ZIKiT i MPK, czyli logika Janosika

Monika Łącka

Po hucznym otwarciu pętli tramwajowej „Czerwone Maki” Ruczaj stał się najlepiej skomunikowaną częścią Krakowa. Szkoda, że stało się tak kosztem innych dzielnic i osiedli, w których na części linii ograniczono liczbę kursów i zabrano tramwaje niskopodłogowe.

ZIKiT i MPK, czyli logika Janosika

Miało być lepiej, szybciej, wygodniej. Władze miasta od dłuższego czasu przekonywały, że gdy tylko uruchomiony zostanie tzw. szybki tramwaj na Ruczaj, o korkach zapomną nie tylko mieszkańcy tego dynamicznie rozwijającego się osiedla, ale i pozostali krakowianie, którzy na zmianach tylko skorzystają. Rozkłady jazdy miały być bowiem tak skonstruowane, by w systemie przesiadek z jednego autobusu (tramwaju) od razu przesiadać się do kolejnego. Prawie jak w Rzymie, gdzie jeśli jeden pociąg metra odjedzie nam sprzed nosa, to w ciągu kilku zaledwie minut podjedzie kolejny. Odpowiedzialni za komunikację miejską z uporem (i licząc na naiwność krakusów) zapewniali, że to ma sens i się uda.

Tyle teorii, według której podróż miała być tak komfortowa, jak jeszcze nigdy.

Niestety, naszemu miastu do Rzymu jeszcze bardzo daleko – przesiadki nie są niczym przyjemnym (zwłaszcza w zimie, gdy mróz trzaska na przystankach), w zakorkowanym w godzinach szczytu Krakowie opóźnione jest wszystko, co tylko się porusza, a podróż (przesiadkowa) nie "wydłuża się tylko o 3 minuty” (na jednym ze skrzyżowań w minionym tygodniu powstał tak duży zator /nie, nie z powodu awarii tramwaju/, że nasza Czytelniczka do pracy dotarła spóźniona o – bagatela! – ponad 40 minut).

Rzeczywistość okazała brutalna, a o komforcie podróżowania podwawelską komunikacją miejską można jedynie pomarzyć. Nic dziwnego – nie od dziś wiadomo, że budżet Krakowa jest jak za krótka kołdra i jeśli jeden dostanie jej odrobinę więcej, drugi nie będzie miał czym się przykryć (a przyszłoroczny budżet nawet nie jest już kołdrą, ale sitem z ogromnymi dziurami – pieniędzy brakuje w nim na wszystko).

Na rewolucji na pewno stracili pasażerowie obleganej linii nr 8, która do niedawna jeździła z Bronowic Małych do Borku Fałęckiego, i to oni najgłośniej przeciwko zmianom protestują (teraz „ósemka” jedzie do Borku z Cichego Kącika). Obecnie część tzw. potoku pasażerskiego przejęła linia nr 13, jadąca z Bronowic do Bieżanowa Nowego (przez „Filharmonię” i „Koronę”). Problem w tym, że tramwaj zapełnia się już w Bronowicach, a pasażerowie, którzy chcą do niego wsiąść np. na pl. Wszystkich Świętych, mają problem, czasem nawet podwójny – nawet jeśli do pojazdu się zmieszczą, ciężko jest utrzymać się w pionie, trzymając się współpasażera (wiem, bo przerabiam to na własnej skórze).

Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu problem dostrzegł i go analizuje, a na swojej stronie internetowej, na wdzięcznie brzmiące pytanie: „Dlaczego nie da się wsiąść do trzynastki?”, odpowiada, że być może na tę linię zostanie skierowany tabor „lepiej dostosowany do panujących na niej potoków pasażerskich”. Brawa za spostrzegawczość, zwłaszcza że zmiany komunikacyjne podobno zostały opracowane w oparciu o badania naukowców z Politechniki Krakowskiej, którzy (wraz z pracownikami ZIKiT) „są w stanie bardzo dokładnie kreślić (przewidzieć) kierunki przemieszczania się pasażerów”. Podobno, bo dziś naukowcy mówią, że w życie weszła nieco inna siatka połączeń niż ta, która z nimi była konsultowana.

Nie ma natomiast szans na to, by „ósemka” wróciła na dawną trasę. Bo jeśli tak by się stało, to kosztem cofnięcia z tej dzielnicy innej linii tramwajowej, przez co „poszkodowana zostałaby dużo większa liczba pasażerów niż jest to w tym momencie”. Czyżby efekt zbyt krótkiej kołdry?

Ciasno jest również na innych liniach, np. 24 (jeżdżącej z Kurdwanowa do Bronowic) i na nowohuckiej linii nr 21. W sieci są już zdjęcia wykonane telefonem komórkowym w chwili, gdy motorniczy ręcznie domyka drzwi tramwaju (i upycha w ten sposób niesfornych – bo nawet sardynki w puszce są bardziej zdyscyplinowane – pasażerów).

Trudno też nie zauważyć, że są linie, na których zmniejszono częstotliwość kursów, lub też zlikwidowano je w ogóle. „Szóstka”, która jedzie z Kurdwanowa na Salwator, w sobotę wieczorem oraz przez całą niedzielę i święta już nie kursuje, a w pozostałe dni jeździ co 20 minut, z kolei „siódemka” jeżdżąca z Kurdwanowa na Krowodrzą Górkę z rozkładu zniknęła bezpowrotnie. Komentarzy pasażerów (zasłyszanych na przystankach) cytować mi tutaj nie wypada.

Na koniec zagadka. Dlaczego wygodne i niskopodłogowe „bombardiery” zniknęły z niektórych linii? Jeszcze niedawno takie tramwaje zawsze jeździły z Kurdwanowa, obsługując linie 50, 7 i 6. „Siódemka” – jak już wiemy – pozostała wspomnieniem, a wąskie w środku i wysokopodłogowe tabory pojawiły się na trasie „pięćdziesiątki” (czasem jeżdżącej też w dawnym wydaniu) i „szóstki”. Odpowiedź wydaje się być prosta. Zadziałała logika Janosika. Skoro przez długi czas mieszkańcy tej części miasta żyli dobrze i „na bogato”, nadszedł czas, by wygodą podzielić się z tymi, którzy tramwajową biedę klepali (czytaj: Ruczaj). Dla wszystkich tego, co dobre, przecież nie wystarczy...

Dokładając do tego wciąż rosnące ceny biletów MPK (kolejną podwyżkę poczujemy w kieszeni już w styczniu), miasto wydaje się mówić do mieszkańców: "Przesiądźcie się do samochodów!". Kampania nawołująca do odkorkowania miasta (czytaj: pozostawienia auta w garażu) jest już nieaktualna. Nawet cenę benzyny łatwiej przełknąć, gdy jedzie się jednym pojazdem od punktu A do punktu B, jest w nim ciepło, wygodnie i nikt nie kaszle w twarz lub nie traktuje drugiej osoby jak poręczy.

ps. Po dwóch tygodniach funkcjonowania nowej siatki połączeń korekt rozkładów nie zauważyłam, wszystko jest jak było. I nie przekonuje mnie argumentacja urzędników, że pasażerowie powinni brać pod uwagę "dobro" całego systemu komunikacji miejskiej, a nie myśleć tylko o swoich potrzebach. Bo niestety ten system o dobru pasażerów nie myśli, raczej o oszczędnościach w dziurawej kasie miasta.