Dobry duch szpitala

Monika Łącka

publikacja 26.04.2014 11:57

Wciąż czuję ciepło Jego ojcowskiej dłoni - mówi s. Bożena Leszczyńska OCV, Miłosierna Samarytanka pracująca w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu.

Dobry duch szpitala Ze spotkania z Janem Pawłem II s. Bożena przywiozła do Krakowa błogosławieństwo dla wszystkich chorych dzieci Archiwum s. Bożeny Leszczyńskiej OCV

Z ojcem świętym spotkała się… dzięki  Michasiowi, ciężko choremu pacjentowi szpitala. Bardzo chciał, by do Rzymu pojechała na 80. urodziny papieża.

Ostatnie życzenie

- Pytałam go z niedowierzaniem: "Michałku, jak się tam dostanę"? - wspomina s. Bożena. Chłopiec odpowiedział krótko: „Będę się o to modlił”.

- Poprosił też, abym przekazała Janowi Pawłowi II takie oto słowa: „Powiedz, że bardzo, bardzo go kochamy, życzymy mu wszystkiego, co najpiękniejsze i poproś o błogosławieństwo dla wszystkich chorych i cierpiących dzieci na całym świecie…”. Dał mi jeszcze list napisany dla ojca świętego. Takiej prośbie nie mogłam się oprzeć... - opowiada s. Leszczyńska.

Wszystko udało się zorganizować i wkrótce poleciała do Rzymu. - Bóg wysłuchał modlitwy chorego dziecka, która sprawiła, że miałam łaskę uklęknąć przed ojcem św. w dniu jego urodzin. Ze wzruszenia nie mogłam mówić, ale prośba Michała była mocniejsza. Papież słuchał z głęboką troską i kreśląc znak krzyża na moim czole, z największą miłością udzielił swego błogosławieństwa cierpiącym dzieciom na całym świecie. Nie wiedziałam wówczas, że spełniło się ostatnie życzenie chłopca - mówi.

Gdy po kilku dniach wróciła do szpitala, Michaś był już na oddziale intensywnej terapii. Zdążyła jeszcze opowiedzieć mu o spotkaniu z papieżem i o spełnionej prośbie. Chłopiec uśmiechnął się tylko przez łzy cierpienia. Nie mógł już mówić.

- Odszedł do nieba trzy dni później, zostawiając mi na pamiątkę to niezwykle piękne wspomnienie spotkania z człowiekiem świętym. To błogosławieństwo i ciepło jego ojcowskich dłoni czuję do dziś - opowiada nie kryjąc wzruszenia s. Bożena i dodaje, że wyświadczając gesty miłości miłosiernej, sami jesteśmy jeszcze bardziej obdarowywani.

Anioł, który leczy rany

Posługa s. Bożeny, wyróżnionej w tegorocznej 10. edycji plebiscytu na Miłosiernego Samarytanina Roku, organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza, w szpitalu dziecięcym rozpoczęła się w Warszawie, gdy wstąpiła do zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa.

- To właśnie tam, w oczach ciężko chorych, bezbronnych dzieci, doświadczających cierpienia i samotności, ujrzałam Jego oczekiwanie na moją miłość, ujrzałam Oblicze Dzieciątka Jezus i jednocześnie Oblicze Jezusa Ukrzyżowanego. Jego słowa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”, stały się moją codzienną dewizą - mówi.

Później była wolontariuszką w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, przeszła też poważną operację serca. - Ofiarowane mi przez Boga nowe życie, wymodlone także przez chore dzieci, zaowocowało otrzymaniem pracy w szpitalu w Prokocimiu i decyzją o podjęciu indywidualnej formy życia konsekrowanego, by móc całkowicie poświęcić się służbie cierpiącym - wyznaje s. Bożena.

Od tej pory jest w szpitalu całymi dniami: pociesza, ociera łzy, dodaje sił, a przede wszystkim, angażując się w duszpasterstwo, służy chorym dzieciom jako nadzwyczajny szafarz Komunii św., pomaga też w przygotowaniu do przyjęcia sakramentów i prowadzi bibliotekę religijną, by zapewnić pacjentom i ich opiekunom dostęp do dobrej lektury i filmów. Każdy, kto ją poznał, mówi: to dobry duch szpitala, jasny promień słońca i nadziei, anioł chodzący po ziemi, którego dobroć leczy każdą ranę… 

Dla rodziców, którzy stracili dziecko, często jest jego dobrym wspomnieniem. - Dzięki tym dzieciom, małym Aniołom, które niewidzialnymi skrzydłami potrafią człowieka z człowiekiem połączyć, staję się cząstką ich rodzin. Ciężko chory na serce Krzyś nie myślał o sobie, lecz martwił się, że jego mama w wypadku straciła jedyną siostrę. Prosił mnie, byśmy się zaprzyjaźniły, bo wtedy mamie będzie lżej… Odszedł w Niedzielę Miłosierdzia 1999 r. Przyjaźń z jego mamą trwa już 15 lat - wspomina s. Bożena.

Cierpienie zbawia świat

W chorych dzieciach dostrzega też specjalnych wysłanników Boga na ziemię. - One widzą więcej, są bardzo dojrzałe i mają wielką wiarę. Przekazują dorosłym prawdy, których nie wyczyta się w książkach. Wskazują na Boga i niebo. Nie rozumiem ich cierpienia, ale wierzę, że ono zbawia świat. Tak, jak cierpienie Chrystusa na Krzyżu. One naprawdę Jezusowi pomagają dźwigać Krzyż. Kilkunastoletni Jakub powiedział mi, że z lękiem patrzy na to, co dzieje się na świecie - wojny, zbrojenia i dlatego swoje cierpienie Bogu ofiaruje, bo może w ten sposób ocali czyjeś życie - opowiada s. Bożena.

Siostra często przyjaźni się też z dziećmi, które odzyskały zdrowie i tymi, które wciąż walczą, choć nie są już w szpitalu.

- Zapewne nie byłoby mnie wśród chorych dzieci, gdyby nie pomoc ludzi, którzy sami służąc chorym, najlepiej rozumieli potrzebę i wartość tej posługi. Szczególnie wdzięczna za okazane mi miłosierdzie jestem dwóm osobom: s. dr Elżbiecie Krawczyk, Małej Siostrze Jezusa, która wspiera mnie swą przyjaźnią od 25 lat, a gdy miałam operację serca, zrobiła wszystko, by pomóc mi wyzdrowieć oraz ks. dr. hab. Lucjanowi Szczepaniakowi, lekarzowi i niestrudzonemu kapelanowi szpitala w Prokocimiu. Sam jest dobrym samarytaninem i pomaga mi, by moja służba w szpitalu była jak najpiękniejszą odpowiedzią na Boże wezwanie - mówi s. Bożena.