Ks. Piotr Mozdyniewicz: Będę polegał na wiernych

- Jeżeli nie ma pogłębionej wiary, jeżeli człowiek nie widzi całego bogactwa i skarbu wiary, to nie potrafi się na tym właśnie oprzeć w chwilach trudnych - mówi ks. Piotr Mozdyniewicz, nowy proboszcz w parafii NSPJ w Nowym Targu.

Jan Głąbiński: Święcenia kapłańskie przyjął ksiądz proboszcz w 1994 r. Jak potem wyglądała księdza droga duszpasterska, jakie były „przystanki”?

Moim pierwszym wspomnianym "przystankiem” była parafia pod wezwaniem św. Józefa na krakowskim Osiedlu Kalinowym w Nowej Hucie. To była parafia duża, wielkomiejska, kościół był ciągle w budowie. Po trzech latach pracy tamże, zostałem posłany w 1997 r. do Skawiny, do parafii Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Tam spędziłem cztery lata. Od 2001 r. pracowałem w parafii w Rybnej. W 2004 r. rozpocząłem posługę we wspólnocie św. Klemensa w Wieliczce.

W Wieliczce ks. proboszcz pracował tylko rok, bo przyszedł pomysł na wyjazd do Stanów Zjednoczonych.

Pomysł wyjazdu do Stanów Zjednoczonych zrodził się przez kontakt z księdzem Grzegorzem Ciochem, który ponad 20 lat temu, kiedy go pierwszy raz odwiedziłem był proboszczem parafii w Estes Park w Górach Skalistych. Potem byłem jeszcze u niego kilka razy, cały czas też korespondowaliśmy. Wtedy właśnie, po głębokim namyśle, postanowiłem pomóc Kościołowi w Stanach Zjednoczonych, a konkretnie archidiecezji w Denver w stanie Kolorado, czyli tej archidiecezji, w której odbył się Światowy Dzień Młodzieży z Janem Pawłem II.

To zapewne było ciekawe doświadczenie dla księdza proboszcza?

Pracowałem w kilku parafiach w pobliżu Denver. Każda z nich miała inną specyfikę. W Stanach byłem duszpasterzem 16 lat. Tamten Kościół, szczególnie ten w Denver, zaczął się odradzać. Przede wszystkim przez powrót do wierności Ewangelii, nauczaniu i tradycji Kościoła. To co było też bardzo piękne w tych wspólnotach, to to, że zawsze była taka dość spora grupa ludzi żywo zaangażowanych w parafie, w kościół, która owszem modliła się, ale także zależało jej na tworzeniu wspólnoty. I to poczucie wspólnoty było tam bardzo doceniane, na to kładło się duży nacisk.

Kolejnym takim bardzo pięknym doświadczeniem była obecność rodzin wielodzietnych, czyli rodzin, które miały czwórkę, piątkę, a czasami nawet dziesięcioro potomków. Z tym wiązało się bardzo piękne i przekonujące świadectwo wierności małżeńskiej, ofiarnej miłości i wielkiej otwartości na życie. Chciałbym też wspomnieć o pracy z ludźmi zaangażowanymi w ruch Pro-Life, a więc tymi, którzy byli bardzo głęboko zaangażowani w obronę życia, od poczęcia aż do naturalnej śmierci. To była paląca sprawa dlatego, że stan Kolorado zawsze miał bardzo liberalne prawo aborcyjne, które pozwalało na mordowanie dzieci nienarodzonych aż do momentu narodzenia. Niestety, prawo do aborcji zostało w ostatnim czasie w Kolorado mocno ugruntowane. To sprawia wielki ból dla ludzi wierzących, chrześcijan.

Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski skierował księdza proboszcza do kierowania parafią w Trzebini Sierszy. Czy były jakieś elementy z pracy duszpasterskiej zza oceanem, które udało się wnieść do Polski? A może wprowadzi je ksiądz właśnie w Nowym Targu?

Myślę, że na pewno czymś, co jest bardzo ważne oprócz oczywiście formacji w wierze, jest budowanie prawdziwej parafialnej wspólnoty braci i sióstr w wierze, ludzi, którzy się znają, ludzi, wzajemnie troszczą się o siebie. Sądzę, że to jest bardzo ważne, szczególnie kiedy widzimy, że jednak nasze kościoły pustoszeją. Ale - co trzeba wyraźnie podkreślić - jest jeszcze wysoki procent ludzi, którzy chodzą do kościoła. O nich też należy się zatroszczyć właśnie w kontekście tej wspólnoty braterskiej.

Jak ksiądz proboszcz odnajduje się po latach nieobecności na Podhalu?

To ciekawa w ogóle sprawa dla mnie. Spostrzeżenie, które dla wielu może się wydawać dziwne, to fakt, że powrót z emigracji wydaje się o wiele trudniejszy, niż sam wyjazd. Mam świadomość, że wróciłem do ojczyzny po kilkunastu latach nieobecności. Przestrzeń dla Kościoła w naszej ojczyźnie jest teraz zupełnie inna. Nie ukrywam, że potrzebuję czasu, by temu wszystkiemu się przyglądnąć, ocenić, zastanowić się, jakie działania podejmować najpierw, które potem.

W nominacji księdza proboszcza jest pewna szczególność, bo przecież parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa to zarazem rodzinna parafia księdza.

Tak, to rzeczywiście bardzo nietypowe, by zostać mianowanym proboszczem swojej rodzinnej parafii. To z jednej strony wielkie wyzwanie, ale także szansa. Nie ukrywam, że łączy mnie z moim rodzinnym miastem i naszą parafią głęboka więź emocjonalna. Właśnie to moje doświadczenie parafii nowotarskiej NSPJ z dzieciństwa czy z młodości, jest dla mnie bardzo ważne. Doświadczenie wspólnoty, młodych ludzi, ministrantów, lektorów czy grupy oazowej. Myśmy się spotykali na formacji, ale były także wspólne wyjazdy, rekolekcje i po prostu wspólne bycie ze sobą. Dlatego w moim sercu jest żywe pragnienie, by parafia się rozwijała, by w sercach tych ludzi wiara i miłość ku Panu Bogu nieustannie wzrastała, by dotrzeć także do młodego pokolenia, którego ja nie znam. Nie ukrywam, że to oczywiście będzie najtrudniejsze. Trzeba też dodać, że wiele spraw trzeba po prostu kontynuować, budować na tym, co zostało wypracowane przez pokolenia wierzących i kapłanów, którzy tu przez dziesięciolecia pracowali.

Z drugiej strony, trzeba to szczerze powiedzieć, nie żyłem w Nowym Targu przez ponad 30 lat. Owszem, odwiedzałem rodziców, rodzeństwo, znajomych, przychodziłem odprawiać Msze Święte, rozmawiałem z kapłanami tutaj pracującymi. Mam jednak świadomość, że będę na nowo musiał "nauczyć” się Nowego Targu i Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Dotarłem do takiego zapisu, kiedy ksiądz prałat Franciszek Juraszek obejmował stanowisko proboszcza parafii NSPJ i wówczas metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła powiedział duchownemu, żeby pamiętał o tym, że cokolwiek będzie działo się w Nowym Targu, jest ważne dla całego regionu, dla innych wspólnot, że to będzie w jakiś sposób oddziaływało na nie.

Choć czasy mamy zupełnie inne, to sformułowanie kard. Karola Wojtyły było bardzo zasadne. Dla mnie ważne jest to, że nasz kościół jest otwarty, każdy kto przyjedzie do miasta, kto przechodzi obok może wejść do świątyni, pomodlić się. Wiem też, że jest ciągle dużo spowiedzi. I to jest piękny znak, że ludzie pragną pojednania z Panem Bogiem. Pamiętajmy też o tym, iż Nowy Targ jest geograficznie stolicą regionu, powiatu. Zatem ludzie przyjeżdżają tu w sprawach administracyjnych, handlowych, a wśród nich są tacy, którzy pragną nawiedzić nasz kościół, zawierzyć Panu Jezusowi i Matce Bożej sprawy osobiste i rodzinne, radości, smutki, problemy. W ogóle zależy mi na pracy z dorosłymi. Wśród wielu jest głębokie pragnienie formacji religijnej. Taki wyznaczam sobie cel, by być przede wszystkim duszpasterzem, a nie tylko administratorem czy menadżerem.

Moje doświadczenie pokazuje, że ludzie, jeżeli odchodzą od Kościoła, czy porzucają całkowicie życie z wiarą albo po prostu słabną, to nie dlatego, że tej wiary nigdy nie poznali. Po prostu rytuały czy tradycje ich jakoś nudzą. I to jest istotną sprawy, zaczyna brakować głębi, nie ma na czym się oprzeć, nie ma filarów. Dlatego tak łatwo ulec wszelakim kryzysom osobistym czy rodzinnym. Jeżeli nie ma pogłębionej wiary, jeżeli człowiek nie widzi całego bogactwa i skarbu wiary, to nie potrafi się na tym właśnie oprzeć w chwilach trudnych.

Podkreśla ksiądz proboszcz i dobrze, że skupi się na formacji wiernych, ale sprawy gospodarcze też są jednak ważne.

Na pewno wszystkiemu muszę się przyjrzeć. Potrzebuję czasu, by zobaczyć potrzeby parafii, także od strony gospodarczej. Wiem, że istnieje Rada Parafialna i Rada Ekonomiczna Parafii. Będę polegał na opiniach jej członków i innych specjalistów. Przecież nie ma co ukrywać, że nie znam się na wszystkim, a wręcz nie mogę się znać na wszystkim. Dlatego proszę i zachęcam do współpracy parafian, którzy są fachowcami w wielu dziedzinach. Oczywiście ostateczne decyzje należą do mnie, ja jestem za nie odpowiedzialny. Dodam jeszcze, że decyzje o charakterze ekonomicznym powinny służyć parafii do wzrostu wiary i miłości Pana Boga. W praktyce oznacza to finansowanie nie tylko duszpasterstwa parafialnego, ale także troskę o nasz parafialny kościół, jego wystrój i instalacje. Jak wszyscy wiemy, gruntownego remontu wymaga także nasz dom katechetyczny, bez którego spotkania duszpasterskie są praktycznie niemożliwe. Trzeba też znaczyć, że niestety koszty utrzymania naszej wspólnoty rosną, zresztą tak jak i naszych gospodarstw domowych.

W Polsce ważą się losy lekcji religii w szkołach, od 1 września 2025 r. ma być tylko jedna godzina. Na świecie w wielu miejscach Kościół nie tylko naucza katechezy, ale też zakłada własne szkoły. Może warto pomyśleć o świetnie prowadzonej placówce edukacyjnej, której siedziba mieściłaby się w obecnym domu katechetycznym, udostępnionym dla dzieci po gruntowym remoncie oczywiście. Byłoby to też zarazem nowoczesne zaplecze dla grup parafialnych.

To ciekawe pomysły. Szkoła katolicka z prawdziwego zdarzenia, czyli szkoła rzeczywiście nastawiona na formację w wierze i poznawanie świata w oparciu o wiarę rzymskokatolicką jest bogactwem nieocenionym. Natomiast tutaj trzeba myśleć w kategoriach długoterminowych, ponieważ utrzymanie szkoły jest bardzo kosztowne. Poza tym, jeśli szkoła katolicka powinna być dostępna dla zwykłych parafian, których pensje zazwyczaj nie należą do tych najwyższych, to jest potrzeba, by taka placówka miała źródło finansowania, bo nie możemy opierać tego tylko na czesnym.

Ubolewam nad tym, co dzieje się z edukacją w naszym kraju. Te wszystkie pomysły, by ograniczać, czy też usuwać religię ze szkół, by młodzież i dzieci poddawać lewicowej indoktrynacji, budzą uzasadniony niepokój. W Europie obserwujemy marksistowskie podejście do rzeczywistości, np. w kontekście edukacji właśnie. Jest niewątpliwie w tej kwestii wiele do zrobienia. Nie chcę podawać żadnych dat, ani niczego precyzować w kontekście przyszłości takiej placówki u nas. Wymaga to długiego i solidnego przygotowania, rozeznania, napisania planu biznesowego, zaangażowania profesjonalnej kadry pedagogicznej.

Jeśli ksiądz proboszcz znajdzie chwilę wolnego czasu, to jak ją spożytkuje?

Na pewno moim hobby jest chodzenie po górach. Od zawsze to mnie cieszyło. Lubię też biegówki. Widzę jednak, że w naszym kraju zaczyna brakować śniegu. W Nowym Targu nie odbyła się tegoroczna edycja Biegu Podhalańskiego Jana Pawła II. Mam nadzieję, że wezmę udział w kolejnej, w 2026 r. Może będzie specjalna konkurencja dla duchownych, a mówiąc nieco żartem, jak nie będzie dużo uczestników, to mam nawet szanse na miejsce na podium. Stawiam też na rower. Cieszę się, że tyle nowych ścieżek powstało dla miłośników tego typu pojazdów. Może też chciałbym spojrzeć na miasto "z góry" i przelecieć się samolotem z naszego lotniska.

Podobnie jak ksiądz proboszcz dorastałem w parafii NSPJ. Miała tu miejsce prapremiera "Nieszporów Ludźmierskich" autorstwa też nowotarżanina Jana Kantego Pawluśkiewicza, organizowane były przedstawienia nawiązujące do historii z młodymi wówczas aktorami - Bartkiem Topą i Pawłem Gędłkiem. Co dla księdza jest ważne z tamtego okresu?

W mojej pamięci pozostała przede wszystkim wizyta św. Jana Pawła II na nowotarskim lotnisku. Uczestniczyłem w tym wydarzeniu jako mały ministrant. Pamiętam także czas "Solidarności" oraz stanu wojennego. Bardzo miło i z dumą wspominam także wielkie obchody 650-lecia miasta. To była bardzo piękna uroczystość, bardzo piękne święto, oparte właśnie na tym elemencie religijnym i patriotycznym. Obrazy z Rynku, gdzie te obchody miały miejsce, goszczą ciągle w moim sercu, rezonują. W pamięci została także pieśń, hymn Nowego Targu mówiący o mieście dumnym jak orzeł i wiernym jak krzyż.

Innym ważnym aspektem tamtego okresu to Ruch Światło-Życie, współpraca między pokoleniami. Myślę, że to trzeba odbudowywać. Zdaję sobie sprawę, że to trudne zadanie, ale bardzo istotne. Młoda osoba powinna być dumna z dziedzictwa wcześniejszych pokoleń.

Księże proboszczu, jak rodzice i rodzeństwo zareagowali na to, że ten nowy "przystanek” będzie w rodzinnym Nowym Targu?

Mieliśmy spotkanie rodzinne w Poniedziałek Wielkanocy. Wtedy właśnie im to zakomunikowałem. Moja siostra Ania żartowała, że teraz znajomi będą mówić o niej, że to siostra proboszcza. Uśmiecham się, bo najpierw mogę zjeść obiad ze wspólnotą księży wikarych i rezydentów, a potem pójść na kawę do rodziców, mam do nich zaledwie parę kroków.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..