Gdy do małżeństwa wkracza Jezus…

Monika Łącka

publikacja 16.11.2013 20:30

- W Bożej wspólnocie jest zarówno element męski, jak i żeński. Wspólnie mogą, a nawet powinni oddawać Bogu chwałę i dobrze Mu służyć – tak o misji rodziny w Kościele podczas Forum CCC mówił emerytowany biskup anglikański Sandy Millar, od wielu lat „mąż jednej żony” i ojciec czworga dzieci.

Gdy do małżeństwa wkracza Jezus… - Młodzi ludzie chcą, by uch małżeństwa były udane. Potrzebują jednak osób, które im w tym pomogą - mówił bp Sandy Millar Miłosz Kluba /GN

Bp Millar od 30 lat jest też zaangażowany w prowadzenie kursów Alfa. W tym dziele wspiera go zarówno żona Anette, jak i dzieci.

– Gdy nasz najstarszy syn miał 12 lat, ktoś z parafii skwitował, że będzie ciężko, bo syn wchodzi w trudny wiek. A ja właśnie na to czekałem! Przecież Jezus też był nastolatkiem, i to dobrym nastolatkiem, więc to nie jest coś niemożliwego. Żartuję, że Bóg dał mi i wszystkim rodzicom długą smycz, dlatego możemy zaryzykować i nieco ją poluzować, modląc się za dzieci – przekonuje bp Millar.

Dziś ten najstarszy syn ma 42 lata. – Jest bardzo aktywny we wspólnocie kościelnej, głosi kazania, ma wspaniałą żonę, trójkę dzieci. Wierzę, że tę drogę znalazł i wybrał dzięki Bożej łasce. Wszystkie nasze dzieci ukształtowały swoje własne poglądy na świat, niektóre różnią się od poglądów rodziców. Ale wszystkie miłują Pana – dodaje bp Millar.

Prowadząc kursy Alfa, bp Sandy Millar zauważył, że warto z nich wyodrębnić kursy dla małżeństw i dla rodziców. – Wielu młodych ludzi bardzo chce stworzyć udane małżeństwo, ale mają z tym problem, a to, co widzą wokoło, nie napawa optymizmem. Potrzebują pomocy, dobrych wzorców, bo małżeństwo to klucz do budowania zdrowej wspólnoty Kościoła. Pomagajmy tym młodym ludziom zobaczyć, co się dzieje, gdy do małżeństwa wkracza Jezus, jak wtedy budują się relacje w rodzinie. Co dzieje się, gdy żona i mąż spotkają osobowego Jezusa – podkreśla bp Millar.

Świadectwem swojego życia podzielili się też Iwona i Andrzej Grzeszukowie, małżeństwo z 24-letnim stażem (i dwojgiem dzieci).

Andrzej: – Kiedy byłem na studiach, jeden z kolegów (dziś jest księdzem, proboszczem, spotkałem go na tym forum) przez kilka miesięcy uparcie za mną chodził, żeby porozmawiać ze mną o Jezusie. W końcu pokazał mi Biblię, przekonał do swoich poglądów i zapytał, czy chcę oddać życie Jezusowi. Chciałem. Ale to zawierzenie pociągnęło za sobą pewien konkret: od tego momentu wiedziałem, że moja przyszła żona musi być wierząca.

Ten sam student dwa lata później zadał Andrzejowi kolejne pytanie: „Jaki jest cel twojego życia i czy chciałbyś, aby tym celem było wypełnienie wielkiego nakazu misyjnego w tym pokoleniu?”. – Wiedziałem, co to znaczy, że to wezwanie z Ewangelii: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody...”. Szczęka mi opadła z wrażenia. Powiedziałem jednak, że chcę. Moja przyszła żona miała więc już dwa warunki do spełnienia – mówi Andrzej. Bóg dobrze o tym wiedział…  

Iwona: – Wiosną 1986 r. pojechałam na rekolekcje, na których podjęłam decyzję, że chcę oddać życie Jezusowi. Trzy lata później zostałam postawiona przed decyzją, jaką podjął też mój przyszły mąż – otrzymałam wielki nakaz misyjny. Wracając z rekolekcji, przeżyłam szok. Zrozumiałam, że przecież chłopak, za którego miałam wyjść, nie pomoże mi w tej pracy misyjnej! Zerwałam z nim, a Bóg pokazał mi wtedy twarz przyszłego męża.

Początki ich „bycia razem” nie były jednak łatwe. Najpierw Iwonie oświadczyło się jeszcze kilku innych mężczyzn. Wszystkich jednak odrzuciła. W końcu odważyła się wykonać pierwszy ruch i zadzwoniła do Andrzeja.

– Znałem ją ze wspólnoty, ale była tylko jedną z wielu dziewczyn. Zadzwoniła, ale jakoś mnie nie przekonała, choć powiedziała, że mnie kocha… Na szczęście pewna osoba ze wspólnoty podpowiedziała, żebym to jeszcze przemyślał. Zadzwoniłem do Iwony, ale postawiłem warunek: mieliśmy się spotykać codziennie, żeby jak najszybciej się poznać. Kilka miesięcy później zaplanowaliśmy ślub. To Bóg tego chciał. Ja tylko oddałem Mu życie, a On dał mi życie wieczne, żonę, rodzinę, wspólnotę – wspomina Andrzej.

Podczas ślubu i bezalkoholowego wesela opowiedzieli ludziom o Jezusie, a po ślubie otworzyli swój dom dla wspólnoty uwielbieniowej.

– Przez wszystkie lata Bóg bardzo mocno działa w naszym życiu, a my jesteśmy jego świadkami zarówno dla dzieci, jak i dla całej rodziny. Jakiś czas temu mój chrześniak zapadł na bardzo dziwną chorobę. Nie pomagały żadne lekarstwa ani żaden lekarz. W końcu czułam, że pomóc może modlitwa wstawiennicza. Dziś mogę powiedzieć, że on został uzdrowiony. Ostatnio poważnie zachorowała też moja siostra. Jej stan zaczął się poprawiać od chwili, gdy modliliśmy się nad nią – opowiada Iwona.

Kilka lat temu, jadąc na spotkanie wspólnoty, Iwona, Andrzej i ich dzieci mieli poważny wypadek.

– Nasz dom stał się małym szpitalem. Dostaliśmy wtedy konkretną pomoc od naszej wspólnoty. Ludzie przychodzili, gotowali, sprzątali. Jedno z małżeństw, które nieco wcześniej kupiło samochód, pożyczyło nam go, żebyśmy na nowo zaczęli funkcjonować. Był też moment, że nie mieliśmy pieniędzy na chleb. Pomógł nam pewien kapłan, który wymodlił też nasz powrót do wspólnoty (odeszliśmy z niej na cztery lata).

Bóg się o nas troszczy. Czujemy to bardzo mocno. W ubiegłym roku zbudowaliśmy nowy dom, ale wiemy, że to jest dom Boga. Wszystko, co robimy, Jemu oddajemy – kończą swoją opowieść ewangelizatorzy.