Ukraińska poetka, która uciekła z Buczy do Krakowa, zaprezentowała nowy tomik swoich wierszy, który oddała do druku na chwilę przed wybuchem wojny.
Wieczór autorski odbył się w krakowskim oddziale Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Spotkanie rozpoczęło cykl "Rozkręcamy Literacki Kraków", w ramach którego, dwa razy w miesiącu, autorzy polscy i ukraińscy będą prezentować swoją twórczość.
"Grawitacja słów" to ósma książka Julii, a jej premiera miała odbyć się w Chersoniu. Plany zmieniła wojna. - Do druku zdążyłam ją oddać dwa dni przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na nasz kraj, a potem pierwszych 15 dni wojny spędziłam ukrywając się w piwnicy swojego domu w Buczy - wspomina Julia. Przekonuje też, że widzi Bożą rękę i prowadzenie w tym, że książkę przekazuje do rąk czytelników w Krakowie, mieście, które zapewniło bezpieczeństwo jej i jej dzieciom, i które wybrała sercem.
Początkowo nie chciała uciekać z ojczyzny. Wierzyła, że wojna nie potrwa długo, bo Ukraina szybko rozprawi się z agresorem. Rankiem 24 lutego pojechała wraz z mężem (który ma poważnie chore serce i nie może walczyć) na zakupy, by zrobić zapasy, które pozwolą przetrwać ten czas. Chwilę później poruszanie się po mieście było już praktycznie niemożliwe, bo rozpętała się bitwa. Wszędzie słychać było strzały i wybuchy, a potem trwała już prawdziwa apokalipsa. Gdy w końcu zdecydowała się wyjechać, postawiła na Kraków, bo kiedyś tu już była - przez kilka chwil, jako turystka i nawet nie tak dawno myślała, że chciałaby tu wrócić na dłużej. Nie przypuszczała, że los napisze taki scenariusz, że wróci, ale w bardzo dramatycznych okolicznościach. - W ten sposób wasze miasto stało się miejscem moich drugich narodzin, a wszystkich, którzy są tutaj teraz wokół mnie i od których dostaję mnóstwo dobra, nazywam moimi aniołami. To wasze dobro pozwala przetrwać i jest najlepszym lekiem na chorobę, którą jest wojna - zapewnia Julia.
Co ciekawe, gdy przez dwa tygodnie ukrywała się w piwnicy, poezja i modlitwa były dla niej ratunkiem przed tym, by nie ulegać strachowi, choć namacalnie wręcz dało się czuć grad spadających kul, a huk latających samolotów i helikopterów był tak wielki, że wydawało się, że spadają one prosto na dom. - Gdy rakiety latają nad głowami, każda chwila może być ostatnią. Dlatego dodawałam otuchy sobie, mężowi, dzieciom oraz wielu innym osobom, czytając na głos swoje wiersze i nagrywając filmiki, które publikowałam na Facebooku - wspomina.
Obecnie pracuje nad kolejną książką, w której chce zamknąć swoje wojenne przeżycia. Bo trudne emocje trzeba najpierw w sobie przepracować, a potem je wyrzucić. - Czasem, gdy w pamięci czuję zapach szalika, który zostawiłam w domu, myślę, co będą czuły rosyjskie kobiety, używając rzeczy zrabowanych nam przez ich żołnierzy. Czy będą czuły zapach śmierci? I to nie będzie im przeszkadzało? - zastanawia się poetka.
Wojenną historię Julii opublikujemy w drukowanej wersji "Gościa Krakowskiego", w numerze 17/2022 (na 1 maja).