– Nową wiosną Kościoła będzie czas słuchania słowa – przekonuje ks. Krzysztof Wons SDS, dyrektor krakowskiego Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów, które obchodzi 25-lecie działalności.
Magdalena Dobrzyniak: Statystyki są nieubłagane. Coraz więcej osób deklaruje obojętność religijną, wielu odchodzi z Kościoła. Tymczasem u Was kurs jest odwrotny – coraz więcej zainteresowanych. Jak to wytłumaczyć?
Ks. Krzysztof Wons: Trzeba nakreślić szerszy kontekst i cofnąć się do czasu, kiedy w Polsce rządził system negujący świat wartości chrześcijańskich. W tym systemie Kościół masowy miał się dobrze. Naciski z zewnątrz i ograniczanie wolności rodziły reakcje przeciwne. Pochodzę ze Śląska, pamiętam pielgrzymki do Piekar, częste spotkania z bp. Herbertem Bednorzem, hasło: „Niedziela jest Boża i nasza”, walkę o budowę świątyń. To wszystko był klimat, który mówił: Kościół się rozwija.
W tym klimacie Polak został papieżem.
Tam, gdzie się znajdował, place i ulice miast były wypełnione milionami ludzi. To wpływało z pewnością na świadomość, że Kościół rośnie i dojrzewa do swojej misji. Przypomnijmy sobie jednak nauki Jana Pawła II, jego słynną pielgrzymkę do Polski o Dekalogu. Byłem wtedy na studiach w Rzymie i czytałem komentarze w prasie włoskiej, relacje kontestujące słowa Jana Pawła II, które odsłaniały bolączki życia ludzi wiary. Papież wskazywał, że gubimy ledwo co odzyskaną wolność, przechodzimy z jednej niewoli w drugą. Znał system komunistyczny, ale też realia Zachodu i materializm.
To materializm jest winny dzisiejszym problemom?
Swoje zrobił, ale przede wszystkim odsłonił brak znaku równości między masowością uczestnictwa w praktykach religijnych a dojrzałością. Nie chcę powiedzieć, że Kościół był niedojrzały, mam ogromny szacunek dla biskupów i kapłanów tamtego czasu, którzy często byli męczennikami. Istniały jednak wówczas w Kościele przestrzenie dojrzałości i niedojrzałości. Jestem dzieckiem oazy, zawdzięczam wiele ks. Franciszkowi Blachnickiemu, który wprowadzał ewangelizację od środka, bo widział, że tradycyjność w przeżywaniu wiary nie zawsze oznaczała głębię. Kiedy materializm nadszedł, wyciągnął ze wspólnoty Kościoła tych, którzy mieli wiarę polegającą na praktykach, na poczuciu obowiązku, niekoniecznie pogłębioną.
Trudno czynić z tego zarzut.
To nie jest ocena ani osąd, Kościół jednak zaczął maleć w liczbach. Ale to nie jest problem, który powstał nagle. On się po prostu odsłonił. Odsłoniły się nowe wyzwania. Walka z systemem ucisku zewnętrznego nie jest tak trudna i wymagająca jak walka, z którą zmagamy się dzisiaj. Do tego doszedł drugi element, którego nie było za czasów Jana Pawła II, czyli nowa ideologia, która „wyzwala”, ale z wartości, przez co jest kolejnym zniewoleniem. W życie społeczne weszła narracja, że bycie wierzącym to obciach, że kler, nadużycia, Kościół niewiarygodny.
Ale nie da się z tym dyskutować. Na utratę wiarygodności sami pracujemy.
Trzeba jasno powiedzieć, że nawet gdyby tylko jeden skandal pojawił się w Kościele, zawsze to o jeden za dużo. Najbardziej niebezpieczne dla życia Kościoła nie są jednak skandale. One są dziećmi innego skandalu – letniości, obojętności, nijakości w życiu wiarą. To dlatego Europa w dużej mierze odchodzi dziś od chrześcijaństwa. Tymczasem, jestem przekonany, właśnie teraz w Kościele zaczyna się wiosna. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zaklinanie rzeczywistości, dorabianie ideologii do kryzysu.
Gdzie tej wiosny szukać?
Widzę ją w grudach ziemi. Jest ukryta w pięknych postawach życia chrześcijańskiego ludzi, których spotykam tutaj, w naszym centrum. Pan Bóg pokazuje, że wciąż sieje. Sieje w ludzkich sercach, w każdym, bez wyjątku. Są ludzie, którzy potrafią tym ziarnem się zaopiekować. A my jesteśmy od tego, by im pomóc.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się