Nie lubię takiego... kościoła

ks. Jacek Stryczek

|

Gość Krakowski 26/2013

Właśnie odpinałem rower przy ulicy Wiślnej. Wokoło wiele osób. Piękna pogoda, naprawdę ulicą szły tłumy.

Nie lubię takiego... kościoła

Nagle jednak zobaczyłem oczy. Ta jedna para oczu w tłumie... Były mocne, wyraziste, ze sprawą. Czułem, że oczy mnie dostrzegły. Oczy podeszły do mnie. Ich właścicielką była starsza pani. Stanęła nade mną (byłem przecież pochylony przy rowerze) i fuknęła: „Zamknięte! A ja chciałam zapisać dzieci na wakacje. Zamknięte”. W tym momencie z jej oczu wyszły pioruny. Potem podniosła głowę. Rozejrzała się wokoło, jakby szukała jeszcze jednej ofiary, ale nie było nikogo takiego...

Więc jeszcze raz, stojąc nade mną z piorunami w oczach, usiłowała mnie ugodzić, bym cierpiał przynajmniej tak, jak ona z powodu tego, że było zamknięte. Za chwile zniknęła w tłumie. Wyprostowałem się i zacząłem myśleć, dlaczego i o co chodzi. Przecież podeszła do mnie nieznajoma kobieta, opieprzyła mnie bezinteresownie i poszła. Nagle poukładało mi się: był piątek, Najświętszego Serca Pana Jezusa. Uroczystość. Zamknięte. Ja miałem koszulę pod koloratkę. Ona była wściekła, bo nie załatwiła sprawy. Winny był cały Kościół i wszyscy księża (chodziło o wakacje z Bogiem). Więc nie lubię kościoła (z małej litery), w którym ludzie bezinteresownie pozwalają sobie zrzucać negatywne emocje na innych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.