A miejscem spotkania będzie...

Monika Łącka

publikacja 05.04.2015 06:00

O stawianiu Boga na pierwszym miejscu i spotkaniu, które przemienia życie, z Lidią i Radosławem Kwiatkami - koordynatorami krakowskiej Winnicy Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego "Galilea", rozmawia Monika Łącka.

A miejscem spotkania będzie... Każdego dnia pomyśl, że Jezus kocha Cię tak bardzo, że życie oddał za twoje życie wieczne - mówią Lidka i Radek Monika Łącka /Foto Gość

Monika Łącka: 5 kwietnia, w Wielkanocny Poranek A.D. 2015, człowiek XXI wieku, pochłonięty sprawami rozpędzonego świata, może spotkać żywego Jezusa tak, jak apostołowie w Galilei?

Radek Kwiatek: Szczególnie w ten poranek, w dzień Paschy, ale tak naprawdę Chrystusa możesz spotkać 5, 6, 15 kwietnia, ale i w każdym innym miejscu i czasie - jeśli tylko pozwolisz Mu na to, by pojawił się w Twoim życiu. Bo On stoi u drzwi i kołacze, a jeśli usłyszysz Jego głos, wejdzie i będzie z tobą wieczerzał. Jezus daje ci wolną wolę.

Lidia Kwiatek: Chrystusa możesz np. spotkać we wspólnocie "Galilea" - w cząstce Jego Kościoła, wśród ludzi, którzy doświadczyli Jego obecności, a dziś żyją od Paschy do Paschy.

Galilea, o której śpiewamy w wielkanocnej sekwencji, nie jest więc odległą krainą? Ona jest też tu i teraz - także w małopolskiej Stryszawie i w waszym domu, w podkrakowskiej Zabawie?

Radek: Amen! "Miejscem spotkania będzie Galilea" - te słowa w swoim sercu bardzo mocno usłyszał ponad 20 lat temu założyciel naszej wspólnoty, o. Krzysztof Czerwionka CR. Od tej pory zaprasza wszystkich, by przyjechali do małopolskiej Stryszawy, gdzie jest dom macierzysty "Galilei", na różnego rodzaju rekolekcje, by spotkać tam żywego Jezusa. A ja to potwierdzam, bo sam to przeżyłem i wiem, że skoro Bóg zmienił moje życie, to nie po to, żebym milczał, zachowując wszystko dla siebie, ale po to, bym się dzielił świadectwem. I dlatego wspólnota "Galilea" nieustannie głosi Jezusa. Ale na pewno nie jesteśmy wspólnotą najlepszą. Mamy dużo pokory…

Lidka: Nasz dom jest jednym z Domów Zmartwychwstania "Galieli". Budując go zaprosiliśmy Pana Boga, by to On mieszkał w nim na pierwszym miejscu. A On od początku wybrał to miejsce na swoje.

Zapraszając Boga do domu myśleliście, że życie może się przewrócić do góry nogami?

Lidka: Przewróciło się (śmiech)! Ale od tego momentu wszystko ustawiło się na właściwym miejscu i zwykła codzienność nabrała radości. Mamy się z czego cieszyć - jesteśmy dziećmi Bożymi i nic tego nie zmieni! To właśnie z tego źródła czerpiemy, także wtedy gdy jest ciężko. Bo u nas wcale nie jest idealnie, mamy różne problemy, ale to właśnie wtedy Bóg jest z nami jeszcze mocniej.

Radek: Kiedy byłem młodym inżynierem i wydawało mi się, że już coś wiem o budowaniu domów, pomyślałem, że zbudujemy dom. Gdy był w stanie surowym, z przykrytym dachem, ale jeszcze bez okiem, zaczęła hulać w nim zima, bo brakło nam pieniędzy. Wtedy po raz pierwszy modliliśmy się tak z serca mówiąc: "Panie, pomóż nam zamieszkać w tym domu, a Ty mieszkaj w nim na pierwszym miejscu". Budowę skończyliśmy, ale jeszcze nie wiedzieliśmy, co dokładnie znaczą słowa "Bóg na pierwszym miejscu". Przekonaliśmy, gdy Pan powołał nas do "Galilei" i założyliśmy tu Dom Zmartwychwstania.

Przy drzwiach widziałam słowa "Ja i mój dom chcemy służyć Panu". Łatwo powiedzieć, a trudniej wykonać?

Radek: Ten cytat z księgi Jozuego jest na każdym Domu Zmartwychwstania, a my tak właśnie chcemy żyć, by ten dom był miejscem służby. Służby Panu, ale też służby ludziom, którzy tu przychodzą - na cotygodniowe spotkania modlitewne (wtorki o godz. 19), na modlitwę wstawienniczą. Oni ciągle nas zaskakują tym, jak Bóg działa w ich życiu, i poprzez swoje Słowo dotyka ich.  

Lidka: Skoro należymy do Jezusa, to każdego dnia staramy się rozpoznawać wolę Bożą. Nie zawsze się to udaje - czasem trafimy kulą w płot, ale przecież jesteśmy normalnymi ludźmi… Rozmawiamy z Jezusem podejmując decyzje, próbujemy się Go radzić. Nawet, gdy jest trudno, to zawsze pierwsza jest modlitwa, błogosławieństwo, dziękczynienie. Żyjemy też Jego przykazaniami. W naszym domu nie ma kłamstwa - to jest dla nas największe przestępstwo. Nie ma antykoncepcji, a jest otwartość na życie.

Bóg przyprowadził Was do "Galilei" z dnia na dzień, wśród strzelających fajerwerków, czy raczej długo pokazywał drogę?

Lidka: Zdecydowanie to drugie. Lekko i łatwo nie było, ale Pan uzdrawiał nasze życie kawałek po kawałku.

Radek.: Pochodziliśmy z rodzin wierzących, co niedzielę byliśmy na Mszy, ale czegoś nam brakowało. Moja relacja z Bogiem była słaba - wierzyłem, że On jest, ale gdzieś daleko w niebie, każący, surowy. Wiedziałem, że podobno kocha wszystkich, ale że mnie też? Nie rozumiałem za co.

Mówiłeś: wierzę, ale ciemność widzę…

Radek: Dokładnie. Po studiach szybko zacząłem pracować, żeby się dorobić, a Bóg nie był mi do tego potrzebny. Najważniejszy był pieniądz, żeby kilka razy w roku jeździć na zagraniczne wakacje, mieć drogie samochody. Żeby poczuć, że żyję, skakałem z samolotu, nurkowałem. Znajomi zazdrościli mi "super życia". A dla mnie to wszystko było jak zakładanie różnych masek - rodziło frustrację. W sercu miałem pustkę, więc ją zapijałem imprezując ze znajomymi. Żona pokazywała mi, że nie tędy droga, ale nie widziałem tego.

W końcu przyszło przebudzenie.

Radek: Gdy skończyłem 30 lat, popatrzyłem w lustro i pomyślałem, że jak kiedyś stanę przed Bogiem, będę mógł tylko schować głowę w piasek, bo nie będę miał Mu co dać. To był promień Bożej łaski…

… i zacząłeś prosić o pomoc?

Radek: Zawołałem najprościej jak się da: Boże zrób coś w moim życiu, bo sam sobie nie radzę. Spałem wtedy po 3 godziny na dobę, pracowałem non stop dla trzech biur. Tylko w niedzielę nie pracowałem. W nocy żona szła spać, a ja szedłem do komputera, pracować. Rano myłem twarz i szedłem do pracy. Po trzech latach zacząłem wysiadać. Zasypiałem na stojąco. Wtedy zdecydowałem, że coś się musi zmienić.

Niebiosa podpowiedziały co?

Radek: Znajomy powiedział nam o Stryszawie, że ludzie przyjeżdżają tam na spotkania modlitewne, czuwania. Nie powiedział tylko, że to wszystko robi charyzmatyczna wspólnota. Pojechałem więc i zobaczyłem ludzi mamroczących pod nosem…

Prawie jak sekta…

Radek: Tak pomyślałem. Nie wiedziałem, że modlą się w darze języków. Ale zobaczyłem też krzyż, obraz Matki Bożej, Najświętszy Sakrament. A potem kapłan zaczął odprawiać Mszę św. Byłem zdezorientowany, ale wiedziałem, że muszę tam wrócić. Gdy usłyszałem o rekolekcjach "Nowe Życie" zdecydowałem, że jadę.

Lidka: Jechać mieliśmy razem, ale tuż przed rekolekcjami pochorowałam się tak bardzo, jak nigdy wcześniej i nigdy później przez 18 lat naszego małżeństwa. Od tego czasu zawsze prosimy Boga o ochronę. Ostatecznie Radek pojechał sam.

Z "Galilei" wróciłeś przemieniony?

Radek: Na początku rekolekcji powiedziałem Bogu, że jeśli coś dla mnie ma, to niech mi to da. Wyłączyłem komórkę (pierwszy cud) i dałem Bogu szansę do działania (śmiech). Początkowo drażniły mnie rzeczy, które jeszcze uważałem za infantylne. Ale przyszedł moment, który zmienił wszystko. Tak mocno doświadczyłem Bożej miłości, iż po raz pierwszy w głębi serca zrozumiałem, że Bóg mnie kocha, jest żywy i obecny - przy mnie. Powaliło mnie to.

Potem był jeszcze drugi przełom - ogłosiłem Jezusa swoim Panem i Zbawicielem. Powiedziałem, że chcę, aby królował w moim życiu, we wszystkich jego obszarach, choć nie do końca wiedziałem, o co chodzi.

Nie bałeś się, że może nastąpić "trzęsienie ziemi"?

Radek: I to jak się bałem… Ja, który zawsze wszystko trzymałem w swoich rękach, oddawałem właśnie komuś życie. Myślałem: Radek, nie rób tego, bo jak oddasz Bogu życie, to będziesz musiał tylko latać do kościoła, albo On zażąda czegoś, czego nie będziesz mógł zrobić. To jednak kłamstwo, które Szatan podsuwa w takich momentach. Boża miłość przygotowała mnie bym zrozumiał, że nie muszę nic robić, bo Jezus zrobił już wszystko, jestem zbawiony.

Potem przeżyłeś wylanie Ducha Świętego.

Radek: Dostałem dar łez. Łzy dosłownie tryskały z oczu, ale przynosiły pokój, oczyszczały całe życie. Czułem w sobie radość, a Bóg wchodził w moje życie bardzo delikatnie. Teraz już wiem, że w "Galilei" spotkałem żywego Jezusa, ale nie spotkałbym Go bez mojego "tak". Poznałem Boga, który wyciągając ręce na krzyżu myślał też o mnie. Bo powołał mnie do życia, zaplanował mnie, zna mnie po imieniu. Oddał życie za moje życie wieczne, na rękach ma wyryte moje imię. Myślisz o tym na "dzień dobry"?

Niekoniecznie, czasem walczę o jeszcze kilka minut snu…

Radek: A jednak pomyśl, że jesteś ukochaną córeczką Boga, że cokolwiek się stanie On nie przestanie Cię kochać. Jesteś najpiękniejsza w Jego oczach. Wiesz, że On wieczność z tobą zaplanował? To świadomość, która przemienia każdego dnia!

Lidka po Twoim powrocie pewnie męża nie poznała…

Radek Gdy wróciłem i powiedziałem jej, że Bóg mnie kocha, stwierdziła, że przecież to oczywiste. Ale przyszedł czas, że i ją Duch Święty mocno ukołysał…

Lidka: Poczułam Bożą miłość, która przemienia i uczy przebaczenia. W rodzinnym domu niczego mi nie brakowało, ale z dzieciństwa wyniosłam trudne obciążenia. Gdy miałam trzy latka, moja siostra została zamordowana. Dla rodziców to była tragedia, a dla mnie to było coś, czego nie rozumiałam. Rana w sercu mamy była głęboka, przez co mniej czułam jej miłość do mnie. Dlatego nie nauczyłam się okazywania miłości i uczuć.

Z takim bagażem weszłaś w małżeństwo.

Lidka: Gdy Radek mówił: "kocham cię", odpowiadałam: "ja ciebie też". Bo słowa "kocham ci"” były dla mnie za trudne. Nie chciały przejść mi przez gardło. W końcu, gdy i ja pojechałam na rekolekcje do Stryszawy, Bóg bardzo osobiście powiedział, że mnie kocha. To było ukojenie. Czułam się ukołysana w miłości matczynej i ojcowskiej. Wypełniły się rany z dzieciństwa.

Powiedziałaś w końcu Radkowi, że też go kochasz?

Lidka: Najpierw Bóg powoli uczył mnie przebaczyć mamie. Gdy wróciłam, poszłam powiedzieć jej, że ją kocham, a potem powiedziałam to Radkowi i dzieciom. Zrozumiałam, że serce mamy było poranione tak, że nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Teraz nasze relacje są dobre. Cały czas modlimy się też, by i ona przeżyła kiedyś takie ukojenie, jak ja, by jej serce zostało do końca uzdrowione.

Widzicie czasem owoce Waszej modlitwy?

Lidka: Oczywiście, choć zdarza się, że nie widzimy żadnej odpowiedzi. Nie można jednak jak małe dziecko tupać wtedy nogami, bo czasem prosimy o to, by pobawić się nożem, a Bóg to widzi, ma obraz całości. Czasem czyjaś choroba może posłużyć, by on albo jego bliski nie zginęli na wieki. Czasem przez chorobę nawraca się więcej osób. To jest Boża tajemnica.

Radek: Czasem Bóg daje odpowiedź po wielu latach proszenia. Pewne małżeństwo przez kilkanaście lat nie mogło mieć dzieci. Lekarze powiedzieli, że "ratunkiem" jest in vitro. Oboje wierzący, ale zgodzili się. Tuż przed zabiegiem okazało się, że ona ma cystę. Na szczęście odczytała to jako znak od Boga, że nie powinna decydować się na in vitro. Zaproponowaliśmy im modlitwę, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Powierzyliśmy ich Bogu, przed Jego tronem. Po jakimś czasie okazało się, że Bóg dał im nie tylko zdrowe dziecko, ale jeszcze więcej: zaczął przemieniać ich życie. Cały czas trwa ich nawracanie się, uzdrawiane są ich zranienia. Oni też trafili do "Galilei".

-------

Ewangelizacyjna Wspólnota Chrystusa Zmartwychwstałego "Galilea" powstała w 1992 r., a założył ją o. Krzysztof Czerwionka CR. Od tego czasu wspólnota, która wyrosła z charyzmatu oo. zmartwychwstańców, rozrosła się na cały świat i dziś należy do niej ok. 2 tys. osób - w Polsce, Niemczech, Norwegii, Austrii, Bułgarii, Holandii, Anglii, Czechach, a nawet na Ukrainie. Jest wszędzie tam, gdzie wyjeżdżają Galilejczycy, i gdzie zakładają Domy Zmartwychwstania.

Macierzysty dom "Galilei" - Centrum Ewangelizacji i Modlitwy - znajduje się w małopolskiej Stryszawie. Tam jednym z dzieł wspólnoty jest Szkoła Nowej Ewangelizacji św. Marka, która prowadzi kursy ewangelizacyjne i rekolekcje.

Przeczytaj również:

Odnaleźliśmy się w Galilei

Ja i mój dom chcemy służyć Panu