Wiem, że ten tekst nie powinien powstać.
Ale jeszcze bardziej nie powinno być chamstwa w zakrystii.
Padło na mnie, ale to nie ma większego znaczenia. Mogło się to zdarzyć komukolwiek. Piszę o sobie, ale myślę o wielu osobach, które czegoś takiego doświadczają.
Byłem po dość długiej modlitwie, w stanie wyciszenia. Wezwano mnie do zakrystii w sprawie podpisania dokumentów do ślubu, przy którym miałem gościnnie asystować.
Już w progu usłyszałem dziwne słowa. Sprowadzały się w skrócie do „opieprzenia” mnie. Znalazł się też powód, choć pozorny, by mnie upokorzyć.
Dużo młodszy ode mnie ksiądz wszedł w fazę „kazania”, dodając, że „zna moją gębę”. Chyba pierwszy raz w życiu ktoś się tak do mnie zwrócił.
Nie zamierzałem tego słuchać. Zapytałem, czy długo jeszcze ma zamiar mnie „opieprzać” i czy się zgadza, abym asystował przy ślubie.
On jednak dalej chciał nauczać. „Żebym wiedział”.
Moją początkową otwartość i rodzaj modlitewnej bezbronności zamieniłem na twardą i asertywna postawę.
Młody ksiądz po jakimś czasie nawet się zorientował, co zrobił (a może przestraszył), bo przyszedł mnie przeprosić.
Ale nie o mnie chodzi.
Chodzi o narastający antyklerykalizm, który prowokują sami księża.
Nie akceptuję chamstwa, tym bardziej w zakrystii.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.