Film „Jak mam...?” jest niszowy, ale ma uniwersalne przesłanie. Zrodził się z więzi łączącej niepełnosprawnego Piotra z Maciejem – terapeutą i reżyserem.
Piotr Kękuś ma 51 lat i od urodzenia zmaga się z porażeniem mózgowym. Nie mówi. Właściwie wypowiada po swojemu pojedyncze słowa. A to, czego się nie da powiedzieć, wyraża gestami. Ile z tego rozumie Maciej? – Jakieś 40–50 proc. Jego mama rozumiała pewnie 80 proc. – odpowiada mężczyzna, który do mamy Piotra jeździł na korepetycje ze słuchania. Piotrek rozumie, co się do niego mówi, ale nie nauczył się metod alternatywnej komunikacji, bo nie odczuwa takiej potrzeby. Najważniejsze osoby w życiu Piotrka rozumieją go doskonale.
Maciej Książko jest terapeutą w Środowiskowym Domu Samopomocy, prowadzonym przez Caritas Archidiecezji Krakowskiej przy parafii NMP Matki Kościoła w Krakowie na Białym Prądniku. Na zajęcia terapeutyczne przychodzi tutaj Piotr.
Ich przyjaźń jest całkiem zwyczajna. Jeżdżą w góry, wychodzą razem do teatru czy na koncerty. Słuchają ulubionych zespołów. Oglądają razem mecze i filmy.
Film, który stworzyli, zrodził się z zachwytu nad białą czeremchą, poruszaną podmuchami wiatru. Nagrywali ją pół godziny, zanim powstała koncepcja „Jak mam...?”. Całą historię przyjaźni niemówiącego Piotra i niewidomego Patrycjusza zbudowali wokół wiatru. Piotr miał ważne zadanie. Patrycjusz chciał, by pokazać mu wiatr. – Są widzowie, którzy zobaczyli w tym filmie, że trudnością w budowaniu relacji jest fakt, iż często się zapomina. Zapominamy o prośbach, zadanych pytaniach, o odwiedzinach, o byciu razem. Szybkie tempo życia powoduje, że zapominamy o ważnych rzeczach. Brakuje nam uważności. A my opisujemy historię chłopaka, który walczył o przyjaźń, chciał pamiętać – opowiada Maciek. Piotr zagrał w nim Piotra, czyli siebie. – Najmocniejsze słowa padają na początku. Piotr mówi: „Podobno nie umiem mówić. Niektórzy twierdzą, że nie umiem myśleć. Nawet nie chcę wiedzieć, co sądzą o moich marzeniach czy snach” – cytuje reżyser. W gruncie rzeczy film opowiada bowiem o ich osobistej relacji, zamykając w 8 minutach ponad 20 lat życia, poznawania siebie, szukania najlepszych dróg, by się wzajemnie zrozumieć.
„Jak mam...?” właśnie podbija festiwale i przeglądy dla twórców amatorów. Najpierw była nagroda dla najlepszego filmu amatorskiego na Europejskim Festiwalu Filmowym „Integracja Ty i Ja” w Koszalinie. Później był Festiwal Filmów Optymistycznych „Happy End” w Rzeszowie i nagroda za najlepszy film niezależny. Zdążyła się nimi ucieszyć mama Piotrka, która odeszła kilka miesięcy temu po dwóch latach choroby. – Była szczęśliwa, przeczytała jeszcze artykuł w „Gościu Niedzielnym”, który powstał po zdobyciu nagrody w Koszalinie, wiedziała o naszych sukcesach – opowiada Maciej.
Kolejne pokazy filmu, nagrody i wyróżnienia działy się już w czasie, kiedy Piotrek musiał uporać się ze stratą mamy. Jak sobie radził? – Po swojemu. Był spokojny, trochę nieobecny, smutny. Bardzo długo nie mówił o tym, co się stało. Na cmentarzu, gdy chowano mamę, nie podszedł do trumny, by się z nią pożegnać. Trzymał się przy mnie – opowiada Maciej, który dziś jest jego opiekunem prawnym.
Aż zdarzył się przełom. W Poznaniu na Festiwalu Filmów Niecodziennych zdobyli pierwsze miejsce, nagrodę publiczności i nagrodę specjalną od Stowarzyszenia „Niecodzienność”. Mieszkali wtedy w szkole specjalnej, gdzie było duże jacuzzi. – Pozwolono nam się w nim wykąpać. Tam, w czasie tej kąpieli, Piotrek wreszcie się uśmiechnął – wspomina jego przyjaciel. Następnego dnia poszli do zoo. – Wracaliśmy w strasznej śnieżycy i właśnie wtedy Piotrek się otworzył i zaczął mówić o śmierci mamy. Przez pół godziny staliśmy w zimnie i śniegu, a on opowiadał i opowiadał. O tym, jak przyjechała karetka. O tym, że przyjechał wujek. O tym, że i ja tam byłem – relacjonuje nie bez emocji Maciej.
Tymczasem „Jak mam...?” oglądała publiczność w różnych miejscach Polski: w Pleszewie, Barcinie i Wrześni, w Mogilnie i Krakowie. Niebawem Ustka, Radom... i nie wiadomo, co jeszcze przyniesie przyszłość. – Ludzie cenią w naszym filmie szczerość wypowiedzi. Zrodził się ten obraz z naszych doświadczeń, opowiada o naszej przyjaźni i ten autentyzm jest wyczuwalny. Poza tym widzowie lubią go za humor, bo pokazujemy niepełnosprawność z pewnym przymrużeniem oka – twierdzi reżyser obrazu, który – choć niszowy – ma uniwersalne przesłanie. O przyjaźni nie jest łatwo opowiadać, bo to relacja intymna. Gdyby jednak twórców nie łączyła przyjaźń, film ten nigdy by nie powstał. Więzi się pogłębiają, nie kończy się też historia obrazu. Właśnie powstaje jego druga część, zatytułowana „Co mam...?”.