Tegoroczną Wielkanoc Larysa Iwanina obchodziła dwa razy – najpierw po katolicku, a tydzień później w obrządku prawosławnym. Z Kijowa uciekła po trzech dniach wojny. – O tym, co przeżyłam, i o tym, co dzieje się w Ukrainie, nie da się opowiadać bez łez – mówi.
Święta Zmartwychwstania Pańskiego były dla Ukraińców podwójnie trudne, nie tylko ze względu na trwającą inwazję Rosji na ich kraj, ale także dlatego, że religia jest wykorzystywana do celów propagandowych przez patriarchę moskiewskiego Cyryla, sojusznika Władimira Putina, który powtarza, iż jest to wojna „sprawiedliwa i metafizyczna”. - Dużo wiernych prawosławnych odwraca się więc od niego i przechodzi pod zwierzchnictwo patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I. Boli nas też, że w ostatnich tygodniach we wschodniej Ukrainie zdarzało się, iż pop lub batiuszka pomagali rosyjskim żołnierzom. Ufam, że zdrajcy zostaną wypędzeni z naszej ojczyzny - zaznacza Larysa. Ze smutkiem dodaje, że zarówno w jej sercu, jak i w sercach milionów Ukraińców jest w tym momencie taki ogrom bólu i cierpienia, że nie wie, czy kiedyś będą potrafili wybaczyć zadawane im krzywdy. - Na razie moim obowiązkiem jest mówić prawdę o tym, co widziałam i co widzą moi bliscy, którzy zostali w Ukrainie. Jeśli każda kobieta, która uciekła z tego piekła, będzie udzielała wywiadów, to może w końcu świat usłyszy nasz krzyk o ratunek i wojna się zakończy? W tym widzę nadzieję dla Ukrainy - przekonuje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.