My tylko podpowiadamy

Miłosz Kluba

publikacja 09.06.2016 00:00

O rosnącym kulcie błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego opowiadają o. Jan Maria Szewek i br. Jan Hruszowiec, krakowscy franciszkanie.

– Fenomen kultu braci męczenników bierze się stąd, że my niczego nie narzucamy – mówią o. Jan Maria Szewek (z lewej) i br. Jan Hruszowiec.  – Fenomen kultu braci męczenników bierze się stąd, że my niczego nie narzucamy – mówią o. Jan Maria Szewek (z lewej) i br. Jan Hruszowiec.
Miłosz Kluba /Foto Gość

Miłosz Kluba: Kilka dni temu, 7 czerwca, po raz pierwszy obchodziliśmy liturgiczne wspomnienie franciszkańskich męczenników z Pariacoto. Tymczasem ich kult rozwija się prężnie.

Br. Jan Hruszowiec: Parafie zapraszają nas na tzw. niedziele męczenników. Przywozimy tam relikwie pierwszego stopnia, które przez cały dzień znajdują się w prezbiterium (można je ucałować), ojciec głosi kazania o męczennikach. W Boże Ciało byliśmy też np. na rzeszowskim koncercie „Jednego serca, jednego Ducha”. Tam również pojechali z nami męczennicy w znaku relikwii. Od dnia beatyfikacji przez nasze drzwi wyszło już 106 tys. obrazków z ich relikwiami drugiego stopnia (cząstkami ubrań) – odbieranych osobiście, wysyłanych pocztą. Od początku kwietnia mamy też różańce, także z relikwiami. Ich rozprowadziliśmy już 8 tysięcy.

O. Jan Maria Szewek: Jako pierwsi takie obrazki z relikwiami otrzymali uczestnicy Mszy św. w naszej bazylice przy Franciszkańskiej w Krakowie, którzy modlili się tam w godzinie beatyfikacji Zbyszka i Michała. Drugą, o wiele mniejszą grupą byli pracownicy TVP w Warszawie, którym obrazki rozdałem tuż po zakończeniu transmisji z beatyfikacji.

Skąd takie zainteresowanie postaciami misjonarzy z Peru, a co za tym idzie – materiałami o nich, obrazkami z ich relikwiami?

O. J.M.S.: Powodów jest wiele. Ludzie potrzebują orędowników w różnych sprawach. Podczas wizyty w programie „Ziarno” dzieci pytały, o co możemy się modlić za wstawiennictwem błogosławionych. Odpowiedziałem, że o wszystko, ale jednak nasi bracia zostali od razu „sformatowani” przez Indian, wśród których pracowali. Jeszcze zanim doszło do bea- tyfikacji, przy grobie o. Michała gromadziły się dzieci, a przy grobie o. Zbigniewa – starsi i chorzy. Do tego doszła nowa wąska „specjalizacja”. Po zamachach we Francji i Belgii ludzie oddolnie zaczęli ich kojarzyć z obroną przed terroryzmem. O ile patronów dzieci czy chorych mamy w Kościele wielu, o tyle takich obrońców przed terroryzmem chyba do tej pory nie było. Ludzie bardzo dobrze skojarzyli, że męczennicy zginęli z rąk terrorystów – innych, co prawda, bo komunistycznych, ale jednak terrorystów.

Br. J.H.: Był taki etap poszukiwania, co Opatrzność Boża chce nam przez nich pokazać. Odkryliśmy to po świadectwach ludzi właśnie z Zachodu. To nie był zabobon, to wszystko było bardzo szczere. A pisali, że mając te obrazki z relikwiami, mimo świadomości, że wybuchają bomby, coś ich broniło przed wpadaniem w rozpacz i strach.

To był też początek krucjaty różańcowej o pokój na świecie?

Br.J.H.: Wtedy powstały pierwsze grupy różańcowe pod patronatem Zbyszka i Michała, które zaczęły się modlić o pokój, o ustanie terroryzmu. To był dla nas znak do przygotowania różańców, o których wspominałem. Chcieliśmy podesłać tym ludziom dobre narzędzie. Teraz to nie są zamówienia po kilka, ale czasem po 400–500 sztuk, żeby zrobić akcję np. w Anglii.

O.J.M.S.: Ten fenomen bierze się właśnie stąd, że my niczego nie narzucamy. Popularyzujemy to, opowiadamy o naszych braciach w mediach, podpowiadamy, ale inicjatywa wychodzi od ludzi. My to tylko podejmujemy. Stąd 5 maja, podczas drugiej części kapituły prowincjalnej zwyczajnej w Kalwarii Pacławskiej k. Przemyśla, prowincjał o. Marian Gołąb zainicjował krucjatę różańcową w obronie przed terroryzmem przez wstawiennictwo naszych męczenników.

Br. J.H.: Teraz jesteśmy na etapie dopracowywania szczegółów, zasad przystępowania do krucjaty, struktury. Modlitwa już trwa, jeszcze w tym miesiącu gotowe będą formalności.

Czy krucjata, modlitwa to adekwatna odpowiedź na takie zagrożenia jak terroryzm?

Br. J.H.: Nie możemy na to patrzeć przez pryzmat prostej efektowności – że nagle znów otworzą się granice. Chodzi o to, co dzieje się w ludzkim sercu. Jeżeli ludzie piszą mi, że męczennicy pomagają im żyć inaczej każdego dnia, odzyskiwać pokój, mieć świadomość, że nad tym, co się dzieje, jest Ktoś wyższy, to już jest wielki sukces.

Nie mniejsze wrażenie niż ponad 100 tys. rozesłanych obrazków i 8 tys. różańców robi też lista parafii, w których są już relikwie pierwszego stopnia bł. Michała i bł. Zbigniewa.

O. J.M.S.: Teraz to już 85 miejsc na całym świecie – w Polsce, ale też w Austrii, Kanadzie, Czechach, Hiszpanii, na Litwie, w Niemczech, Peru, na Ukrainie, w Pakistanie, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech. O przekazanie relikwii proszą proboszczowie parafii, przełożeni klasztorów, kustosze sanktuariów, ale w takim wniosku muszą wykazać, że w danym miejscu już istnieje jakiś kult braci męczenników.

Br. J.H.: Kolejnych takich próśb jest w kolejce ok. 30. Jest za co Bogu dziękować.

Polska, Peru – tu wyjaśnienie wydaje się stosunkowo proste. Ale jak sama informacja o dwóch franciszkanach z Polski dotarła np. do Kanady, USA czy Pakistanu?

O. J.M.S.: Dziś za sprawą mediów jesteśmy globalną wioską. Na przykład najnowszy film o męczennikach w reż. Krzysztofa Tadeja „Życia nie można zmarnować” obejrzeli widzowie nie tylko w Polsce, ale również za granicą, dzięki TVP Polonia. Relikwie często trafiają do placówek franciszkańskich, do parafii polonijnych albo takich, w których pracują duszpasterze z Polski.

Br. J.H.: Opatrzność Boża wykorzystuje i to, że nasz naród jest otwarty na takie rzeczy i otwarte są granice Unii Europejskiej. Pani z Belgii – Polka – opowiadała mi ostatnio, że na ich nabożeństwa różańcowe, adoracje zaczynają przychodzić Belgowie. Polacy stają się tymi narzędziami, przez które Bóg może wchodzić w konkretną społeczność, także poza granicami naszego kraju.

Samochód dla Pariacoto

Franciszkańscy misjonarze w Peru – tam, gdzie pracowali błogosławieni Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski – muszą dojeżdżać na wysokość 4 tys. m n.p.m. Zjazd zdezelowanym samochodem, którego obecnie używają, to prawdziwy horror. Dlatego Fundacja „Brat Słońce” zbiera pieniądze na zakup nowego pojazdu, który zapewni misjonarzom bezpieczeństwo. – Drogi, po których jeździmy, często mają dużo dziur, a po deszczach stają się błotniste. Zdarza się też, że trzeba przewozić różne materiały budowlane do remontu lub do budowy kaplic – opowiada br. Piotr Hryma. Jeśli na wąskiej drodze spotykają się dwa samochody, ten, który zjeżdża, musi przepuścić samochód wjeżdżający pod górę – taka niepisana zasada. Trzeba więc cofnąć się (jadąc tyłem pod górę) do najbliższego miejsca, w którym taki manewr będzie możliwy. – Raz musiałem tak pokonać kilka zakrętów – dodaje br. Piotr. Na nowy samochód potrzeba 120 tys. zł. Akcja trwa do końca czerwca, a jej szczegóły można znaleźć na stronie: www.samochoddlapariacoto.pl.

Relikwie wciąż czekają

Obrazki z relikwiami błogosławionych ojców Michała i Zbigniewa wciąż można otrzymać – albo na furcie Prowincjałatu Franciszkanów, albo pocztą. Wystarczy wysłać list na adres: Kuria Prowincjalna Franciszkanów (z dopiskiem: „Relikwie”), ul. Żółkiewskiego 14, 31-539 Kraków. W środku należy umieścić drugą, zwrotną kopertę z naklejonym znaczkiem i wpisanym swoim adresem. milosz.kluba@gosc.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.