20 lat żyłem w piekle

Ks. Ireneusz Okarmus

publikacja 25.02.2014 11:57

- Byłem na dnie, a Jezus potrzebował maleńkiej chwili, by wyciągnąć mnie z uzależnienia od narkotyków - mówił 53-letni Wiesiek Jindraczek dając świadectwo swego życia i nawrócenia w parafii MB Różańcowej w Krakowie-Piaskach Nowych.

20 lat żyłem w piekle Miałem 15 lat, gdy powiedziałem Bogu: Spadaj. On jednak nie pozwolił mi zginąć - podkreśla Wiesiek Monika Łącka /GN

Wiesław to żywy dowód działania miłosiernego Boga. Jego życie jest jak współczesna opowieść o synu marnotrawnym, który sięgnął duchowego i moralnego dna, by potem się nawrócić. – Myśląc po ludzku, Bóg powinien zakopać takiego łotra jak ja w najgłębszym dołku piekła, w którym tkwiłem ponad 20 lat, a potem jeszcze przyklepać go ziemią. A on mnie przygarnął – nie kryje wzruszenia Wiesiek.

Urodził się w katolickiej, praktykującej rodzinie w Jaśle. Regularnie uczęszczał do kościoła, przyjmował sakramenty, był nawet przez 8 lat ministrantem. Wszystko zmieniło się, gdy miał 15 lat.

– Ten wiek to czas, kiedy młodzi ludzie buntują się, dokonują złych wyborów. Moją obsesją była wolność. Wyobrażałem ją sobie w prymitywny sposób – robić, co się chce i za nic nie odpowiadać. Dlatego uznałem, że Boże przykazania ograniczają tę moją wolność. Wyrzuciłem je więc na śmietnik, a Panu Bogu powiedziałem: „Spadaj. Ty idziesz swoją drogą, ja swoją” – opowiada.

Kiedy to zrobił, stracił poczucie sensu istnienia, nie wiedział, po co żyje. Tę pustkę zaczął wypełniać alkoholem. Zdążył jeszcze skończyć szkolę, ale alkohol powoli przestawał mu wystarczać. Wtedy spotkał narkomana, od którego nauczył się, jak produkuje się heroinę. Od tej pory zaczął pogrążać się w otchłani narkotykowego piekła. Co więcej, w nałóg wciągał przyjaciół i znajomych. Niektórzy z nich zmarli z przedawkowania narkotyków, które im sprzedał. W Jaśle, gdzie mieszkał, zaczęła go dopadać ludzka nienawiść, interesowała się nim milicja. Dziadkowie, u których mieszkał, nie wytrzymali tego i odesłali go do mamy, do Kołobrzegu. W nowym miejscu niewiele się zmieniło. Tak było do jesieni 1999 roku.

– Pewnego dnia szedłem do domu i zobaczyłem księdza. Od 25 lat nie byłem w kościele, nie modliłem się, nie spowiadałem, nie wierzyłem w Boga. Do dziś nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego zaczepiłem tego kapłana? – mówi. Tym księdzem był Wacław Grądalski, proboszcz parafii, w której mieszkał Wiesiek. To on założył w Polsce domy wspólnoty Cenacolo, która pomaga ludziom uzależnionym od narkotyków. – Od razu się zorientował, że jestem narkomanem. Zabrał mnie do kancelarii parafialnej, posadził na krześle i zaczął opowiadać o wspólnocie Cenacolo oraz o Medjugorie, gdzie również jest dom tej wspólnoty – wspomina Wiesław. – Chciał, abym tam pojechał leczyć się z nałogu. On mówił, a ja nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Dla mnie to była jedna wielka ściema. Nie wiem, jak to się stało, ale ksiądz Wacek poznał moją mamę i tak ją „nakręcił”, że ona po wielu latach dojrzewania do trudnej decyzji, postawiła mi ultimatum: „albo jedziesz do Medjugorie leczyć się, albo wynoś się z domu”. Nie mając ochoty na życie na ulicy zdecydowałem się leczyć. Tak przynajmniej powiedziałem mamie. Pomyślałem, że pojadę, odpocznę, zobaczę kawałek świata. Matka się uspokoi, a ja wrócę do domu i będę nadal robił swoje – opowiada.

Pod koniec kwietnia 2000 roku razem z pielgrzymami z Warszawy pojechał do Medjugorie. Wcześniej wszystkie pieniądze, które otrzymał od matki na opłacenie pielgrzymki, przeznaczył na zakup narkotyków. Pielgrzymi zdecydowali się jednak wziąć go za darmo. Dwa dni po przyjeździe Jindraczek zaczął chodzić na spotkania wspólnoty Cenacolo – na okres próbny. – Spałem w pensjonacie, a cały dzień spędzałem we wspólnocie. Z nimi jadłem, pracowałem, towarzyszyłem im w modlitwach. Ale… oni się modlili, a ja nie. Byłem z nimi, bo musiałem. Na noc wracałem do pensjonatu. Odkryłem, że oni chcą mnie sprawdzić, czy rzeczywiście chcę się leczyć – dodaje. Po sześciu dniach już nie chciało mu się leczyć. Stwierdził, że ta wspólnota to jest „jakiś dom wariatów, albo jakaś sekta, bo liczy się tylko praca i modlitwa”. Taki regulamin mu nie odpowiadał.

Postanowił wrócić do Polski, ale nie miał jak. Z pensjonatu musiał się wynieść, bo umowa z właścicielką była taka, że jeśli przestanie chodzić do Cenacolo, to musi opuścić pensjonat. Ruszył więc na ulicę. Był początek maja, a wtedy w Medjugorie zawsze jest dużo pielgrzymek z Polski. Myślał więc, że łatwo wróci do kraju. Nic z tego – nikt nie chciał go zabrać. Na dodatek pojawił się narkotykowy głód, który powodował wielkie cierpienie fizyczne. Miał torsje, biegunkę, zimne dreszcze. Bolało go całe ciało. Aby przetrwać ten stan, resztki pieniędzy zaczął wydawać na alkohol. Po kilku dniach był u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej, chciał się powiesić. Wtedy spotkał kierowcę, który był gotów zabrać go do Polski, ale dopiero za kilka dni. Do tego czasu trzeba było przetrwać. Doprowadzony do ostateczności, Wiesiek zdecydował się na spotkanie z franciszkaninem o. Slavko Barbariciem, który w Medjugorie zajmował się narkomanami i pomagał im wrócić do społeczeństwa. Poprosił go o możliwość przeczekania u niego dni do wyjazdu. – Zgodził się, ale pod jednym warunkiem: miałem robić wszystko to, co będą robić jego podopieczni. Nie miałem wyjścia. Szedłem więc z nimi pracować, ale oni pracowali, a ja siedziałem i paliłem papierosy. Oni się modlili, a ja byłem obok. Bo najważniejszą rzeczą, jakiej Slavko wymagał, był udział w kilkugodzinnych modlitwach – mówi.

Pewnego dnia Wiesław poszedł na tzw. wieczorny program modlitewny. Przez 2,5 godziny przesiedział znudzony. O godz. 21 mógł już iść na nocny spoczynek, ale (nie wiedząc dlaczego) został na adorację Najświętszego Sakramentu. Został, choć czuł się okropnie, narkotykowy głód sprawiał, że ledwo trzymał się na nogach. Modlitwa była ostatnią rzeczą, jaka mogła go zainteresować. Tego, co się spało później, nie zapomni do końca życia. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu doznał najpierw „strasznych ciemności w duszy”. Poczuł też strach, a w całym ciele zaczął odczuwać ból nie do opisania. – Wtedy zwróciłem się o pomoc do tego, w którego nie wierzyłem. Powiedziałem: „Boże, jeśli jesteś, to zrób coś ze mną, bo nie mam siły tak żyć”. Wystarczyła maleńka chwila i wszystko się zmieniło. Zniknęła ciemność, rozpacz, ból fizyczny i ból duszy. Ogarnął mnie błogi spokój. Poczułem ulgę – mówił ze wzruszeniem Wiesław. Wkrótce przyszedł czas na spowiedź, do której nie przystępował 25 lat. – Bałem się jej. Mój spowiednik wytrzymał jednak wszystko, co miałem do powiedzenia, a nie opuściłem nawet najmniejszych szczegółów. Żadnego świństwa, którego się dopuściłem. Gdy w końcu usłyszałem słowa: „Odpuszczam tobie grzechy”, poczułem, że cały brud mojej duszy odpadł, a jestem wolnym człowiekiem. Tej wolności, którą dał mi wtedy Bóg, nikt nie może mi zabrać – podkreśla. Później przyjął też Komunię Świętą i jak mówi, tego szczęścia i radości nie da się opisać żadnymi słowami. Od tamtego dnia jest najszczęśliwszym facetem na świecie. I nie dlatego, że życie stało się lekkie, łatwe i przyjemne, lecz dlatego, że odkrył, iż Jezus Chrystus jest jego najlepszym przyjacielem, który go nigdy nie zawiódł.