Pogrzeb poety

Bogdan Gancarz

publikacja 20.03.2013 17:15

Marek Skwarnicki został pochowany 20 marca na cmentarzu parafialnym w Tyńcu. Uroczystości pogrzebowe poprzedziła Msza św. w tynieckim opactwie benedyktynów.

Pogrzeb poety Wyprowadzenie trumny z kościoła benedyktynów w Tyńcu Bogdan Gancarz/GN

Skwarnicki, poeta, publicysta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”, współpracownik i przyjaciel „Gościa Niedzielnego”, dobry znajomy Karola Wojtyły, zmarł 12 marca w Krakowie, w wieku prawie 83 lat.

Tyniec, gdzie go pogrzebano, był mu zaś bardzo bliski. Bywał tu często u benedyktynów. Współpracował z o. Placydem Galińskim, tłumacząc na polski tekst psalmów (złożyły się na „Psałterz tyniecki"). Tu również mieszkał jeden z jego synów. No i odwiedzał tu na cmentarzu groby swoich zmarłych przyjaciół.

Mszy św. pogrzebowej przewodniczył ks. kard. Franciszek Macharski, metropolita senior archidiecezji krakowskiej, znający Marka Skwarnickiego od 55 lat. Odczytano listy i telegramy od hierarchów Kościoła, znających i ceniących zmarłego poetę.

„Duchowo uczestniczę we Mszy św. pogrzebowej za duszę ś. p. Marka Skwarnickiego, którego osoba była bliska Janowi Pawłowi II. Na największą wdzięczność zasługuje jego tłumaczenie psalmów, którymi modlimy się codziennie” - napisał ks. kard. Stanisław Dziwisz, metropolita krakowski. „Niech miłosierny Bóg nagrodzi go Światłem Wiecznym za twórczość poetycką, pisarską i dziennikarską, za oddanie Janowi Pawłowi II” - dziękował z kolei kard. Marian Jaworski, emerytowany metropolita lwowski.

„Odszedł człowiek prawy i szlachetny. Przez swoje życie i prace stał się własnością kultury polskiej. Wiele jego poezji stało się modlitwami, którymi modli się cała Polska. To był człowiek serca. Marek nie tylko podróżował po Kościele (jak brzmiał tytuł jednej z jego książek), ale i kochał ten Kościół” - napisał z kolei abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Telegram nadesłał również ks. abp Józef Kowalczyk, prymas Polski. Osobnym listem pożegnał swego przyjaciela również prof. Władysław Bartoszewski, niegdyś jego kolega z redakcji „Tygodnika Powszechnego”.

Prezydent RP Bronisław Komorowski odznaczył pośmiertnie Marka Skwarnickiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, za „wybitne zasługi dla kultury polskiej”. Odznaczenie przekazał osobiście rodzinie w trakcie pogrzebu Tadeusz Mazowiecki, wysłannik prezydenta, wieloletni przyjaciel Skwarnickiego.

- Pan Marek miał świadomość pęknięcia świata doczesnego. Dostrzegał ciemną stronę życia. Nie próbował jej sztucznie obłaskawiać. Był jednak także człowiekiem wielkiej tęsknoty. Świadomym powołania do Niebieskiego Jeruzalem, gdzie Bóg otrze każdą ludzką łzę, gdzie wszystkim będzie Jezus Chrystus - powiedział w kazaniu o. Paweł Kozacki OP, przeor krakowskiego konwentu dominikanów.

Po Mszy św., duchowieństwo, rodzina oraz kilkuset przyjaciół i znajomych zmarłego poety, odprowadziło w przedwiosennym słońcu trumnę z jego ciałem, na tyniecki cmentarz parafialny.

- Spoczął wśród swoich. Na tym cmentarzu są bowiem pochowani przyjaciele Marka  z „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku” m. in. Hanna Malewska, Jerzy Turowicz i Tadeusz Żychiewicz - powiedział Leszek Wołosiuk, krakowski publicysta, przyjaźniący się ze zmarłym poetą.

Ten tygodnik i jego środowisko, z którym był przez kilkadziesiąt lat związany, byli dla niego ważni.

Pracę w redakcji „Tygodnika Powszechnego” przy ul. Wiślnej 12 Marek Skwarnicki rozpoczął formalnie 2 lutego 1958 r.

„Pierwszy dzień w redakcji zapamiętałem na całe życie. Przyszedłem do pracy o 9 rano. Poza sekretarkami nie było tam nikogo. O godzinie 11 zjawił się z grubą, wypchaną papierami teczką Jerzy Turowicz i powiedział: - O, pan już jest - i przywitał się, po czym poszedł do swego gabinetu, znajdującego się na końcu amfilady. Ponieważ zupełnie nie wiedziałem, czym powinienem się zająć, po pewnym czasie poszedłem do Turowicza i zapytałem, co powinienem robić. Naczelny w pierwszym momencie nie zrozumiał pytania, a potem z nieukrywanym zdumieniem powiedział: - Ależ panie Marku, niech pan robi, co pan chce. - Następne 40 lat pracy robiłem, co chciałem, a Turowicz najwyżej kilka razy zwrócił się do mnie, bym coś specjalnego napisał” - wspominał z humorem Skwarnicki w swojej książce „Czas ucieka, wieczność czeka. Niezwykłe życie z Krakowem w tle” (Warszawa 2007).

Był wierny przyjaźniom. W swoich książkach wspomnieniowych, z właściwym sobie ciepłym humorem, wspominał zmarłych przyjaciół: Jerzego Turowicza, Zygmunta Kubiaka, Henryka Krzeczkowskiego, Ludwika Dembińskiego, ks. Andrzeja Bardeckiego, no i tego najważniejszego - Karola Wojtyłę.

„Piszę te wspomnienia, bo oni się już nie odezwą” - stwierdził melancholijnie. Tymczasem Marek Skwarnicki odezwie się do nas jeszcze nie raz, ze stron swych książek poetyckich, publicystycznych i reportażowych. Jeszcze nie raz usłyszymy w kościołach pieśni do jego słów i pomodlimy  polskim tekstem psalmów, opracowanym przez niego na podstawie filologicznego przekładu o. Placyda Galińskiego.

W listopadzie zaś wspomnimy jego wiersz „Zaduszki”: „Zjawia się z listopadowym wiatrem/Z dzieckiem na ręku/I jakby chciała tu wejść./Ale gdy otwieram okno wiatr milknie./Jeszcze przez chwilę trzepoczą w ciemnościach/Anioły firanek./Matko - pytam - czy jest ci źle/Na tamtym świecie?”.