Miłosierni Samarytanie Roku 2012

Monika Łącka

publikacja 23.03.2013 17:10

– Miłość nas tu wszystkich zgromadziła. Miłość szczególna, która słowa o miłości bliźniego zamienia w czyn poprzez wolontariat. To miłość miłosierna – mówiła Lidia Jazgar podczas gali plebiscytu na Miłosiernego Samarytanina Roku 2012.

Miłosierni Samarytanie Roku 2012 Miłosierni Samarytanie Roku 2012 – laureaci plebiscytu organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza Miłosz Kluba/GN

– Ta gala to święto wolontariuszy i osób, które dopiero zdecydują się iść w ich ślady i swoim życiem głosić Ewangelię. Bo wolontariuszem jest każdy, kto w imię Tego, który jest Miłością, pomaga jednemu z braci naszych najmniejszych – dodała L. Jazgar, zapraszając na scenę łagiewnickiej auli im. bł. Jana Pawła II laureatów 9. edycji plebiscytu organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza, który poszukuje Miłosiernych Samarytan XXI wieku. Jury wyłoniło ich spośród 275 kandydatów (zgłoszenia napływały z całej Polski).

Człowieczeństwo przez wielkie „C”

Miłosierną Samarytanką Roku 2012 w kategorii "pracownik służby zdrowia, dla którego pomoc cierpiącym jest powołaniem, a nie tylko obowiązkiem” została Ewa Zarzecka, lekarz Żywieckiego Hospicjum im. św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Wyróżnienia odebrali także: dr Andrzej Zaręba (lekarz rodzinny pracujący w przychodni w Krzeszowicach), dr Barbara Kołłątaj (lekarz, pracuje w szpitalu i wykłada na Akademii Medycznej w Lublinie), Alicja Hommel (pielęgniarka, artystka, statystyk medyczny i kierownik Zespołu Opieki Duszpasterskiej w krakowskim Szpitalu Zakonu Bonifratrów), Barbara Rospond (pielęgniarka w krakowskim Szpitalu im. J. Dietla), Anna Spannbauer (lekarz w Szpitalu Zakonu Bonifratrów) oraz Grzegorz Nowak, Rafał Kot i Mateusz Zieliński (ratownicy medyczni Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego).

O każdej z tych osób można by napisać osobny tekst, a może nawet książkę – o życiu, miłości, radości płynącej z bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi, o człowieczeństwie pisanym przez wielkie „C”.

"W sercu dr Ewy Zarzeckiej kryją się niewyczerpane pokłady dobra i empatii dla osób nieuleczalnie chorych, w terminalnym stadium choroby" – tak o Miłosiernej Samarytance Roku 2012 napisali jej pacjenci.  

Doktor Ewa

Dr Ewa jest zarówno lekarzem rodzinnym w Żywcu-Sporyszu (na pełny etat), jak i lekarzem w Żywieckim Hospicjum im. św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Swoją pracę w hospicjum (które przy parafii św. Floriana zainicjowała wraz z ks. Zdzisławem Grochalem) rozpoczęła przed laty jako wolontariusz. Dziś hospicjum (które od samego początku wspierała nie tylko pracą, ale i pieniędzmi oraz modlitwą), w którym pracuje (w ramach wolontariatu) trzech lekarzy, pięć pielęgniarek oraz 25 wolontariuszy niemedycznych, opiekuje się (bezpłatnie) chorymi z Żywca i sąsiednich wsi oraz rodzinami osieroconymi przez zmarłych.

Dr Ewa jest osobą bardzo skromną (o swojej pracy i sukcesach zawsze mówi w liczbie mnogiej: "my", podkreślając pracę i zaangażowanie wszystkich wolontariuszy), pełną ciepła, optymizmu i mądrości. Zawsze służy pomocą i dobrą radą. Jej miłe, pełne serdeczności usposobienie, prostota serca, otwartość na drugiego człowieka i wielka pokora, z jaką odnosi się do pacjentów, powodują, że drzwi do jej gabinetu praktycznie się nie zamykają.

– Doskonale pamiętam pewien bardzo wzruszający epizod z jej lekarskiej posługi. Podczas mojego urlopu zabrała mnie do wiekowej i bardzo schorowanej kobiety, którą pozostawiła najbliższa rodzina i od której odwrócili się nawet sąsiedzi, bo prawie wszyscy uważali ją za osobę „niespełna rozumu”. Zanim wyruszyliśmy do tej pani, na początku zrobiliśmy wielkie zakupy. Kupiliśmy nawet kuchenkę elektryczną, aby staruszka mogła przygotować sobie coś do zjedzenia. Pani doktor zaopatrzyła się też w potrzebne środki medyczne – opowiada ks. Piotr Majcher, salwatorianin, który także sporo zawdzięcza dr Ewie (ale o tym za chwilę).

– Kiedy stanęliśmy w progu sypiącej się wiejskiej chaty, zobaczyłem wychudzoną i zgarbioną postać staruszki, której oczy na widok pani Ewy „uśmiechnęły się”. Ale to, co mnie najbardziej poruszyło, to serdeczne uściski, jakim obejmowały się te dwie kobiety. I te pocałunki lekarki, składane na dłonie schorowanej kobiety! Widziałem wtedy prawdziwe misterium miłości miłosiernej. Miłości, która nie szuka swego, lecz daje wszystko to, co w życiu najważniejsze – mówi ks. Piotr.

Potem dr Ewa zajęła się robieniem porządków w domu staruszki. Pomagała jej aż do końca. Zadbała też, by kobieta pojednała się z Bogiem, przyjęła Komunię św. oraz sakrament namaszczenia chorych. Kiedy staruszka odeszła do Pana, zajęła się również jej pogrzebem, a potem położeniem płyty nagrobnej.

– Dzięki pani Ewie i moje życie potoczyło się po „Bożych torach”. To właśnie ona w 1995 r. dla biednego chłopaka  z prowincji (Lubelszczyzna) wysłała przekazem pieniądze, dzięki którym mogłem rozpocząć pracę pielgrzyma w Warszawie. Moich rodziców nie było na to stać. To dzięki jej staraniom zostałem przyjęty pod dach jej znajomych, którzy troszczyli się o mnie, nie pobierając żadnych opłat, a jednocześnie zapewniając mi wszystko – wspomina ks. Majcher.

Kiedy w 2001 r. wstąpił do nowicjatu salwatorian, to również ona była tą osobą, która najczęściej go odwiedzała, a przy tym pomagała starszym i chorym współbraciom, którymi na co dzień się zajmował. Razem ze swoją mamą wspomagały hojnie jego rodziców w przygotowaniu prymicji. – Po moim wyjeździe w roku 2010 na placówkę misyjną do Meksyku przysyłała pieniądze na pomoc dla matki samotnie wychowującej dzieci, prostej kobiety analfabetki, pracującej w kuchni naszego konwentu. Kiedy z zebranych przeze mnie w Polsce pieniędzy budowaliśmy kaplicę w najbiedniejszej dzielnicy miasta Campeche, doktor Zarzecka przesłała brakujące pieniądze na okna i ołtarz, aby wielu zagubionych w życiu ludzi mogło poznać Jezusa – najlepszego Lekarza i spotkać się z Nim osobiście w Eucharystii – dodaje ks. Piotr. Ale to jeszcze nie wszystko...

Bo doktor Zarzecka jest lekarzem, dla którego liczy się zawsze „ten oto” człowiek i jego dobro. W tego człowieka zawsze próbuje się wczuć, by jak najskuteczniej zaradzić jego potrzebom.

– Została lekarzem z powołania. Pomoc innym ma zapisaną w genach. Ponad 40 lat w zawodzie (ciągle dostępna pod prywatnym telefonem) i wciąż pomaga ludziom: początkowo długie lata w miejscowym szpitalu, od lat w przychodni, stale podczas domowych wizyt (pamiętam lata, jak wracała do domu z garstką cukierków od pacjentów, bo pieniędzy nie chciała) i wreszcie w hospicjum. W opiece nad chorymi, a szczególnie w opiece paliatywnej w hospicjum bardzo pomaga jej silna i głęboka wiara w Boga – zauważa Teresa Godlewska, przyjaciółka dr Ewy. A pani Beata Wolna dodaje: –  To osoba oddana drugiemu człowiekowi. Nie ma dla niej znaczenia, czy ktoś jest biedny, bogaty, uzależniony czy potrzebujący duchowego wzmocnienia. Ona jest dla wszystkich. Leczy, doradza, wspiera, dając odczuć ludziom, że są ważni, godni szacunku i miłości. Nie przestaje służyć innym nawet wtedy, gdy jest chora, gdy sama potrzebuje pomocy.

Samarytanka Maria

W kategorii „osoba niezwiązana ze służbą zdrowia” bezcenną statuetkę odebrała Maria Kaczorowska (Kraków), a wyróżnienie – Janina Oprych (Kraków). Specjalne wyróżnienie otrzymali mieszkańcy Szczekocin i Chałupek, za ofiarną pomoc ofiarom katastrofy kolejowej z marca 2012 r.

– Marysię znam od kilku lat. Jest osobą bardzo skromną. Zawsze pogodna, nigdy nie słyszałam, aby komuś odmówiła pomocy, kiedy o nią prosił. Kiedyś rozbawiła mnie, a jednocześnie wzruszyła, bo okazało się, że ma specjalny samochód „na pożyczki”. Bo jakby ktoś potrzebował, a ona akurat musiała jeździć swoim, to zawsze ma ten drugi... – opowiada dr Agata Mamak, która statuetkę Miłosiernego Samarytanina również kiedyś odebrała (dla pacjentów to anioł chodzący).

W ub. roku zdarzyła się historia, która poruszyła ją do głębi. Był to jeden z najtrudniejszych przypadków, jaki wydarzył się w jej ponad 20-letniej praktyce lekarskiej. Z jednego z krakowskich domów opieki społecznej do szpitala, w którym pracuje dr Agata, została przywieziona w bardzo ciężkim stanie młodziutka (23-letnia) dziewczyna z zapaleniem płuc. Kilka miesięcy wcześniej uległa wypadkowi – w stojący na środku drogi samochód, który wpadł w poślizg, wjechał tir. Kiedy po kilku tygodniach udało się wreszcie wyleczyć zapalenie płuc, pozostało pytanie, co dalej. Rodzina chciała przenieść ją ponownie do domu opieki, bo powiedziano im, że obrażenia są tak poważne, że nic nie da się już zrobić. –  Postanowiliśmy jednak podjąć próbę jej rehabilitacji na naszym oddziale. Stan był bardzo ciężki: niedowład czterokończynowy z ogromnymi przykurczami, szczególnie w kończynach dolnych, żywienie pozajelitowe, rurka tracheotomijna umożliwiająca jej oddychanie, uniemożliwiająca mówienie, którą przy każdej poprawie sprawności lewej ręki dziewczyna próbowała sobie (kilkakrotnie skutecznie) wyrwać – mówi dr Mamak.

Co takiego zrobiła Maria Kaczorowska, kiedy wydawało się, że lekarze naprawdę znaleźli się pod ścianą i dlaczego ta młodziutka dziewczyna, pacjentka dr Agaty Mamak, zawdzięcza jej życie, napiszemy w druku, w numerze krakowskiego GN na Niedzielę Miłosierdzia.