Miłosierna mama dwóch Wojtków

Monika Łącka

publikacja 12.04.2015 06:00

Tyle szczęścia, ile krakowianka Anna Paruch potrafi dać dwóm niepełnosprawnym chłopcom, nikt jeszcze na świecie nie widział!

Miłosierna mama dwóch Wojtków Nasze życie z Wojtkami jest do głębi prawdziwe – przekonuje Anna Paruch i jej mąż Krzysztof Monika Łącka /Foto Gość

Samarytanka Ania miłosierne serce miała od zawsze - ciągle kimś się opiekowała i wciąż lubiła pomagać. Jak nie dzieciakom z tzw. trudnych domów, to starszej sąsiadce, która przed laty brała udział w Powstaniu Warszawskim.

W końcu kolega wciągnął ją w wolontariat w Domu Pomocy Społecznej przy ul. Łanowej 41B, w którym mieszkali niepełnosprawni chłopcy - mali, duzi, i zupełnie nieporadni.

Miało to być zajęcie na chwilę tylko, bo ktoś musiał zastąpić pracowników, którzy chcieli uczestniczyć w rekolekcjach z Jeanem Vanierem. Tym od "Arki" i niepełnosprawnych osób, które Vanierowi bardzo dużo zawdzięczają…

Ania Paruch w DPS na chwilę zostać jednak nie umiała. I choć pierwszego dnia przeżyła szok, bo na początku lat 90. XX w. "standardy" w DPS różniły się od tych, które dziś obowiązują (i można się było przestraszyć), to niepełnosprawni chłopcy mocno ją za serce chwytali. A wzrokiem mówili, że kogoś, kto ich wszystkich polubi i zaakceptuje, bardzo potrzebują... Ania odmówić im nie umiała, a po obozie zimowym, na który z nimi pojechała, już nie było odwrotu. "Wsiąkła" na dobre.

I tak Ania została z chłopcami na dłużej, a przy okazji, małymi krokami, wraz z pracownikami DPS i powiększającą się grupą wolontariuszy, zmieniała świat niepełnosprawnych na lepsze.

Z inicjatywy nowej pani dyrektor DPS najpierw trzeba było odmalować ściany, potem dobrać ubrania dla każdego z chłopców, a na końcu stworzyć projekt warsztatów terapii zajęciowej, co wtedy nie było takie oczywiste.

W końcu przyszedł czas na przedsięwzięcie niezwykłe - obóz z niepełnosprawnymi maluchami, który okazał się początkiem rewolucji w życiu miłosiernej Ani.

- Wymyśliliśmy jako opiekunowie, że będziemy spać w pokojach z dziećmi, by dać im namiastkę normalnego domu. Trochę się tego bałam, bo nie wiedziałam, czy nie robimy im w ten sposób krzywdy. Zastanawiałam się, czy lepiej dać ugryźć jabłko, by ktoś poznał jego smak i potem tęsknił, czy lepiej, by nigdy go nie poczuł? Do dziś tego nie wiem - opowiada.

Więzi tworzyły się jednak coraz mocniejsze, więc niespokojne serce samarytanki podpowiadało kolejną rzecz: że chłopców można zabierać do domu, np. na niedzielne obiady. W domu Ani niepełnosprawni chłopcy poczuli się jak w niebie…

W między czasie były kolejne obozy. Podczas jednego z nich grupa z Łanowej w domu należącym do wydawnictwa "Znak" poznała pewnego księdza, który na "dzień dobry" zobaczył w niepełnosprawnych chłopcach samego Boga. Ksiądz pozwalał wszystkim korzystać z kaplicy, kiedy tylko dusza tego zapragnęła, a chłopcy znowu byli wniebowzięci. Dosłownie! Czasem nawet pukali do tabernakulum i próbowali do niego zaglądać. Bo że jest w nim Jezus, wątpliwości nie mieli. Pytali Go więc po cichutku, czy ma dla nich cukierka. A jeden drugiemu bardzo dojrzale tłumaczył, że przecież nie o cukierka chodzi, bo Jezus ma dla nich coś o wiele ważniejszego…

A w Ani, jak w to Ani, kiełkowała kolejna niespokojna myśl: by niepełnosprawnych chłopców przygotować do Pierwszej Komunii, bo przecież oni rozumieją więcej, niż się to zdrowym wydaje. Dodatkową motywacją było dla niej dwóch Wojtków, których "po drodze" (w 1999 r.) adoptowała, bo skradli jej serce. A czego może chcieć mama dla swoich dzieci, jeśli nie szczęścia, także tego Największego?

Przygotowanie niepełnosprawnych (z różnymi schorzeniami, fizycznymi i intelektualnymi) do sakramentu to nie taka prosta sprawa, ale Ania obmyśliła każdy szczegół i o pomoc poprosiła dominikanina, o. Wojciecha Prusa OP. Zgodził się i co poniedziałek dawał chłopakom i ich opiekunom (bo każdy z dzielnej jedenastki musiał mieć swojego opiekuna) swoje serce.

- Chłopcy uczyli się wszystkiego naśladując nas. Na początku Mszy św. zamiast przepraszać Boga słowami, uczyli się więc całować krzyż - tłumaczy A. Paruch. Znak krzyża chłopcy kreślili bez większego problemu, a zaprzyjaźnianie się z Bogiem okazało się dla nich radością niesamowitą.

W końcu nadszedł wielki dzień i chłopcy po raz pierwszy przyjęli Pana Jezusa do swoich serc. - Niektórzy z różnych względów nie mogli przyjąć Komunii pod zwykłą postacią, więc dostali kilka kropel wina na łyżeczce. Uroczystość w kapitularzu dominikanów była skromna, ale naprawdę piękna - wspomina miłosierna Ania.

Na jednej Pierwszej Komunii skończyć się nie mogło. Dzieło trwa więc już 21 lat, i choć już inni przejęli dowództwo, to Ania - jako matka założycielka - wciąż służy radami i pomysłami.

- Niepełnosprawni chłopcy uczą się naśladując nas, ale tak naprawdę to i my cały czas uczymy się od nich wiary - prostej, szczerej, bez zbędnych pytań. Czasem, gdy trudno jest mi być mamą moich Wojtków, pytam Boga, gdzie On jest. A oni znają odpowiedź - jest na krzyżu. My całując krzyż, całujemy symbol. Oni całują Jezusa i są tego pewni. Kiedyś jeden z niepełnosprawnych chłopców zobaczył na starym cmentarzu dużo drewnianych krzyży i z zachwytem krzyknął: "Ile tu Panów Jezusów!". A my, czy też tak umiemy? - zastanawia się Ania Paruch, dodając, że i jej synowie: Wojtek duży (autystyczny, 28 lat) i Wojtek mały (z zespołem Downa, 27 lat) wiary uczą ją nawet w najprostszych sprawach. - Młodszy Wojtek może godzinami klęczeć przy mnie w kościele i słuchać jak śpiewam Bogu (i jemu też) kanony. To wzrusza i rozbraja - mówi Samarytanka XXI wieku.

Ten zaszczytny tytuł Miłosiernego Samarytanina za rok 2014 (choć tak naprawdę to za wszystkie lata miłosiernej działalności) otrzymała w plebiscycie organizowanym od 11 już lat przez Wolontariat św. Eliasza. Statuetkę przyznano jej w kategorii "osoby nie należącej do żadnej organizacji charytatywnej, a mimo to pełniącej dzieła miłosierdzia". Nic dodać, nic ująć.

A jak to się stało, że Ania adoptowała dwóch Wojtków? O tym piszemy w najnowszym numerze "Gościa Krakowskiego" (z datą 12 kwietnia, na Niedzielę Miłosierdzia).

Więcej o dwóch Wojtkach można też przeczytać na Facebooku, na blogu, który Ania dla nich założyła: Dla Dwóch Takich, Co Ukradli Serce