Nowy numer 38/2023 Archiwum

Całe życie w plecaku

– Gdy 2 marca rozdawaliśmy uchodźcom zupę, jedna z Ukrainek powiedziała, że to był jej pierwszy ciepły posiłek od sześciu dni. Już wiedziałem, że musimy częściej przyjeżdżać na Dworzec Główny – mówi ks. Jan Przybocki, proboszcz parafii MB Nieustającej Pomocy z podkrakowskich Bibic.

Żywność (kanapki, batony, trwały suchy prowiant, wodę) przekazywaną przez Caritas Archidiecezji Krakowskiej uchodźcy mogli wtedy odbierać w miejskim punkcie informacyjnym. – Przechodząc obok dworca, zobaczyłem, jak wielka bieda dotknęła tych, którzy w Polsce i w naszym mieście szukają schronienia. Pomyślałem, że po ciężkiej, kilkudniowej podróży potrzebują zjeść coś ciepłego. Zapytałem więc moich parafian, czy zechcą ich nakarmić – wspomina ks. Przybocki.

40 litrów zupy

Odzew był natychmiastowy: ktoś na plebanię przyniósł produkty, ktoś inny zgłosił się do gotowania, a jeszcze ktoś inny zgodził się przewieźć to wszystko na dworzec. – Po raz pierwszy, we współpracy z Caritas, zupę pomidorową rozdawaliśmy w Popielec. 40 litrów to była kropla w morzu potrzeb... Kolejnym razem, gdy zupa już się kończyła, przyszła mama z 10-letnim synem. Dostała ostatnią porcję i bułkę z szynką. Miałem łzy w oczach, widząc, że zjadła suchą górę bułki, a dół z szynką dała chłopcu. On zaś... zjadł suchy dół bułki, a szynkę dał małemu pieskowi, którego wyjął spod kurtki – mówi ks. Jan, który obmyślił już dalszy plan działania. Efekt jest taki, że parafianie z Bibic na krakowski Dworzec Główny zupę przywożą trzy razy w tygodniu (w poniedziałki, środy i czwartki). Początkowo rozdawali ją w podziemnej części dworca, między peronami PKP, ale później trzeba było to zmienić i teraz bibiczan można spotkać w namiocie przygotowanym przez wojewodę małopolskiego, a prowadzonym przez Caritas Archidiecezji Krakowskiej.

To nie wszystko. Przy swoim kościele zorganizowali też dwa magazyny – jeden z żywnością, a drugi z odzieżą. Korzystają z nich przede wszystkim uchodźcy, którzy zamieszkali w Bibicach – niektórzy w domach prywatnych, a kilkoro na plebanii. – W Popielec, z duszą na ramieniu, podczas Mszy św. pytałem parafian, czy zaakceptują pomysł, by uchodźców przyjąć pod dach plebanii. Przyjęli to oklaskami – opowiada ks. Jan. Parafialna Caritas w ekspresowym tempie (w dwie godziny!) umeblowała i przygotowała mieszkania, a Caritas Archidiecezji Krakowskiej jeszcze szybciej znalazła uchodźców (9 osób), którzy już po godz. 23 dotarli do Bibic.

– Najpierw, po kilka nocy, gościłem na plebanii w sumie ok. 30 osób, które chciały szybko ruszać w dalszą drogę. Teraz, na stałe, mieszka 7 osób – mówi ks. Przybocki. Na stałe, czyli ile będzie trzeba. – Jedna z pań pokazała mi zdjęcie swojego domu, który już zniknął z powierzchni ziemi. Druga, Olga, poprosiła, bym włączył się w wideorozmowę z jej synem. Jest w Charkowie, walczy na pierwszej linii frontu. Widziałem, jak w tle spadają bomby – wspomina ks. Przybocki. – Postanowiliśmy także, że w parafii powstanie pośrednictwo pracy dla naszych gości. Dla jednej z pań udało się już znaleźć zajęcie, z kolei pani Olga zaangażowała się w gotowanie zup i w pracę magazynów – zaznacza Mariusz Dziadur, parafianin ks. Jana. Irena Chromy, która wraz z Marią Marzec-Kot i Wandą Ptak gotuje zupy, zapewnia, że włączenie się w tę akcję było naturalnym odruchem serca.

Jeden jest Bóg

Pierwszym kapłanem, który tuż po wybuchu wojny zadzwonił do Caritas Archidiecezji Krakowskiej, zgłaszając gotowość przyjęcia uchodźców (nawet 30 osób) pod dach plebanii, był natomiast ks. Andrzej Sawulski SCJ, rektor placówki duszpasterskiej Najświętszego Serca Pana Jezusa w Glisnem. Najpierw dostał na to zgodę prowincjała sercanów (plebania jest domem zakonnym), a potem o pomoc poprosił parafian. Nie zawiedli.

– Tydzień wszystko przygotowywaliśmy, bo duża część plebanii była nieużywana, więc pracy było sporo. Ostatecznie mamy 9 osób (trzypokoleniową rodzinę), które do Polski jechały 3 dni, uciekając z Kijowa. Przywitaliśmy je rosołem, pieczonym kurczakiem i domowym chlebem – wspomina i podkreśla wdzięczność wobec wszystkich, którzy każdego dnia stają na wysokości zadania. – Parafianie (a jest ich tylko nieco ponad 300) dzielą się wszystkim, co mają. Zaskoczyli mnie też ludzie, którzy kiedyś pojawiali się w kościele, a są z diecezji tarnowskiej. Przyjechali i zapytali, jak pomóc, a potem kupili kuchenkę, lodówkę i maskotki dla dzieci – opowiada ks. Andrzej.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast