Piłka (znów) w grze

Piotr Legutko

Największym wyzwaniem dla Cracovii i Wisły będzie przyciągnięcie widzów na stadiony, które dziś świecą pustkami.

Piłka (znów) w grze

Rozpoczął się kolejny sezon ligowy. Już w piątek najważniejsze dla krakowskich kibiców wydarzenie sezonu, czyli derby Wisła – Cracovia. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ich faworytem będą „Pasy”. Nie tylko dlatego, że zaczęły od wyjazdowej wygranej z mierzącą wysoko Lechią Gdańsk.

To o Cracovii kolejne pokolenia kibiców śpiewały, że ma „dolę garbatą”, zaś jej rywalka z drugiej strony Błoń uchodziła za dziecko szczęścia. Najpierw w PRL, jako klub resortowy, a potem w III RP, pod skrzydłami bogatej Tele-Foniki. Teraz karta się odwróciła. Spółka Wisła SA ma ogromne problemy finansowe, a Cracovia zasilana przez Comarch w poprzednim sezonie zanotowała zysk. I choć sportowo Wisła zajęła wyższe miejsce w tabeli, to obecnie także na boisku „Pasy” prezentują się lepiej.

Seria zwycięskich spotkań Cracovii robi wrażenie, drużyna idzie za ciosem i gra widowiskowo. Wisła natomiast jest w przebudowie, w pierwszym meczu sezonu z Górnikiem sprawiała wrażenie... przemęczonej, niezgranej i zagubionej. To, oczywiście, może się w kolejnych meczach zmienić, ale terminarz jest nieubłagany i akurat na początku przewiduje dla „Białej Gwiazdy” najtrudniejszych przeciwników. 

Jeśli wierzyć „przeciekom” z ulicy Reymonta, w nowym sezonie Wisłę może czekać dużo większa rewolucja niż odejście kilku czołowych zawodników. Banki kredytujące Tele-Fonikę chcą, by pozbyła się ona z holdingu spółki piłkarskiej. O dobrego kupca dla klubu, w który trzeba sporo zainwestować (i to bez gwarancji zwrotu), nie będzie łatwo, a Bogusław Cupiał w dodatku nie pali się do sprzedaży. Bo to i emocjonalnie, i marketingowo decyzja trudna.

Największym wyzwaniem dla obu klubów będzie w najbliższych tygodniach odwrócenie niekorzystnego trendu, jakim jest spadek liczby widzów przychodzących na mecze ligowe. Mamy dwa nowoczesne (i kosztowne) stadiony, które głównie świecą pustkami. Oczywiście, poza dniami, gdy dochodzi do „świętej wojny”. Tyle że to, co się wtedy dzieje na trybunach, raczej nie zachęca do kolejnych wizyt.