O tym, jak ocalać człowieczeństwo w czasie wojny, podczas wieczoru autorskiego opowiadała Grażyna Sławińska. Jej książka to reportaż z ostatniego kręgu piekielnego.
W Ukrainie działała z ramienia Katolickiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół "Klika", pod szyldem "Klika w Charkowie". Od pierwszych chwil ataku Rosji na Ukrainę wiedziała bowiem, że ta wojna, jak każda inna, w nieludzki sposób dotyka osoby, które nie są w stanie samodzielnie sobie poradzić w zwykłej codzienności (chore, starsze, samotne, z niepełnosprawnościami, przykute do łóżek). A skoro tak, to tym bardziej nie poradzą sobie w chwili, gdy wyje alarm lotniczy i gdy trzeba uciekać do schronu, a najlepiej wyjechać tam, gdzie jest bezpiecznie. Grażyna postawiła więc wszystko na jedną kartę i idąc za głosem serca, postanowiła ruszyć tym ludziom z pomocą. I pomagała najlepiej, jak tylko się da. Nie przewidziała jednak, że za swoje wielkie serce zapłaci ogromną cenę - 6 stycznia 2023 r., gdy ona, Kamil Moskal, z którym wtedy działała, oraz pomagający im Ukraińcy rozdawali żywność w Bachmucie, przedsionku piekła, rozpoczął się tam rosyjski nalot. Grażyna została ciężko ranna - w zasadzie prawie tam zginęła. Na szczęście jej życie udało się uratować, natomiast nie dało się uratować jej prawej nogi. Fakt, iż w jednej chwili stała się osobą z poważną niepełnosprawnością, nie złamał jednak hartu jej ducha. Już po zaprotezowaniu, gdy na nowo nauczyła się życia (a nawet gdy na nowo zaczęła tańczyć i biegać) wróciła do Ukrainy i znów rzuciła się w wir pomocy tym, którzy najbardziej potrzebowali pomocnej dłoni.
Dziś Grażyna oddaje do rąk czytelników książkę "Opętane flamenco", która jest nie tylko zapisem tego wszystkiego, co widziała i przeżyła w Ukrainie, ale nade wszystko portretuje osoby, które na tej wojnie do dziś są. Spotkanie, będące premierą książki, poprowadził Michał Olszewski, redaktor naczelny krakowskiej "Gazety Wyborczej", który także jeździł do Ukrainy i dobrze zna wojenną rzeczywistość. Z Grażyną znalazł więc wspólny język i razem opowiedzieli gościom kawiarni MOCna o tym, co działo się w Ukrainie na przestrzeni już ponad trzech lat wojny.
- Gdy przyjechałam do Charkowa w 2022 r. zobaczyłam spalone bloki, zwisające kable, zniszczone samochody, przewrócone czasem do góry nogami. To był bardzo apokaliptyczny widok, a w tym wszystkim cały czas byli ludzie, którzy mieszkali w piwnicach. I najbardziej niesamowite było to, że w takich momentach w ludziach uruchamia się niesamowita solidarność - obcy ludzie zaczynają mieszkać razem, gotować razem, razem dbać o siebie nawzajem, stając się dla siebie ważnymi, a z czasem wspólnie odbudowywać swoje miasto, choć wiele osób mogłoby zapytać "po co?", skoro cały czas spadały tam bomby. Po to, żeby ci ludzie mieli poczucie normalności, żeby mogli wrócić do swoich domów, bo ostatecznie odremontowanie domów może być mniej kosztowne niż utrzymywanie ich życia w innych miejscach. To dawało poczucie, że nie jesteśmy sami i zapomniani, że możemy być u siebie - mówiła G. Sławińska, dodając, że ta odbudowa Charkowa była też symbolem tego, iż ludzie chcieli pokazać, iż są niezwyciężeni, że Putin nie odbierze im tego, co mieli. - Na pewno był w tym bardzo duży upór, że będziemy żyć mimo wszystko. W jesieni 2022 r. mówili, że jeśli nie będzie prądu, to nie będzie. Nie będzie ogrzewania, to nie będzie. Założymy trzy kurtki i będziemy tutaj spać i my to wytrzymamy - podkreślała.
Mieszkańcy Charkowa tę wolę bycia niezwyciężonymi manifestowali także tym, iż będąc pod ciągłym ostrzałem, próbowali normalnie żyć. - Na wojnie jest tak, że jak nie wiesz, czy dożyjesz jutra, to każda chwila potrafi być bardziej intensywna. Potrafisz dużo bardziej czuć i tak samo, jak dużo bardziej czujesz strach i ból, tak samo dużo bardziej czujesz każdą radość, przyjemność, bliskość, każdą sekundę szczęścia, bo one w każdej chwili mogą się skończyć. Ludzie chcą żyć i za wszelką cenę chwytają się wszelkich okruchów życia. Będąc w Charkowie próbowałam właśnie dawać ludziom to poczucie, że życie się nie skończyło, że oprócz tego, że trwa wojna i w każdej chwili możemy umrzeć, to nadal możemy tańczyć, zrobić grilla, w piwnicy napić się wina - wspominała Grażyna.
Opowiadała też o swoich podopiecznych, m.in. Marynie i Zoi, które do dziś mieszkają w jednym z wieżowców Charkowa, a Grażyna, choć nie ma jej już w Ukrainie, zdalnie, z Polski, zapewnia im pomoc, m.in. żywność.
Nie mogło się też obyć bez pytania o wypadek w Bachmucie. Grażyna odpowiedziała szczerze - że gdyby wiedziała, co się wtedy wydarzy, to by tego feralnego dnia nie pojechała do Bachmutu, jednak dziś, z perspektywy czasu widzi, iż z tego, co ją spotkało, wyniknęło - paradoksalnie - dużo dobra. - Przestałam mówić ludziom teorię, że niepełnosprawność nie jest prawdą o człowieku. Bo ja im to mówiłam od zawsze, także w Ukrainie. Tylko wtedy nie byłam w pełni wiarygodna. A w momencie, kiedy mam teraz bardzo widoczną niepełnosprawność i nadal to powtarzam, że to nie jest pełna prawda o mnie i o każdym człowieku, to przynajmniej ktoś się zastanowi, że chyba jednak coś w tym jest - przekonywała G. Sławińska. Równie szczerze przyznała też, że nie miała w sobie nadludzkiej siły i że początkowe ogarnięcie nowej rzeczywistości nie było łatwe, choć jednocześnie od samego początku wiedziała, że przyjdzie taki moment, że będzie tańczyć, włoży szpilki, sukienkę, a nawet sportowe buty i pójdzie w góry. To wszystko teraz rzeczywiście się dzieje, ale trzeba było czasu, by do tego momentu dojść, bo utrata nogi zderzyła się z traumą wojenną i z tym wszystkim, czego Grażyna doświadczyła już po powrocie do Ukrainy. - To, co dla mnie było najbardziej pomocne, to bliskie relacje. Otaczali mnie wspaniali ludzie, którzy nie pozwolili mi pogrążyć się w rozpaczy i byli obok mnie, cokolwiek by się nie działo. Chcę też, by wybrzmiało, że korzystałam z pomocy psychoterapeuty, więc nie stawiałam się na nogi sama. Korzystałam z pomocy profesjonalistów i z leków psychotropowych i nie ma w tym nic złego! Przeciwnie, to było potrzebne. A książka była z jednej strony sposobem terapii, a z drugiej - moim zobowiązaniem wobec osób, które na wojnie spotkałam, by oddać im głos, by świat o nich nie zapomniał - podkreśliła.
Mówiąc o obecnej sytuacji wojennej, trzeba też było wspomnieć o tym, jak - niestety - zmienia się nastawienie Polaków do Ukrainy i do wojny. - Widzą to także moi znajomi w Ukrainie i pytają, jak to możliwe i co się teraz w Polsce dzieje. Oni obserwują w Internecie te nastroje i jest to dla nich bolesne, bo siedzą w miejscach, które są ostrzeliwane, a w sieci czytają, że u nich wcale nie ma wojny. Was, którzy tu dziś jesteście, nie muszę zachęcać, by nie wierzyć w rosyjską propagandę, ale mówcie o tym do tych, których przekonywać trzeba, by myśleli samodzielnie, by głupoty było mniej – mówiła Grażyna, apelując, by w Polakach nie gasł duch solidarności i braterstwa. Byśmy potrafili ocalić w sobie człowieczeństwo, widząc cierpienie drugiego człowieka, bo obecność w Polsce Ukraińców niczego nam nie odbiera. - Ta książka jest też właśnie trochę o tym, byśmy nie zobojętnieli na ludzkie cierpienie i zachowali w sobie piękno człowieczeństwa. Do Ukrainy pojechałam też po to, by próbować je ocalać - stwierdziła Grażyna Sławińska.
Podczas wieczoru autorskiego obecna była Ewelina Pytal, pełnomocniczka prezydenta Krakowa do spraw równości, która odczytała list napisany do Grażyny przez Aleksandra Miszalskiego. "Z głębokim uznaniem kieruję do pani słowa gratulacji z okazji premiery książki »Opętane flamenco. Portrety tych, którzy siedzą na wojnie«. To dzieło, które porusza i zobowiązuje do refleksji, do empatii, do spojrzenia na świat z nową wrażliwością. W Krakowie, mieście od wieków otwartym na twórców myślących niezależnie, szczególnie cenimy tych, którzy potrafią mówić prawdę o człowieku, także wtedy, gdy jest bolesna. Pani książka jest właśnie takim świadectwem. To zapis spotkań z ludźmi poddanymi najcięższym próbom, a zarazem dowód pani niezwykłej siły, płynącej z osobistego losu, który sam w sobie stał się wyrazem determinacji i hartu ducha. Dziękuję, że dzieli się pani tym doświadczeniem z taką szczerością i głębią. Pokazuje pani, że literatura może być nie tylko formą artystycznego wyrazu, lecz także sposobem dawania innym odwagi i nadziei" - napisał m.in. Aleksander Miszalski.
Rozmowę z Grażyną opublikujemy w "Gościu Krakowskim" w numerze 43. (na 26 października).