Niech nas zobaczą

Bogdan Gancarz

Warto było zobaczyć krakowską manifestację w obronie jedności rodziny. Warto, bo nawet ktoś uprzedzony mógł się przekonać, że było to zbiorowisko normalnych ludzi, a nie jakichś dziwaków.

Niech nas zobaczą

Tytuł komentarza zaczerpnąłem z tytułu niegdysiejszej plakatowej kampanii propagandowej działaczy kontrkulturowego ruchu homoseksualnego. Przystanki autobusowe i tramwajowe miast polskich obwieszone były wówczas wizerunkami obściskujących się par jednopłciowych. Było to dosyć dziwaczne, boć Ci sami działacze deklarowali często, iż nie chcą by „ktoś im zaglądał do łóżka”. Tytuł kampanii i jej fotograficzna zawartość temu zaś przeczyły. Ów tytuł narzucił mi się jednak od razu, w trakcie obserwowania, 17 marca, krakowskiej manifestacji w obronie jedności rodziny.

Warto było przyjść, aby zobaczyć, że obrońcy rodziny jako siedliska miłości i ostoi ładu społecznego, przeciwnicy brutalnej inżynierii społecznej, przejawiającej się m. in. w coraz łatwiejszym odbieraniu przez urzędników dzieci rodzicom, nie są grupą starszych osób, przedstawianych karykaturalnie w propagandzie, jako  "zabiedzonych, nie potrafiących się zorganizować „moherów”. Ten skarykaturowany wizerunek tej bardzo szacownej grupy, jest bardzo często używany w propagandzie przeciw tradycyjnym wartościom, do ośmieszania godnych poparcia inicjatyw.

O! Tu nie byłoby tak łatwo! Bo jak „moherami” nazwać przeważająca na kilkusetoosbowej demonstracji grupę młodych, znających swą wartość rodziców wraz z małymi dziećmi? Jak ośmieszyć dynamicznych organizatorów tej demonstracji, którzy skutecznie zwołali siebie i innych na fejsbuku, nie znając się wcześniej? Jak widać, na fejsbuku można się skutecznie zwoływać także w dobrym celu, a nie tylko, jak było w przypadku osławionego Dominika Tarasa, po to, by w rezultacie szydzić z ludzi, którzy chcieli przed siedzibą prezydenta RP w Warszawie uczcić pamięć tych, którzy zginęli w 2010 r. pod Smoleńskiem. Jak ośmieszyć tych, wśród których nie brakowało mających po kilkoro dzieci zamożnych ludzi wolnych zawodów czy choćby informatyków, tej awangardy nowoczesności?

Żałowałem, że nie zobaczył ich mój niegdysiejszy kolega z „Czasu Krakowskiego”, obecnie zaś publicysta „Gazety Wyborczej” prof. Janusz A. Majcherek, który zwykł wówczas z nieufnością spoglądać na rodziny wielodzietne, jako na siedlisko raczej  biedy i patologii, niż coś budującego.

Robiła wrażenie bardzo dobra organizacja manifestacji. Robiło wrażenie nie „narzekanie dla narzekania”, lecz celnie sformułowane postulaty zmian prawnych mających na celu ochronę rodziny przed uroszczeniami państwa.  To nie była demonstracja jedynie w obronie jednej rodziny, krakowian Bajkowskich, którym zabrano dzieci.

Ci ludzie tak łatwo nie popuszczą w domaganiu się realnego a nie tylko deklaratywnego poszanowania dla tradycyjnego modelu rodziny. Są jeszcze młodzi i mają sporo dzieci, które mogą kontynuować ich dzieło. Tego zaś zazwyczaj nie staje ich przeciwnikom. Ale...  „niech nas zobaczą” i oni. „Niech nas zobaczą” i ci, którzy myślą podobnie jak manifestanci, ale dotąd sądzili, że „i tak nic się nie da zrobić”.