Na rowerach dotarli już do Lizbony, Rzymu i Stambułu. Czas na La Salette

W 2026 r. przypada bowiem 180. rocznica objawienia się tam Matki Bożej, a z Bodzanowa do La Salette jest tylko 1800 km. Co to dla nich...

By wyjechać do sanktuarium w La Salette, trzeba pokonać sporą liczbę alpejskich serpentyn, z którymi najczęściej zmagają się autokary wiozące zorganizowane pielgrzymki oraz samochody. Pół biedy, jeśli trafi się na piękną pogodę - wtedy człowiek czuje się bezpieczniej, mimo że po bokach widzi przepaście, a nagrodą za tę niełatwą podróż są przepiękne widoki. Gorzej, jeśli akurat pada deszcz i drogi są śliskie, a wszystko wokoło spowija gęsta mgła i nawet najlepsi kierowcy nie zawsze widzą, gdzie kończy się kolejny zakręt. Na jaką aurę trafią w przyszłym roku śmiałkowie na dwóch kółkach pod wodzą ks. Marcina Napory? Tego nie wie nikt, bo w La Salette czasem nawet w środku lata robi się bardzo zimno.

- Mając doświadczenie z trzech wypraw - do Lizbony na ŚDM, do Rzymu, by podziękować papieżowi Franciszkowi za ŚDM, a teraz do Stambułu - wierzę, że ekipa, która za niespełna 12 miesięcy pojedzie ze mną do Francji, da radę. Do tej pory wszyscy, którzy decydowali się na udział w rowerowej pielgrzymce, dobrze sobie radzili i byli świetnie przygotowani nawet na trudne warunki. Spośród wielu możliwości, jakie moglibyśmy wpisać w GPS, wybieramy więc La Salette, by przypomnieć każdemu, kto będzie nam kibicował, o orędziu, jakie właśnie w tym miejscu przekazała światu Maryja - wyjaśnia ks. Napora, wikariusz z parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Bodzanowie.

Idea rowerowych pielgrzymek zrodziła się, gdy jeszcze ks. Marcin pracował na Podhalu. Wymyślił wtedy (w 2023 r.), by na Światowe Dni Młodzieży do Lizbony pojechać właśnie na rowerach. Tę ideę podchwyciło dwóch lektorów - Bartek i Marcin - z parafii Przenajświętszej Trójcy w Czarnym Dunajcu. W efekcie na dwóch kółkach spędzili 22 dni, pokonując 3600 km i odwiedzając 7 krajów. Po powrocie było pewne, że rowerowe maratony będą kontynuowane, choć opatrzność zdecydowała, że ks. Marcin przeniósł się z Podhala do podkrakowskiego Bodzanowa. I tu jednak spotkał młodych ludzi, którzy lubią aktywnie spędzać czas, i których nie musiał długo przekonywać, by pojechać do Rzymu. Do Wiecznego Miasta pojechało z nim 11 śmiałków - wspólnie, w 10 dni, pokonali ponad 1600 km i 16 tys. m przewyższeń, a w nagrodę uścisnęli papieżowi Franciszkowi dłoń. Po powrocie z Rzymu ogłosili zaś, że na kolejnym celowniku znajdzie się Konstantynopol, czyli dzisiejszy Stambuł - kolebka wschodniego chrześcijaństwa i dawna stolica Cesarstwa Bizantyjskiego.

Według pierwotnego planu, na liście znów było 11 miejsc, a na kilka tygodni przed wyruszeniem w drogę było na niej zapisanych 9 osób. Ostatecznie dwie osoby - z różnych względów - wyprawę zakończyły po pierwszym dniu, a do celu dotarło (razem z ks. Marcinem) 7 osób. - Jechali ze mną Emilka, Kacper, Maciek, Paweł, Filip i Wojtek. Gdy w mistrzowskim stylu pokonali bardzo trudną i wymagającą Trasę Transfogaraską, nazwałem ich nawet komandosami, żołnierzami i wojownikami. Byłem też z nich dumny każdego dnia, bo przeciwności losu nie brakowało, a jednak po 11 dniach podróży, przejechaniu 1700 km i 14 tys. m przewyższeń, dotarliśmy do celu - mówi ks. Marcin.

Na rowerach dotarli już do Lizbony, Rzymu i Stambułu. Czas na La Salette   Po wielkim wysiłku przyszedł czas na odpoczynek w Turcji i zwiedzanie Stambułu. Archiwum ks. Marcina Napory

Te przeciwności to m.in. dętki, które trzeba było wymieniać, rower, który się zepsuł i trzeba było kupić nowy, a także słońce, które w Bułgarii paliło każdy kawałek ciała, oraz wiatr, który już w Turcji wiał tak mocno, że spychał rowerzystów z drogi i musieli bardzo uważać, by sytuacja nie stała się dla nich zbyt niebezpieczna. - Ten wiatr na tyle dawał się nam we znaki, że po przejechaniu zaledwie 60 km byliśmy bardziej zmęczeni niż po zrobieniu 200 km i chwilami bałam się, by nie zepchnął mnie pod jadące samochody - przyznaje Emilka Celary, jedyna kobieta w tym rowerowym zespole, i dodaje, że sił do pokonywania trudności dodawały każdemu wiezione intencje. Potwierdza do Filip Jachimczak, który zapewnia, że modlitwa i rozmyślanie są też dobrym sposobem na pokonywanie monotonii, jaka wiąże się z tym, że każdego dnia trzeba spędzić na rowerze bardzo dużo godzin. - Wysiłek był większy niż rok temu, ale osiągnięty cel wynagrodził nam to wszystko - nie ma wątpliwości.

Ks. Napora dziękuje też wszystkim, którzy w najróżniejszy sposób pomogli rowerowej ekipie najpierw przygotować się do drogi, a potem dotrzeć do celu. Mówi również, że owoce takiej wyprawy będą bezcenne, bo trasa uczy nie tylko pokory, ale też szlachetności, którą młodzi z Bodzanowa już mają w sercach.


O wyprawie napiszemy też w numerze 34. "Gościa Krakowskiego" na 24 sierpnia.

« 1 »