Bóg łamie mój opór

publikacja 24.10.2014 09:00

O puzzlach, które do siebie pasują i uwielbieniu, które może być przewrotem w życiu, z Marcinem Jakimowiczem, autorem książki "Niech żyje słabość", rozmawia Monika Łącka.

Bóg łamie mój opór - Chodzę po omacku, ale wiem, że jestem prowadzony - mówi Marcin Jakimowicz Monika Łącka /Foto Gość

Od 10 lat piszesz teksty, które w mocny sposób opowiadają o tym, jak Bóg potrafi przemieniać ludzkie życie. Czytając je trudno oprzeć się wrażeniu, że On posługuje się zwykłym, dziennikarskim tekstem, by przypomnieć, że jest i kocha każdego z nas. Czujesz tę odpowiedzialność za Słowo?

Nie myślę o tym, naprawdę. Piszę, bo na tym polega moja praca. Nie mam zamiaru zbawiania połowy Rzeczpospolitej. Dzielę się jedynie tym, co sam przeżyłem, a czasem tym, przez co zostałem przeczołgany. Na co dzień często wołam jak Stuhr w „Seksmisji”: „ciemność, widzę ciemność”. Potem zdumiony dostrzegam, że jestem prowadzony. Niestety, widzę to dopiero po jakimś czasie, nie z dnia na dzień. Puzzle zaczynają do siebie pasować, ukazuje się jakiś obrazek. Na co dzień mam doświadczenie chodzenia po omacku. Ale jestem pewien tego, o co pytasz: Bóg posługuje się zwykłym, najzwyklejszym dziennikarskim tekstem. On (to dopiero pokora!) posługuje się „zwykłościami” (stajenka, pastuszkowie, magowie, wesele w Kanie itd.).

Bóg łamie mój opór   "Niech żyje słabość" to świadectwo wiary dziennikarza "Gościa Niedzielnego" Wydawnictwo eSPe Uwielbienie. Słowo klucz w wielu Twoich tekstach, odmieniane przez wszystkie przypadki. Czym ono jest da Ciebie – dziennikarza, który czasem na wieczory uwielbienia (albo inne modlitewne spotkania) idzie, bo musi (zawodowo), a z różnych powodów wcale nie ma na to ochoty. Wchodzisz w to uwielbienie, czy jest pokusa: wy się módlcie, a ja sobie postoję chwilę z boku, porobię notatki i zwieję?

Wszystko zależy od dnia (śmiech). Pokusa, by nie uwielbiać jest zawsze: 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Bo uwielbienie nie jest czynnością ludzką, ale boską! Z punktu widzenia świata jest nonsensem. Bóg podpowiada: nie przeklinaj, uwielbiaj. To dopiero kopernikański przewrót w życiu! Zamiast kręcić się wokół siebie i zapisywać skrzętnie „książkę skarg i zażaleń” zaczynam błogosławić i zauważam, że… wszystko się kreci wokół Niego. Błogosławienie Boga w każdych, nawet najtrudniejszych sytuacjach, to absurd. Z punktu widzenia świata. Bóg przełamuje ten schemat. Prosi „Błogosławcie, uwielbiajcie”. Ale skoro już wywołałaś wilka z lasu: rzeczywiście najtrudniej uwielbiać Boga w sprawach służbowych, związanych z pracą. Bo to ona rodzi najwięcej kryzysów, napięć, konfliktów.

W książce „Niech żyje słabość” przyznajesz, że choć robisz rozmowy z ludźmi, którzy o cudach mogą opowiadać godzinami, to na własnej skórze jakoś wcale tego nie przerabiasz. Uzdrowienia, spoczynki w Duchu – abstrakcja z innej bajki, bo „oporny jesteś”. Nie boisz się, że to taki duchowy „coming out”? Czy może raczej jest to rodzaj świadectwa: jestem taki jak i mnóstwo Czytelników GN, ja też widzę ciemność…?

To nie tak. Doświadczam cudów w moim życiu. Gdybym tak nie twierdził, byłbym zwykłym łgarzem. A jednak nieustannie przekonuję się, co czują aktorzy utożsamiani z rolami, jakie zagrali. Piszę o spoczynkach w Duchu, uzdrowieniach, charyzmatach i część Czytelników sądzi, że dzielę się własnymi przeżyciami i doświadczeniami, a ja tylko odrabiam „zadanie domowe”. Bóg na szczęście przełamuje mój opór i otwiera mnie na rzeczywistość „nie z tej ziemi”, na dary i charyzmaty. Pod jednym warunkiem: że wychodzę, by nimi służyć i nie bawię się w kolekcjonera.

Bóg przychodzi w słabości, kryzysie. Dotyka w najmniej oczekiwanym momencie. Wiesz coś o tym. Mając różne duchowe doświadczenia na koncie łatwiej powiedzieć drugiemu człowiekowi, który właśnie dotyka dna i myśli, że nikt, nawet Bóg już o nim nie pamięta, co najwyżej Zły się uwziął: „Słuchaj, to nie tak, Bóg cię kocha i może ci pomóc”?

Wiem jedno: o zmartwychwstaniu może wiarygodnie opowiedzieć tylko ten, kto ma doświadczenie jakiegokolwiek zranienia śmiercią. W innym wypadku będą to pobożne, łzawe, cukierkowe opowieści, a nie świadectwo. O. Wojciech Ziółek, jezuita powiedział mi kiedyś: „Ja nie wierzę w nawrócenia pod wpływem rozmyślań. Nawrócenia są zawsze na siłę. Jeżeli człowiek ma nóż na gardle, to nie pokręci głową, bo wiadomo, jak to się skończy” (śmiech).

Coś w tym jest. Mój bliźni to ten, kto jest mi bliski, podobny do mnie przez… blizny! Dlatego często odważam się w swych tekstach opowiedzieć o swoim doświadczeniu, zawirowaniach, słabościach. Jeśli wybiera jedynie „słabych, głupich i niemocnych” (1 Kor 1, 27), gram w tej właśnie lidze.