W dziewięciu kościołach Krakowa, w ramach Kongresu Eucharystycznego, świadectwami swojej wiary dzielą się ci, którzy doświadczyli żywej obecności Chrystusa.
Klucze, według których Komitet Organizacyjny Kongresu Eucharystycznego Archidiecezji Krakowskiej znajdował kościoły, gdzie powinny odbyć się spotkania ze świadkami Zmartwychwstałego Jezusa były dwa. Pierwszy dotyczył jak największej liczby dominicantes podczas niedzielnych Mszy św., a drugi - by były to świątynie znajdujące się prawie we wszystkich dekanatach Krakowa.
W dekanacie Borek Fałęcki wybór padł na parafię Podwyższenia Krzyża Świętego na Kurdwanowie. Uczestnicy Mszy nie kryją emocji słuchając świadectwa Wieśka Jindraczka, narkomana i alkoholika, który od 24 lat żyje w trzeźwości, bo z bagna, w którym tkwił, wyciągnął go Bóg… w którego nie wierzył. - Miałem 15 lat, gdy powiedziałem Bogu "spadaj", choć urodziłem się w katolickiej rodzinie. Wybrałem jednak inną drogę i wylądowałem w piekle. Bo narkotyki to piekło. Musiałem przyjechać do Medjugorie, by to zrozumieć - opowiada. Nie od razu to się jednak stało. W zasadzie, to Wiesiek był sceptycznie nastawiony, że coś się w jego życiu zmieni - w Boga nadal nie wierzył, a najważniejsza była myśl o tym, jak zdobyć kolejną działkę narkotyku. Pewnego dnia, gdy był brudny i śmierdzący, pomyślał, że nie zostało mu nic innego, jak tylko odebrać sobie życie. Bóg postawił jednak na jego drodze zakonnika, franciszkanina, który przyjął go do swojej wspólnoty. - Skoro musiałem, to nawet poszedłem z nimi na wieczorną adorację, choć myślałem tylko o tym, by położyć się do łóżka. Nie spodziewałem się, że właśnie wtedy mur, którym otoczone było moje serce, zacznie się sypać. Najpierw poczułem rozpacz, potem wypełniły mnie ciemność i strach. Wyłem jak pies i zaczęło mi brakować tchu, jakby ktoś mnie dusił. Czułem, że muszę kogoś poprosić o pomoc. Ale kogo? Ostatkiem sił, w akcie desperacji, poprosiłem więc o pomoc Tego, w którego nie wierzyłem. Powiedziałem: "jeśli jesteś, to zrób coś, bo nie chcę tak dalej żyć". Zrobił. W jednej sekundzie spadło ze mnie to wszystko, co złe, wszelkie objawy narkotykowego głodu, a wypełnij mnie spokój - wspomina Wiesiek.
Potem zaś rozpoczęła się lawina Bożych wydarzeń: spowiedź, pierwsza po 25 latach przerwy Komunia święta i całkowita przemiana życia. - Spotkałem Miłość bezwarunkową, szaloną, o której mówiłem, że jest wymysłem idiotów. Przez te wszystkie lata powtarzam, że źródłem mojego szczęścia jest Jezus - zapewnia. Jakby na potwierdzenie tych słów pracuje obecnie w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach i żartuje, że po wielu latach przepracowanych w Medjugorie Matka Boża podsunęła mu te krakowskie Łagiewniki, by teraz służył Jej Synowi.
W dekanacie Prokocim, w sanktuarium Najświętszej Rodziny, o tym, jak w wielu sytuacjach ratunek przychodził od Jezusa, opowiada pielęgniarka Brygida Mazgaj. Gdy jeszcze była małą dziewczynką i nie wiedziała wiele o Bogu, któregoś dnia powiedziała: "Nie znam Cię, Boże, ale chcę być taka, jak ci ludzie". Ci, to znaczy uczestnicy oazy, na którą przypadkiem trafiła i która była pierwszym etapem jej zbliżania się do Kościoła. Bóg nie został obojętny na te słowa i zaczął napełniać serce Brygidy miłością. Nie było to takie oczywiste, bo wychowała się w trudnej rodzinie - mama wyprowadziła się z domu, gdy Brygida miała zaledwie 1,5 roku (a jej starsza siostra 3 lata), a jej tata niedługo później uzależnił się od alkoholu. Nigdy nie dowiedział się, co koledzy od kieliszka zrobili jego dwóm małym córeczkom…
- To Bóg pokazał mi z czasem, że mam być pielęgniarką. W międzyczasie pielęgnowałam też ojca, gdy nocami cierpiał z przepicia alkoholowego, a Bóg stawiał na mojej drodze ludzi, którzy bardzo mi pomagali, także sferze duchowej. Ja zaś wszystko cały czas powierzałam Mu na Eucharystii - mówi B. Mazgaj i dodaje, że Bóg układał też kolejne sprawy w jej życiu: małżeństwo, dzieci, pracę, odpowiadał na wszystkie prośby o interwencje. - Największe załamanie przeszłam jednak dopiero po śmierci męża, gdy czułam się samotna i odrzucona, a problemy się piętrzyły. Pomyślałam wtedy, że chcę, by moje życie się skończyło. I gdy już miałam tę myśl zrealizować, usłyszałam w sercu wyraźny głos: "co ty chcesz zrobić?!" To mnie wybiło z tego mrocznego stanu. We łzach zeszłam ze strychu, przepraszając Boga… Następnego dnia pojechałam do sanktuarium Jana Pawła II do spowiedzi. W konfesjonale wylałam z serca cały ból, a ksiądz powiedział, żebym usiadła na ławce i poczekała. Po chwili przyszedł i mocno mnie przytulił mówiąc słowa, których potrzebowałam. A ja czułam się tak, jakby to sam Pan Jezus mnie przytulił - wzrusza się Brygida. Prosi też wszystkich, by jak najczęściej przychodzili na Mszę św., bo tylko w niej jest ratunek. Ona zaś w Eucharystii uczestniczy każdego dnia i każdego dnia znajduje czas na adorację. - To jest nasza autostrada do nieba - przekonuje.
W dekanacie Mogiła, w parafii św. Brata Alberta na os. Dywizjonu 303, świadectwem wiary dzieli się natomiast Marta Przybyła, która wczoraj wieczorem gościła też w parafii Matki Bożej Różańcowej na Piaskach Nowych. I ona miała kiedyś myśli samobójcze… - Adoracja uratowała jednak moje życie fizyczne i duchowe - zapewnia i nie kryje, że była bliźniącą ateistką, która szydziła z katolików, a księży i Kościoła nienawidziła. Fascynowała się za to spirytyzmem, okultyzmem, czarnymi mszami, była za aborcją i eutanazją. - To wszystko runęło, gdy z ciekawości, bo chciałam zobaczyć jak moherowe babcie upadają podczas modlitwy (podczas spoczynku w Duchu Świętym - przyp. aut.) i poszłam na Mszę o uzdrowienie, na którą zostałam zaproszona. Śmiałam się patrząc, jak ksiądz wyjmuje ze złotej szafki białe kółko i jak ludzie przed tym białym kółkiem klękają. Nie rozumiałam tego, a już za chwilę miało nastąpić moje trzęsienie ziemi - wspomina. I nastąpiło. Marta poczuła, jak zalewa ją miłość, czuła coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła, a z jej oczu przez kilka godzin płynęły potem łzy. Spowiedź, do której przystąpiła jakiś czas później, trwała trzy godziny, ale i wtedy jeszcze Marta nie przypuszczała, że Bóg najpierw znajdzie jej pracę w domu pomocy społecznej, potem wyśle ją na wolontariat do hospicjum, a jeszcze później przyprowadzi ją do Fundacji Adoremus Te Christe, zajmującej się organizowaniem nowych kaplic wieczystej adoracji.
Rozmowę z Martą opublikujemy w osobnym tekście.
Spotkania ze świadkami odbywają się dziś jeszcze w kościele Zesłania Ducha Świętego na Ruczaju (głosi Lidia Jazgar), kościele św. Jana Kantego na os. Widok (Konrad Ciempka), kościele św. Jadwigi Królowej na Krowodrza (prof. Krzysztof Ożóg), kościele Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła na Prądniku Białym (Ania Kostrzewska), kościele św. Jana Chrzciciela na Prądniku Czerwonym (Karol Cierpica) i w kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mistrzejowicach (Lidia i Radosław Kwiatkowie).
- To, co dzieje się w ten weekend w ramach Kongresu Eucharystycznego jest kontynuacją całego duchowego cyklu, jaki trwał od pierwszej niedzieli maja. Właśnie wtedy w parafiach diecezji krakowskiej rozpoczęły się adoracje Pana Jezusa, które trwały w każdą niedzielę, przez kilka godzin, czego zwieńczeniem była uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej. Wczoraj te adoracje trwały w 14 kościołach diecezji, a dziś słuchamy tych, którzy spotkali Boga. Myślę, że wielką wartość ma posłuchanie osób świeckich, którzy potrafią tak planować każdy dzień, by znaleźć w nim czas na Mszę św. i adorację. Co ważne, wszyscy ci świadkowie Eucharystii zostali posłani do wypełnienia tej misji przez Kościół krakowski podczas Mszy św. na Skałce 12 maja - komentuje ks. Ireneusz Okarmus z Komitetu Organizacyjnego Kongresu Eucharystycznego Archidiecezji Krakowskiej.
- Takie świadectwa są bezcenne, bo przypominają nam o tym, co jest najważniejsze, i o czym czasem zapominamy - mówili wierni wychodząc z Mszy św. na Kurdwanowie.