To może się udać

mk

publikacja 18.09.2015 09:52

Z ks. Bogdanem Kordulą, dyrektorem Caritas Archidiecezji Krakowskiej o przyjmowaniu uchodźców w parafiach rozmawia Miłosz Kluba.

To może się udać - Chcemy przede wszystkim otworzyć się na osoby, które uciekają przed wojną - mówi ks. Bogdan Kordula Miłosz Kluba /Foto Gość

Miłosz Kluba:  W ostatnich dniach odbyło się spotkanie dyrektorów diecezjalnych Caritas z całej Polski. Czy wiadomo już, jak będzie wyglądało zaangażowanie parafii w przyjmowanie uchodźców? Deklaracje pomocy ze strony niektórych proboszczów już padły.

Ks. Bogdan Kordula: Temat odpowiednich procedur był poruszany podczas spotkania w Turnie. Spotkaliśmy się także z przedstawicielami Urzędu ds.Cudzoziemców. Bardzo mocno podkreślone zostało rozróżnienie przybywających do Europy z Bliskiego Wschodu na uchodźców, czyli tych, którzy w wyniku wojny utracili swoje domy i imigrantów zarobkowych, którzy próbują się dostać do bogatych krajów UE. Wśród nich nie brakuje nawet osób z południa Europy, z Bałkanów.

To właśnie uchodźcy, pełne rodziny będą podmiotem działań Unii. To jednak nastąpi, jak nam wyjaśniano, dopiero około kwietnia 2016 roku. Wtedy do Polski trafi pierwsza grupa uchodźców. Kolejna ma przybyć w czerwcu, może wrześniu. Nie wiadomo na razie ile to będzie osób, nie są dopracowane szczegóły logistyczne. Na pewno będą to osoby wybrane przez nasze służby bezpieczeństwa, zweryfikowane i przetransportowane do naszego kraju bezpośrednio z obozów dla uchodźców - z Włoch, być może Turcji, Jordanii. Dlatego ta procedura potrwa tak długo. Potem skrócona może zostać procedura starania się o azyl i o kartę pobytu.

Na co będą mogli liczyć ci, którzy zdecydują się osiedlić w Polsce?

To cała kwestia usamodzielnienia osób, które znajdą się w obcym kraju. Na razie nie wiadomo jednak, jakie będą warunki finansowe, za co ci ludzie będą żyć, gdzie będą mieszkać, w jaki sposób nauczą się języka, gdzie ich dzieci pójdą do szkoły. Wiemy już, że to nie będzie jedna, duża fala. Wszystko będzie kontrolowane.

My to, co na ten temat powiedział papież Franciszek traktujemy jako wiążącą deklarację pomocy - przede wszystkim z rządem, który bierze na siebie odpowiedzialność za przewiezienie tych ludzi, zapewnienie dokumentów i szansy na życie.

Wiemy, że jest planowane wsparcie z Unii Europejskiej. Będą to pieniądze na zasiedlenie, może jakiś remont mieszkania, naukę języka, stworzeniem miejsca pracy. Nie będzie to natomiast system, w którym ten, kto przyjedzie od razu znajdzie się na garnuszku pomocy społecznej. To byłoby niesprawiedliwe w stosunku do polskich rodzin, żyjących na granicy biedy.

Jaką rolę może w tym procesie odegrać kościół w Polsce?

Trudno sobie wyobrazić, żebyśmy brali na siebie obowiązki, które nigdy nie leżą po naszej stronie, jak choćby kwestie związane z dokumentami czy zapewnieniem pracy. Chcemy przede wszystkim otworzyć się na osoby, które uciekają przed wojną. W wielu parafiach są np. puste domy, które można zagospodarować, wyremontować - także współpracując z samorządem.

Chodzi też o pomoc w asymilacji, wejściu do lokalnej społeczności, umieszczeniu dzieci w szkole. To może się udać - w latach wojny w 2012 roku do Polski przybyło 90 tys. Czeczenów, mieszka u nas 120 tys. Wietnamczyków. Oni nie stworzyli żadnego getta, nie ma z tego problemów. To kwestia psychiczna, żeby tych ludzi nie odbierać jako potencjalnych terrorystów (a odpowiednią weryfikację ma zapewnić rząd).

Przypominamy cały czas o tym samarytańskim podejściu - ów miłosierny Samarytanin z Ewangelii pochylił się przecież nad człowiekiem obcym mu i kulturowo, i religijnie.

Kwestia religii także w przypadku uchodźców budzi duże kontrowersje.

Jako Kościół chcemy wyjść z pomocą przede wszystkim do chrześcijan, którym łatwiej będzie się w Polsce zaaklimatyzować. Jesteśmy przecież społeczeństwem w 90. proc. chrześcijańskim. I tak nie będzie to sprawa łatwa, bo chrześcijaństwo np. syryjskie jest zupełnie inne niż katolicyzm polski. Tam jest mnóstwo protestantów, są przedstawiciele starych kościołów, są też członkowie chrześcijańskich sekt.

Ponieważ nie ma u nas dużej wspólnoty muzułmańskiej, sprowadzanie wyznawców islamu byłoby nieracjonalne. To mogłoby ich narazić na złe przyjęcie, wytykanie palcami czy jakieś rasistowskie zachowania. Społeczeństwa nie zmienimy od razu, a obecnie w mediach za dużo jest negatywnego obrazu islamu. Ryzyko, że Bogu ducha winna rodzina będzie obrzucana kamieniami i nazywana terrorystami byłoby zbyt duże. Dlatego na dzień dzisiejszy mowa była przede wszystkim o grupach Syryjczyków i Erytrejczyków.

Czy uchodźcy będą u nas mieszkać na stałe, czy będzie to tylko stan przejściowy?

Chcemy, żeby to była pomoc celowa, żeby ktoś mógł znaleźć dla siebie nowe miejsce na świecie. Dlatego nie chodzi o to, żeby jakaś rodzina wegetowała w salce parafialnej. Znacznie lepszym pomysłem będzie pomoc w wyremontowaniu pustego mieszkania. Stawiamy jednak na pełną dobrowolność. Zarówno ze strony przyjeżdżających - to będą tylko osoby, które będą widziały Polskę jako swój nowy kraj - jak i pomagających w ich przyjęciu parafii.

Czytaj także: