Urodziny najstarszego kapłana w archidiecezji

Ks. Ireneusz Okarmus

publikacja 17.10.2014 16:02

Ks. Józef Strączek 17 października skończył 100 lat.

Urodziny najstarszego kapłana w archidiecezji Dostojny jubilat z całego serca kocha swe kapłaństwo, a wolne chwile spędza pracując w ogrodzie Ks. Ireneusz Okarmus /Foto Gość

O księdzu Józefie Strączku pisaliśmy obszernie rok temu, gdy świętował jubileusz 75-lecia kapłaństwa. I dziś każdy, kto po raz pierwszy zobaczy księdza Józefa, nie może uwierzyć, że ma on już 100 lat. Ale to prawda - kapłan urodził się 17 października 1914 roku.

Gdy odprawia Mszę świętą, wydaje się co najmniej 20 lat młodszy. Dostojny prałat ma bowiem sylwetkę, której może mu pozazdrościć niejeden osiemdziesięciolatek i mocny, wyraźny głos, którym bardzo lubi śpiewać.

Od pracy nie uciekać

- Jestem chyba pod szczególną opieką Opatrzności Bożej. W pierwszych latach pobytu w seminarium niektórzy przełożeni sugerowali mi, abym zastanowił się, czy mam być księdzem. Chorowałem wówczas przewlekle na żołądek. Uważali więc, że skoro mam słabe zdrowie, to nie nadaję się na kapłana. Na szczęście Pan Bóg chciał inaczej i nie tylko zostałem wyświęcony, ale jeszcze pozwala mi żyć tak długo. Widocznie ma wielkie poczucie humoru i udowadnia tym, którzy nie widzieli mnie w kapłaństwie, że się mylili - mówi z uśmiechem i zawadiackim błyskiem w oku ks. prałat.

Ks. Józef Strączek nie tylko zachowuje dobrą formę fizyczną, ale ma również zadziwiającą jasność umysłu.

- To zasługa zamiłowania do książek. Bardzo lubię czytać i nie przestaję tego robić od czasów gimnazjum. Czytam książki, gazety codzienne, tygodniki. Przydawało mi się to również w kapłaństwie. Nigdy nie miałem problemu z mówieniem kazań, miałem też łatwość pisania - wyznaje i dodaje, że na emeryturze nigdy się nie nudzi.

Oprócz czytania jego pasją jest też muzyka. Ma ogromny zbiór kaset i płyt. Fascynuje go szczególnie muzyka organowa. Kiedyś, na początku kapłaństwa, nauczył się nawet grać na organach.

Będąc już na emeryturze znalazł kolejną pasję: pracę w ogrodzie. Z dumą pokazuje kwiaty, które niedawno posadził. Ziemia, w której rosną, jest oczywiście starannie wyplewiona. - Trzeba się ruszać, od pracy fizycznej uciekać nie wolno - mówi z przekonaniem.

Spieszmy się… pomagać

Ks. Józef jest znakomitym rozmówcą i chętnie dzieli się swymi przemyśleniami dotyczącymi życia. Pytany o to, czy ma jakieś motto, którym się kieruje, odpowiada, że jest to parafraza słów poety, ks. Jana Twardowskiego.

Słowa "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" przekształcił (na własny użytek) na: "Spieszmy się pomagać ludziom, bo tak prędko odchodzą. Spieszmy się czynić dobro dopóki żyjemy".

To tłumaczy, dlaczego będąc już na kapłańskiej emeryturze, nie wyłącza się z życia parafialnego, lecz w dalszym ciągu pracuje i służy ludziom i Bogu.

- Skoro Pan daje mi zdrowie i siły, a to przecież wielki dar, to nie mogę żyć inaczej, jak tylko służąc Mu - podkreśla. - Posługa w konfesjonale w ogóle mnie nie męczy. Podczas sprawowania sakramentu pokuty czuję się w swoim żywiole, bo mam świadomość, że pomagam penitentowi odkrywać Boga - mówi ks. Józef.

Tak samo (a może nawet jeszcze bardziej) cieszy go odprawianie niedzielnych Mszy św. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: - To tajemnica dobrego przeżywania kapłaństwa. Polega ona na tym, by każdy ksiądz zawsze pamiętał, że głosi podwójne kazanie: słowem i czynem. To pierwsze mówi z ambony. Nie można jednak mieć złudzeń - wiele osób niedzielnego kazania słucha jednym uchem, a drugim je wypuszcza. Najważniejsze jest więc inne kazanie, czyli nasze życie, codzienna życzliwość i serdeczność względem ludzi - tłumaczy i dodaje, że parafianie nie powinni bać się swojego proboszcza. Gdy tak się dzieje, to znaczy, że kapłan nie potrafi oddziaływać duszpastersko w pozytywny sposób.

- Jestem zwolennikiem takiej postawy kapłańskiej, która otwiera ludzkie serca na Boga. W niej zaś niezwykle ważną rolę odgrywa życzliwość, gdyż ona sprawia, że nawet osoby niepraktykujące, obojętne religijnie, a nawet niewierzące, mogą z czasem zmienić zdanie i pojednać się z Panem Bogiem - tłumaczy ks. Józef.

Pierwsze i ostatnie probostwo

Tym właśnie starał się kierować, gdy przez 32 lata, aż do emerytury, był proboszczem parafii w Porąbce koło Kęt. Za największy sukces swego proboszczowania uważa to, że udało mu się zjednoczyć parafię. Wspominając tamte lata, mówi, że dziś nie sposób sobie wyobrazić, jak trudne były początki jego duszpasterzowania w tej wiosce.

Najpierw miał przeciwko sobie ówczesne władze. Gdy w kwietniu 1956 r. zmarł ks. Stanisław Szybowski, dotychczasowy proboszcz w Porąbce, biskup archidiecezji krakowskiej Franciszek Jop, mianował jego następcą ks. Strączka.

Władze komunistyczne nie chciały się jednak na to zgodzić. Pracujący w starostwie w Żywcu pracownik urzędu wyznaniowego odgrażał mu się, że „prędzej mu włosy wyrosną na dłoni niż pozwoli, aby taki ksiądz był proboszczem w Porąbce”.

- Miałem napisane w papierach, że jestem zdecydowanym wrogiem Polski Ludowej - opowiada. Domyśla się, że na taką opinię u agentów SB „zasłużył” sobie gorliwą pracą duszpasterską w Rajczy (pod koniec lat 40. XX w.) i w Żywcu, gdzie był wikariuszem do połowy lat 50. W obu parafiach zajmował się duszpasterstwem młodzieży, co było solą w oku komunistycznych władz.

Gdy w październiku 1956 roku nastąpiła chwilowa odwilż w stosunkach między rządzącymi w Polsce komunistami a Kościołem, władze powiatowe zgodziły się, aby ks. Strączek objął parafię w Porąbce.

Proboszczowanie rozpoczął w lutym 1957 r. Nie przypuszczał, że tutaj dożyje do kapłańskiej emerytury, i roku brylantowego jubileuszu.

Początki nie były łatwe. Parafianie byli podzieleni, skonfliktowani ze sobą, w większości nie uczęszczający na niedzielne Msze św. To wszystko było skutkiem zaplanowanych działań komunistycznych agentów, którzy różnymi sposobami dążyli do podzielenia społeczności wioski.

- O skali tej duchowej pustyni niech świadczy to, co mnie spotkało na jednej z pierwszych niedzielnych Eucharystii w tej parafii. Przychodzi moment Komunii Świętej, odwracam się od ołtarza (wtedy odprawiało się Msze św. tyłem do ludzi), by z Panem Jezusem podejść do „balasek”, a tu nikt z wiernych nie podchodzi. Okazało się, że wśród ludzi były tak wielkie antagonizmy, a nawet wrogość jednych ku drugim, że mało kto przystępował do Komunii. Wtedy zrozumiałem, że jednanie ludzi z Bogiem i między sobą to główny cel mojej pracy duszpasterskiej - wspomina.

By pojednanie mogło powoli stawać się faktem, ks. prałat ogłosił kiedyś z ambony, że przebacza wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób działali na szkodę proboszcza i parafii, ale jednocześnie wzywa do przebaczenia sobie nawzajem.

O tym, że w tym działaniu proboszcza był palec Boży, mogą świadczyć duchowe owoce. To wezwanie do pojednania i przebaczenia zapoczątkowało proces duchowego scalania mieszkańców Porąbki.

Może właśnie dlatego ks. prałat cieszy się w tej miejscowości powszechnym szacunkiem, czego wyrazem było przyznanie mu tytułów „Porąbczanina Roku 2006” oraz Honorowego Obywatela Gminy Porąbka (2004), jak również desygnowanie go do Nagrody Starosty Bielskiego im. ks. Londzina.

Ks. prałat Józef Strączek emanuje niezwykłą pogodą ducha, na co zwracają uwagę wszyscy, którzy z nim po raz pierwszy rozmawiają.

On sam mówi, że to nie jest udawanie przed ludźmi, lecz prawda o jego wnętrzu. To wszystko bierze się z tego, że jest i był szczęśliwym kapłanem. Dziś nosi w sercu pokój, gdyż jest przekonany, że nie zmarnował swego życia, dobrze je przeżył, i dlatego może z radością patrzeć w … przeszłość i przyszłość.