Mam naturę uparciucha

Paulina Smoroń

publikacja 21.04.2015 08:00

O trzech dniach załamania i życiowym optymizmie z Piotrem Sajdakiem, 23-letnim studentem UJ, który w wyniku ataku nożownika stracił rękę, rozmawia Paulina Smoroń.

Mam naturę uparciucha - Niesamowicie kocham życie i jestem wdzięczny każdemu, kto chce mi pomóc - mówi Piotr Sajdak Paulina Smoroń /Foto Gość

Paulina Smoroń: Często myślisz o mężczyźnie, który zaatakował Cię tamtej pamiętnej nocy?

Piotr Sajdak: Prawie w ogóle. Może się wydawać, że takiej osoby można nienawidzić, czuć złość lub cały czas to rozpamiętywać, a ja tak naprawdę nie czuję do tego człowieka nic. Jest mi zupełnie obojętny. Po prostu znalazłem się w złym miejscu, w złym czasie. On zrobił to, bo prawdopodobnie ma taką naturę i takie zachowania są dla niego normalne.

Opowiesz, co się wydarzyło tamtej nocy?

Umówiłem się wtedy z koleżankami z roku. Poszliśmy do jednego z klubów, żeby potańczyć. W pewnym momencie, gdy byliśmy na parkiecie, podszedł do nas mężczyzna. Zaczął zaczepiać dziewczyny, ale one nie chciały nawiązać z nim żadnego kontaktu. Powiedziałem mu wtedy, żeby od nas odszedł i tak też zrobił, z tym że za chwilę wrócił. Był już zdecydowanie bardziej agresywny. Kiedy jedna z moich koleżanek poprosiła, żeby sobie poszedł, ten zaczął ją szarpać. Chwilę później zaczęliśmy się bić. W rezultacie ochrona wyprosiła mnie z klubu. Gdy czekałem z koleżanką w przedsionku na nasze towarzyszki, które poszły po rzeczy do szatni, z zaciemnionego ogrodu wyszedł inny mężczyzna. Od razu zaczął dźgać mnie nożem.

Ile razy Cię ranił?

Dostałem trzy ciosy w rękę, dwa w pośladek i jeden w biodro. Niestety, jeden z ciosów w rękę przerwał mi tętnicę ramieniową. Lekarze próbowali ją rekonstruować, ściągali mi nawet skórę z ręki i otwierali tętnicę, ale nic to nie dało. Sprawę komplikował fakt, że kiedy ten mężczyzna mnie ranił, upadłem na prawy bok i w wyniku tego upadku powstał krwiak, który utrudniał przepływ krwi. Po 16 dniach lekarze zdecydowali o amputacji. Dwa dni później ją wykonano.

Ochroniarze lokalu nie reagowali?

Było ich dwóch. Stali w przejściu i po prostu się temu przyglądali, ale w żaden sposób nie zareagowali. Kiedy do nich po wszystkim podszedłem, powiedzieli dziewczynom, żebyśmy opuścili to miejsce, a jeden z nich szybko zaczął ścierać moją krew z ulicy.

Kto w takim razie udzielił Ci pomocy?

Kiedy wyszedłem na ulicę, właściwie straciłem świadomość. Co prawda, byłem przytomny, ale już z tego czasu nic nie pamiętam. Mijali nas przechodnie, samochody, które dziewczyny próbowały zatrzymać, ale nikt nam nie pomógł. Tak na prawdę życie uratowało mi dwóch Anglików. Jeden z nich zawiązał mi opaskę uciskową na ręce, dzięki czemu się nie wykrwawiłem.

Po jakim czasie przyjechało pogotowie?

Dopiero po ok. 20 minutach. Prawdopodobnie, gdybym tylko był w stanie, w tym czasie sam doszedłbym do szpitala.

Kiedy już leżałeś w szpitalu i kiedy toczyła się walka o twoją rękę, wspierali Cię pewnie Twoi bliscy?

Pierwszego dnia, kiedy można było mnie odwiedzać, w mojej sali znalazło się ok. 30 osób. Dziewczyny, które towarzyszyły mi tamtej nocy, nadal były przerażone i moi bliscy żartobliwie nazwali je „płaczkami”. Były załamane i zapłakane. Poza tym moja mama wróciła ze Stanów, siostra zrezygnowała z urlopu i przyleciała z Francji, żeby w tym czasie być ze mną. Po 7 dniach znalazłem się w Warszawie, co nieco utrudniło kontakt, ale mimo to ludzie, którzy byli wtedy ze mną, zachowali się niesamowicie i jestem pod wrażeniem ogromnego wsparcia, które od nich otrzymałem.

Co zmieniło się w Tobie po tym wydarzeniu?

Prawdę mówiąc - nic. Kiedy poinformowano mnie o konieczności amputacji, moje życie na kilka dni legło w gruzach. W takiej chwili człowiek wyobraża sobie, że bez ręki to już nie będzie to samo, że po prostu nie da się tak funkcjonować, ale tak się nie stało. Trzy dni byłem załamany, ale później uznałem, że skoro chcę wrócić do normalnego życia, muszę zacząć się zachowywać normalnie i że nie ma co rozpamiętywać. Muszę żyć z tym, co mam i próbować być w tym najlepszy. Niewiele rzeczy się zmieniło. Oczywiście, nie mogę przez to dostać każdej pracy, ale ten brak ręki nie jest czymś aż tak zauważalnym na co dzień.

Był więc taki moment, w którym próbowałeś kogoś obwiniać za to, co się stało?

Nie, nigdy tego nie robiłem. Nie można obwiniać kogoś innego za to, co mi się przytrafiło. Nigdy też nie skierowałem żadnego okrzyku w niebiosa w stylu: „Dlaczego ja? Czemu mi to zrobiłeś?”. To się po prostu stało. Zastanawiałem się nieraz, czy mógłbym coś w tej sytuacji zmienić, ale wiem, że zrobiłbym to samo. Kiedy ktoś zaczepia kobiety w moim towarzystwie, nie mogę nie zareagować. Nie żałuję tego, jak się zachowałem. W takich momentach, jakie przeżyłem - gdy leżałem w szpitalu, wiedząc, że stracę rękę, człowiek szuka czegoś, na czym mu zależy. U mnie była to ogromna chęć do życia. Niesamowicie kocham życie, ono jest naprawdę wspaniałe, więc czemu miałbym się zamykać w pokoju i płakać nad sobą, skoro mogę żyć?

Ostatnio zacząłeś pisać bloga kulinarnego...

Staram się jak najwięcej gotować, bo to moja pasja. Myślę, że to jest moja droga. Kiedy wyszedłem ze szpitala, chciałem jeszcze bardziej rozwijać się w tym kierunku. Zacząłem więc pisać bloga. Chciałem też zobaczyć, czy jestem w stanie gotować w takim samym tempie, jak pozostali ludzie. Marzę też, by spróbować swoich sił w programie MasterChef.

Miewasz chwile zwątpienia, kiedy myślisz, że nic nie ma sensu i że jednak się nie uda?

Zawsze byłem optymistą. Teraz tylko jest mi trochę trudniej, ale to mnie jeszcze bardziej motywuje. Mam po prostu naturę uparciucha. Poza tym codziennie mam takie momenty, w których myślę, że nie dam rady, ale chyba każdy tak ma. Ja codziennie wątpię, czy gotowanie to ta droga, którą mam iść, czy nie byłoby lepiej, gdybym kontynuował studia. Każdy jednak staje przed wyborami i wątpliwości są czymś normalnym.

W drodze do marzeń pomagają Ci ludzie z ekipy „42 do szczęścia”.

Jeszcze w szpitalu nawiązałem współpracę z Fundacją Jaśka Meli „Poza horyzonty”. Stworzyli oni dla mnie konto i na ich stronie można odpisać na mnie swój 1 proc. podatku, bo zbieram pieniądze na protezę, która kosztuje 300 tys. zł. Póki co, mamy ok. 30 tys. Właśnie dzięki nim trafiłem do akcji „42 do szczęścia”.

Na czym to polega?

Jest to inicjatywa ludzi z pasją, którzy postanowili biec w maratonie nie tylko dla samego biegania, ale po to, by zrobić przy okazji coś dobrego. Zbierają wtedy pieniądze dla kogoś, kto utracił jedną z kończyn. Każdy działa tam wedle swoich możliwości, jedni nagłaśniają tę akcję, inni zaś zbierają przedmioty na aukcję. Każdy daje coś od siebie. Kiedy oni dowiedzieli się, że ja też przed wypadkiem biegałem, postanowili mi pomóc. Są to cudowni ludzie, z którymi wspaniale można spędzać czas, a przy tym zawsze są chętni do pomocy. Kiedy tylko ich poznałem, od razu ich pokochałem. Za rok również wezmę udział w tej akcji, ale tym razem już jako wolontariusz. Podczas tegorocznego Cracovia Maraton było nas w sumie 160 osób. Niektórzy z moich znajomych dzięki tej akcji przebiegli swój pierwszy maraton w życiu.

Widziałam też akcję na Facebooku, gdzie Twoi znajomi robią sobie zdjęcia z kartką z napisem: „42 do szczęścia dla Piotra”.

Chodzi głównie o to, żeby rozpromować „42 do szczęścia”. Zaczęło się od tego, że Kasia Krzeszowska - Miss Polski - napisała na kartce ten tekst i zrobiła sobie z nią zdjęcie. Moi znajomi chwycili ten pomysł i się zaczęło. Pierwsi byli mój kuzyn i jego dziewczyna, a potem cała reszta. Ten, kto wstawia zdjęcie, nominuje kolejne osoby, które mają zrobić to samo, a przy okazji każdy z nich wpłaca jakąś symboliczną kwotę na konto akcji. Przez całe życie myślałem, że jestem bardziej osobą nielubianą niż lubianą, o co zresztą nieraz się starałem. Życie pokazało, że jest dokładnie odwrotnie. Zauważyłem, że w takich trudnych chwilach odkrywa się w ludziach wiele dobra i nie spotkałem się z żadnymi przykrymi zachowaniami. Wręcz przeciwnie - przekonałem się, jak potężna może być pozytywna energia ze strony drugiego człowieka. Jestem pełen podziwu dla tych osób i chciałbym wyrazić moją wdzięczność, choć może nie do końca potrafię to pokazać.

Czy mógłbyś zatem pokusić się o stwierdzenie, że tragedia wniosła jednak coś dobrego w Twoje życie?

Oczywiście, każda sytuacja w życiu coś nam daje i coś zabiera. Ja straciłem rękę (tylko rękę!), a zyskałem dziesiątki nowych przyjaciół, ale też wiele nowych możliwości, takich jak szansa na rozwój w kuchni. Zawsze jest jakiś cel i jeśli tylko chcemy, potrafimy go znaleźć.

-----------

Noc z 30 września na 1 października 2014 r. Piotr Sajdak zapamięta na zawsze. Następnego dnia mieszkańcy Krakowa dowiedzieli się z mediów, że 23-letni student socjologii UJ padł ofiarą nożownika. Na moment świat Piotra zawalił się. Na szczęście jednak na swojej drodze ten młody chłopak spotkał osoby, które dzięki swojej pasji starają się mu pomóc. Przyjaciele pobiegli dla niego w tegorocznym Cracovia Maraton. Na tym wydarzeniu akcja pomocy jednak się nie kończy, a pomóc Piotrowi może każdy. By kupić wymarzoną protezę (w efekcie ataku Piotr stracił rękę), wystarczy wejść na stronę: www.42doszczescia.pl.