Po cichu robią swoje

Monika Łącka

Nie da się łatwo opisać słowami tego, co robią dla innych ludzi osoby wyróżnione w tym pięknym plebiscycie.

Po cichu robią swoje

Nie da się też zamienić tego na żadne pieniądze. – Instytucje charytatywne, choć bardzo potrzebne, nigdy nie będą w stanie dobrze pomagać, jeśli nie będzie tam ludzi, którzy są jeszcze wrażliwi na drugiego człowieka – mówił rok temu metropolita lwowski kard. Marian Jaworski dziękując osobom nagrodzonym i wyróżnionym statuetką, dyplomem oraz zaszczytnym tytułem Miłosiernego Samarytanina XXI wieku.

Są wszędzie tam, gdzie potrzeba ludzkiego ciepła, serdecznego uśmiechu, troski. Wszędzie tam, gdzie chory, samotny, smutny, cierpiący człowiek tęskni do drugiego człowieka, z którym mógłby tak po prostu porozmawiać i poczuć, że nie jest sam. Pracują w szpitalach, domach opieki, domach dziecka, hospicjach. Choć słowo „pracują” w przypadku wszystkich dotychczasowych miłosiernych (plebiscyt organizowany przez krakowski Wolontariat św. Eliasza istnieje od 2004 r.) to duże uproszczenie. Przykłady? Proszę bardzo.

Pani Klara Czenczek. „Troskliwa, życzliwa, zawsze uśmiechnięta, pełna optymizmu i wiary w ludzi. Każdego człowieka traktuje z szacunkiem i miłością. Na oddziale nie sposób nie dostrzec krzątającej się starszej pani. To Pani Klara, kobieta o wielkim sercu, pełnym ciepła i troski. Szczególną opieką otacza ludzi starszych, słabych i opuszczonych. Dogląda, aby nikomu niczego nie brakowało. Karmi, przebiera, trzyma za rękę. Pociesza, ociera łzy. To anioł w ciele malutkiej, wątlutkiej kobiety…”.

Tak o niezwykłej salowej (pani Klara jest nią już 57 lat!) mówią pacjenci Szpitala Zakonu Bonifratrów, gdzie ponad osiemdziesięcioletnia pani Klara każdego dnia pojawia się wczesnym rankiem (dobrowolnie, rzecz jasna, bo już dawno jest na emeryturze) by nastawić im wodę na herbatę. Potem pomaga przy śniadaniu i we wszystkim, co tylko jest do zrobienia. I uśmiecha się skromnie mówiąc, że chce tu być, dopóki starczy jej sił. A największą nagrodą są dla niej radość w oczach pacjentów i ich modlitwa.

Również dla pani dr Wiesławy Sotowskiej praca to coś więcej niż praca zarobkowa. To jej pasja, a pacjenci czują to i lgną do niej bo wiedzą, że zawsze ich wysłucha. Także wtedy, gdy dziesięć minut trzeba zamienić w godzinę. Jak sama mówi, jest lekarzem starej daty, dla którego szpital to nie fabryka. Bo schorowany pacjent potrzebuje cierpliwości, życzliwości, uwagi, a nie pracy na akord. I chwała jej za to. W zawodzie lekarza pracuje ponad 40 lat, na oddziale neurologii w Szpitalu im. J. Dietla – ponad 30.

O pracy trudno też mówić w przypadku miłosiernego księdza, Lucjana Szczepaniaka, który od wielu, wielu lat jest kapelanem w Uniwersyteckim szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. On po prostu JEST – o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko potrzebują go chore i umierające dzieci, ich rodzice i lekarze, którzy też czasem potrzebują kojącej rozmowy. Zwłaszcza, gdy medycyna z chorobą przegrywa…

Miłosiernymi są też ludzie z medycyną nie związani, którzy konsekwentnie i niestrudzenie słowa przykazania miłości bliźniego zamieniają w czyny. I dziwią się, że ktoś to docenił, zauważył, bo przecież nie robią nic wielkiego. Co najwyżej zastanawiają się, co zrobiłby Jezus, gdyby w jakiejś trudnej sytuacji znalazł się na ich miejscu. Odpowiedź na ogół jest prosta, choć budzi zdumienie wielu osób. Bo kto z nas, tak bez wahania, zgodziłby się oddać swoje mieszkanie na nocleg poznanemu przypadkiem na Plantach studentowi? Pani Janina Grzesiowska-Skowrońska dylematu nie miała (spojrzałam w oczy Jezusa Miłosiernego, którego obraz wisi na ścianie w moim mieszkaniu i rozjaśniło mi się w głowie – wspomina), studenta Damiana pod swój dach przyjęła, a sama poszła nocować do rodziny.

Samarytanką jest też Agnieszka Rokita z podkrakowskiego Zabierzowa, która choć sama z poważną chorobą zmaga się już kilkanaście lat, to jej głowa pełna jest pomysłów na to, jak umilić czas chorym dzieciom.

I jeszcze Patryk Chełczyński, który kilka lat temu rzucił się na pomoc przyjacielowi, który wpadł do rwącej rzeki. Dzięki błyskawicznej reakcji kilkunastoletniego wówczas Patryka, chłopcu nic się nie stało. Sam Patryk został jednak porwany przez wir i od tej pory porusza się na wózku inwalidzkim.

Miłosierni naprawdę istnieją. Działają jakby na przekór coraz bardziej choremu systemowi służby zdrowia, w którym aby chorować, trzeba mieć dobre zdrowie i w którym zdezorientowany i zmęczony pacjent często się gubi. Na przekór znieczulicy i wszystkim, którzy pędzą co tchu przed siebie i trudno im sobie wyobrazić, że można się zatrzymać i zrobić coś bezinteresownie. Miłosierni są, po cichu robią swoje i… na oklaski nie czekają. A jednak na nie zasługują. Nagrodźmy ich więc głosując na Samarytan Roku 2012.

O plebiscycie, który już dawno granice naszej diecezji przekroczył (bo wśród miłosiernych są też m.in. lek. med. Grażyna Sergot-Martynowska, ordynator Oddziału Neurologii Dziecięcej Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy, Urszula Mróz, pielęgniarka i dyrektor hospicjum w Dąbrowie Tarnowskiej, czy dr Dagmara Wiewiórkowska-Garczewska, geriatra z Gdańska) będziemy przypominać przez cały miesiąc!