Jesteście wolni tylko dzięki Niemu!

Monika Łącka

publikacja 19.06.2015 17:54

- Jeszcze rok temu miałam ogródek pełen marihuany. Byłam uzależniona, miałam depresję. Dziś wielbię Boga i jestem świadkiem wielu cudów - dzieliła się swoim świadectwem Ola podczas dwudniowej ewangelizacji pod hasłem: "Jestem! W Hucie".

Jesteście wolni tylko dzięki Niemu! Gościem spotkania z młodzieżą był bp Grzegorz Ryś Monika Łącka /Foto Gość

- Początkowo myślałam, że marihuana to nic wielkiego, taki "miękki" narkotyk, a ja nie robię przecież nic złego. Fajnie się bawiłam, miałam faceta, imprezowałam. Szybko jednak mój świat zaczął robić się szary. Bóg mnie nie interesował, zawalałam naukę, a każdego ranka zastanawiałam się, po co właściwie wstaję z łóżka. Dopadła mnie depresja - wspomina dziewczyna, której życie dzięki Bożej pomocy zmieniło się o 180 stopni. - Razem z chłopakiem wylądowaliśmy w końcu w Holandii, "w interesach". Na szczęście policja zajęła się tymi interesami (narkotykowymi) przed nami, a my zostaliśmy bez niczego w towarzystwie, którego nagle miałam dość. Zobaczyłam, co się dzieje z moim życiem. Po powrocie do Polski rozstałam się z chłopakiem i zostałam sama; z nałogiem i depresją - opowiada Ola.

Będąc już w Krakowie, zadzwoniła "na odwyk", ale okazało się, że na przyjęcie musiałaby czekać 3 tygodnie. Nie miała na to siły. Nie do końca wiedząc, co robi, wsiadła do tramwaju i wylądowała u dominikanów. Wyspowiadała się, a potem zadzwoniła do przyjaciela po pomoc. Powiedział, że... się za nią pomodli. Należy bowiem do wspólnoty uwielbieniowej. - Myślałam, że żartuje. Potrzebowałam konkretów, a nie modlitwy. Gdy wieczór depresja znowu dała o sobie znać, napisałam mu SMS, żeby jednak się pomodlił. Wysłał mi odpowiedź ze słowami, które stały się początkiem zmian: "A Duch Święty cię napełni i wyciszy". I rzeczywiście, nagle poczułam w sobie spokój. Stanęłam przed Bogiem, oddając mu problemy, choć wiedziałam, że nie mam perspektyw - mówi.

Bóg nie dał jej długo czekać na odpowiedź. Tego wieczoru usłyszała w sercu słowa: "Od teraz będę twoim Panem i wszystko będziesz robić na moją chwałę". - Nie wiedziałam, co się dzieje. Z tyłu głowy kłębiły się myśli, że rodzice nie wiedzą nic o uzależnieniu (dzień zaczynałam od szukania numeru do dealera), zawalonych studiach, a jednocześnie rozsadzało mnie pragnienie mówienia o Jezusie. Ogłosiłam go wtedy Panem i Zbawicielem, i poczułam się lekka i wolna. Byłam szczęśliwa i przerażona, bo myślałam, że mi "odwaliło". Spisałam wszystko, co się wydarzyło, zadzwoniłam do przyjaciela "od modlitwy" i poprosiłam o spotkanie. Przeczytał moje notatki i powiedział: "No, wreszcie!" - uśmiecha się Ola.

Okazało się, że wraz ze wspólnotą modlili się o nawrócenie dla Oli. - Podczas spotkania wyczuł, że jeszcze coś jest nie tak. Przyznałam się do uzależnienia, a on zaczął się nade mną modlić. Zostałam uwolniona, choć zrozumiałam to dopiero po tygodniu. Od tego czasu jestem "czysta". Trafiłam też do "Głosu na Pustyni", wspólnoty bardzo odjechanej i rozmodlonej, w której jestem świadkiem wielu niesamowitych cudów. Dziś jestem tu, bo Bóg tak chce, a ja chcę go wielbić - mówi dziewczyna.

Jej opowieść zrobiła na młodzieży z nowohuckich szkół ogromne wrażenie. Bo to właśnie spotkanie "Be connected" (ang. Bądź podłączony) zorganizowane dla uczniów z klas gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych rozpoczęło dwudniową ewangelizację Nowej Huty pod hasłem: "Jestem! W Hucie".

Niektórzy uczniowie nie kryli, że do hali "Hutnika" przyszli, bo musieli - w ramach lekcji, by nie mieć nieobecności, czy nawet obniżonego zachowania. Na szczęście wielu było też takich, którzy na spotkaniu ewangelizacyjnym pojawili się, bo chcieli na nim być, a szkoła postawiła na pełną dobrowolność. Konieczna była tylko zgoda rodziców na udział w spotkaniu. - Przyszedłem, bo chcę być bliżej Boga i cieszę się, że jestem. Jestem przekonany, że osobom, które mają problem z wiarą, takie spotkania wiele mogą dać - mówi 14-letni Darek. - Jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to słuchając takich opowieści, można uwierzyć - zapewnia też 15-letnia Joasia.

- Zawsze jest szansa, że nawet, jeśli ktoś przyszedł pod przymusem, to Bóg wyprowadzi z tego dobro - komentuje ks. Mirosław Lenart, katecheta w krakowskim gimnazjum nr 74. - U nas nikt nikogo nie zmuszał, zaproponowałem uczniom przyjście i się zgodzili. Takie spotkania są potrzebne, choć otwarte pozostaje pytanie, czy dobrym pomysłem jest organizowanie ich poniekąd w ramach lekcji - dodaje. Z kolei ks. Marek Śladowski z gimnazjum nr 37 zauważa, że choć część osób przyszła bez przekonania, to i ich Jezus mocno dotyka. - Z mojej grupy 5 osób poprosiło, żeby zostać dłużej. To znaczy, że poczuli ten Bożyk dotyk w sercu. Mam nadzieję, że na nich będzie można budować ewangelizację innych, i że włączą się w przygotowania do ŚDM. Ja będę z nimi rozmawiał, a reszta należy do Jezusa - przekonuje.

Podczas spotkania świadectwem podzielił się również "Bęsiu", czyli Łukasz Bęs, raper z Jeleniej Góry, który od jakiegoś czasu rapuje o Bogu, bo ten przemienił jego życie. Gdy miał 14 lat, zaczęła się jego przygoda z narkotykami, kradzieżami. Długo to trwało. Najpierw nawróciła się mama Łukasza. Potem, w Medjugorie, także on sam. Miał wtedy 26 lat. - Jesteście w wieku, w którym możecie spełniać marzenia. Jesteście wolni tylko dzięki Niemu - dzięki Jezusowi, a ja przyjechałem, by was ostrzec, co może się stać, jeśli wpadniecie w "melanż". Niektórzy moi kumple, który po uszy siedzieli w alkoholu i narkotykach, dzwonili do mnie, czy wpadam na imprezę, a dwa dni później dowiadywałem się, że nie żyją. Ja też zaczynałem od zera, dlatego mówię: nie zmarnujcie swego życia. Możecie być podłączeni do Jezusa 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku. Wtedy życie wygracie - mówił "Bęsiu", porywając młodzież do wspólnego śpiewania, że "Chrystus jest Królem, a ten, kto reprezentuje, niech podniesie łapę w górę".

Gościem spotkania był także bp Grzegorz Ryś, który wraz z Michałem Nikodemem (dziennikarzem TVN 24 należącym do wspólnoty "Chefsiba"), prowadzącym "Be connected", rozmawiał o trudnych sprawach dotyczących wiary i życia.

Spotkanie zakończyło uwielbieniem i oddanie życia Jezusowi jako Panu i Zbawicielowi. Przed scenę, by to zrobić, mógł podejść każdy, w pełnej wolności. I choć nie wszyscy podeszli, to na twarzach tych, którzy zostali na swoich miejscach, widać było, że w ich sercach toczy się duchowa walka. Być może to właśnie ich Bóg dotykał wtedy najmocniej?

Przeczytaj także: