Powrót do źródeł wiary

Piotr Legutko

publikacja 10.07.2013 12:16

Rozmowa z ks. bp Janem Szkodoniem o Janie Pawle II, jubileuszu i Bożym Miłosierdziu.

Powrót do źródeł wiary Henryk Przondziono /GN

Piotr Legutko:  Gratulujemy pięknego jubileuszu – 25 lat biskupstwa.

Bp Jan Szkodoń: Jubileusz to dla mnie przede wszystkim dziękczynienie, ale także świadomość zmarnowanych łask. Po latach człowiek wiele rzeczy widzi ostrzej i wie, że mógłby je zrobić w duszpasterstwie lepiej.  Całe biskupstwo przeżyłem w wolnej Polsce. W pierwszych latach był wielki entuzjazm i wiara w to, że tyle rzeczy będzie można zrobić dla Królestwa Bożego. W miarę upływu lat uświadamiałem sobie też, że grzech jest obecny w nas i wśród nas, że wolność jest nie tylko dana, ale i zadana. Że jest także wyzwaniem, a czasem nawet ciężarem.

Niewątpliwie te 25 lat było w jakimś sensie związane postacią Jana Pawła II.

Całe moje życie przeżywałem w świetle osoby Jana Pawła II. Kiedy przyszedłem do seminarium był biskupem, kiedy zostałem klerykiem, był kardynałem, kiedy studiowałem na KUL-u, on tam wykładał, potem po studiach pracowałem tu, w Kurii, więc miałem z nim stały kontakt. Wreszcie wybór na papieża, przynajmniej raz w roku wspólne kolacje. Studiowałem jego teksty, starałem się przybliżać je wiernym. Dopiero po latach zdaję sobie sprawę, jak bardzo Jan Paweł II zaważył na moim rozwoju duchowym. Oczywiście tak też może mówić tysiące ludzi, ale w moim przypadku to trudno to ująć inaczej.

A teraz ksiądz biskup w ramach peregrynacji obrazu odwiedził ponad sto parafii, także z relikwiami błogosławionego papieża. Jakie to uczucie?

Ciągle było we mnie pewne napięcie związane z wielkością osoby wyniesionej na ołtarze, a równocześnie poczucie, że to jest to krew kogoś, kogo tak blisko znałem. Widząc tę relikwię myślałem też często o zamachu na Jana Pawła II. To były głębokie rozmyślania i duchowe przeżycia związane z cierpieniem papieża, prowadzące do przebitego boku Pana Jezusa na obrazie, do tych dwóch promieni oznaczających krew i wodę

Peregrynacja w przypadku księdza biskupa przybrała formę niezwykłego podsumowania tych 25 lat – poprzez odwiedzenie tak wielu parafii w tak krótkim czasie. Jaki jest ten krakowski Kościół?

Rzeczywiście, w ciągu kilkunastu miesięcy odwiedziłem jedną czwartą wszystkich parafii w naszej diecezji. W różny sposób można mierzyć duchową temperaturę krakowskiego kościoła. Na przykład porównując z peregrynacją obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Pamiętam pierwsze takie wydarzenie, jeszcze kiedy obraz był aresztowany i zamiast niego wędrowała świeca, byłem wtedy w liceum. Ale muszę powiedzieć, że teraz także widziałem w diecezji wielkie poruszenie, choć oczywiście nie wszędzie w równym stopniu.

Co można zapisać po stronie rozczarowań?

Na pewno spodziewaliśmy się większego duchowego poruszenia w samym Krakowie. Tymczasem – jak relacjonowali proboszczowie - w wielu parafiach „przychodzili ci, co zawsze przychodzą do kościoła”. Wiele też zależało od dnia, kiedy wypadło nawiedzenie. Więcej wiernych przychodziło modlić się w tygodniu niż w sobotę, czy niedzielę, gdy Kraków się wyludnia. Oczywiście wiedzieliśmy, że kościoły i na co dzień są pełniejsze w mniejszych miejscowościach, ale teraz to było szczególnie widoczne. Warto jednak podkreślić, że żywotność Kościoła można mierzyć na wiele sposobów, nie tylko przez frekwencje w czasie nawiedzenia, ale także poprzez grupy modlitewne, zespoły charytatywne, wspólnoty

Z jakimi problemami zmaga się dziś krakowski Kościół?

Podobnymi, jak w innych diecezjach. Boleśnie przezywamy kryzys małżeństwa i rodziny. Młodzi uczęszczają na religię, ale już do kościoła nie zawsze. Bo mają swoje „nowoczesne” poglądy na życie, podporządkowują wszystko temu, co doczesne, zwłaszcza karierze i zdobywaniu pieniędzy. Mało dziewcząt przyjmuje łaskę powołania zakonnego, znacznie mniej niż 20 – 30 lat temu. Ale są też znaki tego, co piękne w Kościele. Jest wielu ludzi, którzy w tych wszystkich trudnościach pogłębiają swoją wiarę. Więcej niż kiedyś się angażuje w życie parafii.

Czy widać podziały w Kościele?

Kościół ma oczywiście różne oblicza, mówiąc w uproszczeniu, to „radiomaryjne” i to „otwarte”. Choć jest i wiele innych, ale ten podział jest bardzo nagłaśniany medialnie. W parafiach te różne oblicza widać zwłaszcza jeśli chodzi o grupy i wspólnoty.

Peregrynacja obrazu i relikwii to bardzo tradycyjna forma kultu. Czy w XXI wieku wciąż działa na wiernych?

Jak widać działa! Wielkie wrażenie robiły na mnie zwłaszcza modlitwy nocne, gdy ludzie całymi godzinami trwali na adoracji, choć wielu rano musiało iść do pracy czy szkoły. To bardzo budujący widok. Sukces tej peregrynacji brał się też z przesłania obrazu Jezusa Miłosiernego, który jest syntetyczną katechezą, świetnie trafiającą do wiernych. Pan Jezus ukrzyżowany, a jednocześnie zmartwychwstały i żyjący. I to wezwanie: „Jezu, ufam Tobie”, jakże aktualne  w czasach kryzysu zaufania społecznego, zniechęcenia i bardzo wybiórczego podejścia do prawd wiary. Mamy do czynienia z ich subiektywizacją, z postawą: to przyjmuję, bo mi odpowiada, ale tego już nie”. W odpowiedzi dostajemy  od Pana Jezusa lekarstwo na wszelkie zagrożenia – pełne zawierzenie.

Miłosierdzie Boże to już kult globalny o ogromnej dynamice, ale zarazem i nasz, lokalny. Czy to widać w parafiach diecezji?

Tego kultu nie można spłycać, sprowadzać jedynie do koronek, bo to prawdziwe centrum wiary chrześcijańskiej. Stąd jego popularność w świecie. A jednocześnie przez sam fakt, że tu są Łagiewniki, tu była siostra Faustyna kult miłosierdzia jest przezywany w naszej diecezji w sposób szczególny. Trudno jednak nie dostrzegać, że rośnie z roku na rok napływ wiernych z całego świata do sanktuarium, zaś sygnały od naszych misjonarzy – od Korei po Andy – mówią o ogromnej popularności obrazu, który nawiedzał naszą diecezję. Mamy więc do czynienia z powrotem do najgłębszych źródeł naszej wiary zarówno w krakowskim, jak i powszechnym Kościele.