Odnaleźliśmy się w Galilei

publikacja 06.04.2015 06:30

O tym, komu Jezus podaje wielkanocne jajko, o walce każdego dnia i tym, co można stracić, a co zyskać, idąc za Zmartwychwstałym, z Karoliną i Rafałem Górkami z krakowskiej Winnicy Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego rozmawia Monika Łącka.

Odnaleźliśmy się w Galilei Z Chrystusem możemy się podnosić z problemów nawet każdego dnia - mówią Karolina i Rafał Górkowie Monika Łącka /Foto Gość

Monika Łącka: Słyszałam, że żyjecie nie od Nowego Roku do Nowego Roku, ale od Paschy do Paschy?

Rafał Górka: Dla mnie takie życie ma wymiar i roczny, i dzienny. Codziennie rano robię znak krzyża i pytam, co Jezus mi zaproponuje, i co ja będę mógł zrobić dla Jego miłości. Potem, widząc, co przynosi dzień, albo chętnie to przyjmuję, albo czasem pytam, czy nie dałoby się ściągnąć ze mnie ciężaru... Ale też wiem, że idę tą samą drogą, którą Bóg przeszedł dla mnie. To droga do Wielkanocnego poranka, bo kiedyś się z Bogiem spotkam.

Karolina Górka: Życie od zmartwychwstania do zmartwychwstania oznacza, że choć spotkałam Jezusa, to nie znaczy, że rozwiązały się wszystkie moje problemy. Ważne jest jednak to, że do tych problemów zapraszam już Jezusa. Są momenty ciężkie, jest krzyż, ale na tym wszystko się nie kończy, bo życie z Jezusem prowadzi do zmartwychwstania. Z Nim mogę podnosić się z problemów, nawet każdego dnia.

Powie ktoś, że nie tak łatwo w XXI w. spotkać Jezusa. Nawet w Wielkanoc A.D. 2015 wiele osób wychodząc z kościoła, będzie czuło tylko obojętność, albo złość, że przy świątecznym stole znowu będą trwały rodzinne kłótnie.

RG: W tej kłótni też jest obecny Jezus. Siedzi przy stole razem ze zwaśniona rodziną i pokornie podaje wielkanocne jajko. Słucha i zachęca do wyciągnięcia ręki na zgodę. Może ktoś Go zobaczy i usłyszy? Bycie w "Galilei" pozwoliło nam dostrzec, że Jezus nigdy o nikim nie zapomina. Zawsze jest blisko.

KG: Dużo osób będąc w kościele, widzi tylko krzyż, księdza odprawiającego Mszę, ale nie widzi swojego Przyjaciela. A przecież Chrystus Zmartwychwstały jest naszym najlepszym przyjacielem. Naszym i każdego innego człowieka też. On już w chwili skazania na śmierć wziął na siebie wszystkie moje winy. To niesamowite!

Miejscem, w którym to zrozumieliście, i w którym spotkaliście Zmartwychwstałego, była Galilea. Prawie jak w Biblii…

KG: To miejsce spotkania ma dla nas, jako małżeństwa, bardzo osobisty wymiar. Do wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego "Galilea" trafiliśmy, gdy nasze młode małżeństwo (dziś jesteśmy 7,5 roku po ślubie, znamy się 18 lat) praktycznie nie istniało, mieszkaliśmy osobno. Mąż pojechał wtedy na rekolekcje prowadzone przez Galileę.

RG: O tej wspólnocie nic wtedy nie wiedzieliśmy. Na rekolekcje był zapisany znajomy ksiądz, ale odstąpił mi miejsce. Pojechałem do Stryszawy, chociaż było mi wszystko jedno, mogłem jechać gdziekolwiek. Nawet miałem ochotę szybko stamtąd zwiać. Zostałem. I dobrze, bo to był początek ratowania naszego małżeństwa i przygody z "Galileą". Przeżyłem wtedy spotkanie z żywym Jezusem.

Wróciłeś i zaczęła się sielanka?

RG: Oj nie! Opowiedziałem Karolinie jak było, a ona zapytała, co jeszcze robi ta wspólnota. Niebawem poszliśmy do kościoła oo. zmartwychwstańców na Woli Duchackiej na Mszę św. z uwielbieniem i modlitwą o uzdrowienie. Jedna z dziewczyn podeszła wtedy, mówiąc, że pamięta mnie z rekolekcji. "I co z tego!?" - odpowiedziałem niezbyt uprzejmie. "Może byś przyszedł na modlitewne spotkania domowe »Galilei«?" - nie dawała za wygraną. Powiedziałem, że nie, bo mamy daleko.

KG: Okazało się, że ona chodzi na spotkania do Lidki i Radka Kwiatków, czyli do Domu Zmartwychwstania w Zabawie k. Wieliczki. A my mieszkając w Niepołomicach, wiele razy jeździliśmy obok tego domu, zastanawiając się, kto ma takie fajne ogrodzenie. Ostatecznie pojechaliśmy tam. Nie wierzyliśmy w miłość, ani w to, że ktoś może być tak uprzejmy i serdeczny, jak oni. A Lidka i Radek rozłożyli nas na łopatki, przyjęli nas jak rodzinę.

Po spotkaniu uwierzyliście jeszcze w kilka innych rzeczy?

KG: Jezus zaczął uzdrawiać różne chore obszary życia i ratować nasze rozpadające się małżeństwo. Dzięki wspólnocie i ludziom z niej dał nam siłę i pokazał, że możemy być razem. Nawet nasi bliscy nie dawali nam już szans, mówili, że będzie najlepiej, jak się rozstaniemy. My też nie dawaliśmy sobie szans. A Jezus pokazał, że ma inny plan.

RG: Bałem się tego, co będzie, ale widziałem, że ludzie z "Galilei" naprawdę żyją tym, w Kogo wierzą. I to pozwoliło mi podjąć ryzyko, żeby odbudowywać małżeństwo. Karolina postawiła jednak warunek, żebym zrezygnował z pracy, która pochłaniała mnie bez reszty. Sęk w tym, że sama pracy wtedy nie miała.

Rozsądek podpowiadał, żeby się nie zgodzić?

RG: Rodzina postukała się w czoło. A ja poszedłem do szefa z wypowiedzeniem, modląc się o cud, bo mój szef nigdy nikomu nie pozwolił zwolnić się z dnia na dzień. Mówiłem: "Boże, jeśli jesteś, zrób coś". Szef co prawda przekreślił jutrzejszą datę i wpisał "do końca tygodnia", ale się zgodził.

KG: Przez nadmiar obowiązków nie spędzaliśmy razem czasu. Ratując małżeństwo, tak się nie da. Teraz znowu nie mam pracy, ale to też odpowiedź Jezusa... Tam, gdzie pracowałam, był mobbing i działy się rzeczy, z którymi się nie zgadzałam. To powodowało, że nie żyłam wg przykazań. Nie chciałam tak. Jezus zadziałał więc odpowiednio, a że nie wiem kiedy znowu będę mieć zatrudnienie…? Trudno, ufam Mu.

Ekstremalne to zaufanie, za coś przecież trzeba żyć.

RG: I tu jest ciekawostka. Gdy Karolina nie miała pracy, a ja miałem tylko dorywczą, przez rok nie ruszyliśmy oszczędności. Nie pomagali nam rodzice, od nikogo nie pożyczaliśmy, a nawet pojechaliśmy na kilkudniowe wakacje nad morze. Pieniędzy przybyło, a Karolina dalej nie ma pracy. To Bóg nas utrzymywał, dając szansę na odbudowę małżeństwa. W "Galilei" w sprawach pracy widać, jak owocuje pójście za Bogiem. Nie trzeba być w kieracie obowiązków. Trzeba żyć i nie zaniedbywać tego, co najważniejsze.

KG: Uzdrawianie naszych serc trwa nadal, cały czas pracujemy nad małżeństwem. Nie jest tak, że skoro trafiliśmy do "Galilei", to już wszystko jest już OK. Walczyć musimy każdego dnia. Tak samo jest z życiem w przyjaźni z Jezusem - wymaga codziennej pracy. Jezus leczy, ale czasem jesteśmy na to oporni…

A kim On dla Was jest?

RG: Relacja z Jezusem jest dla mnie relacją z kimś żywym. Nie z kimś, kto chodził po ziemi 2 tys. lat temu, a teraz "siedzi po prawicy Ojca" i tyle Go widziano. Wiem, że On jest tu i teraz, w moim życiu. To nie sprawia, że jest cukierkowo i nie ma problemów, ale wiem, że On mi we wszystkim towarzyszy.

KG: Jezus jest naszym Przyjacielem, Panem i Zbawicielem!

Wiele osób boi się tak powiedzieć, bo "życie wywróci się do góry nogami".

KG: Ja też się bałam. Jezusa swoim Panem i Zbawicielem ogłosiłam jeszcze przed "Galileą". Ten sam ksiądz, który wysłał Rafała na rekolekcje, zaprosił nas na Seminarium Odnowy Wiary w Duchu Świętym. Słabo je realizowałam, ale dobrze pamiętam moment oddania życia Jezusowi: klęczałam przed Najświętszym Sakramentem i płakałam ze strachu. Bałam się powiedzieć, ze chcę, by On był moim Panem. W końcu powiedziałam, ale przez łzy.

A potem okazało się, że warto było?

KG: To była łaska, bo w najgorszych momentach naszego małżeństwa miałam punkt odniesienia, który dawał mi siłę. Powiedziałam Jezusowi, że skoro jest Panem moim, mojego męża, naszego małżeństwa, to chcę, żeby nam pomógł. Błagałam: "Zrób coś, bo nie po to ślubowałam przed Tobą, żebym teraz była sama. Ty się o to wszystko martw!"

Martwił się skutecznie…

KG: Tak. Był czas, w którym prosiłam, bym mogła kiedyś promieniować uśmiechem. I tak jest. Idąc za Jezusem, straciłam smutek, lęk, brak pewności siebie, niepokój o to, co będzie. Zyskałam radość i wiernego przyjaciela, który troszczy się o nas.

Dlatego teraz już codziennie (bez strachu, ale z wielką radością) ogłaszam Jezusa Panem mojego życia, każdej jego sfery. Wiem, że to najlepsza decyzja jaką mogę podjąć. Bo Jezus żyje!

Przeczytaj również:

Spotkaliśmy Go w Galilei!

Ja i mój dom chcemy służyć Panu