Logomania

Miastom, regionom, instytucjom nie wystarczają już herby. Zapanowała logomania.

Logomania

Od pewnego czasu w naszym kraju, Krakowa i Małopolski nie wyłączając, zapanowała logomania. Miastom, regionom, instytucjom nie wystarczają już herby. Marketingowi „uczeni w piśmie” głoszą, że jest to już bowiem anachronizm.

Miasta, regiony, instytucje nie są już bowiem tym, kim są, tylko „markami”, jak w handlu. Marki zaś muszą być „promowane” (cóż za pokraczne słowo!) za pomocą „logo”, czyli znaku graficznego, który nie ma nic wspólnego z dawnym znakiem, dzięki któremu mogły być rozpoznawalne.

Wszystko to, oczywiście, jest jakimś bredzeniem. Niby dlaczego herb miasta lub dotychczasowy znak graficzny firmy ma być czymś „nierozpoznawalnym”, choć jest używany niekiedy od kilkuset lat, a bohomaz zamówiony za ciężkie pieniądze ma bardziej przemawiać do wyobraźni? Normalny człowiek tego nie zrozumie.

Stąd, zamiast herbu Małopolski, mamy na drukach i banerach reklamowych maźnięcia mające kojarzyć się z górami, herb Krakowa zaś jest zastępowany znaczkiem z fragmentem ceglanego muru i napisem „Kraków”. Co tam Kraków! Równocześnie pojawia się, zamiast nazwy miasta, skrót „KRK”, bo tak ponoć zrozumialej i nowocześniej.

Mieszkańcy aglomeracji krakowskiej dowiedzieli się niedawno ze zdumieniem, że utrudnienia spowodowane rewolucyjnymi zmianami tras i godzin kursowania pojazdów komunikacji miejskiej pod Wawelem nie znikną od razu, ale za to owa komunikacja będzie miała... logo. Rozpisano konkurs, wybrano dziwaczny projekt z pustą tarczą herbową w środku. Krakowianie, którzy go zobaczyli, od razu zaczęli zwać ową pustą, nic niemówiącą tarczę „sedesem”. Nawet prezydent Krakowa był zdziwiony, że z biletów, przystanków i pojazdów ma zniknąć herb miasta. Obiecał jego przywrócenie.