Msza ostatniej szansy

mk

publikacja 30.09.2016 20:30

Każda pora jest dobra na modlitwę. Od 1 października najpóźniejsza Eucharystia w Krakowie będzie się zaczynała o 21.37. Codziennie.

Msza ostatniej szansy "Szpital Domowy" od prawie dwóch lat działa w kościele św. Wojciecha na krakowskim Rynku Głównym Miłosz Kluba /Foto Gość

Będzie to część nowej formuły "Szpitala Domowego", czyli codziennej, wieczornej adoracji Najświętszego Sakramentu, odbywającej się w kościele św. Wojciecha na Rynku Głównym. Modlitwa wciąż będzie się rozpoczynała o godz. 20, z tym, że teraz kończyć ją będzie Msza św. z kazaniem. Swój regularny udział w akcji zapowiedział m.in. bp Grzegorz Ryś.

- To symboliczna godzina, ale tak naprawdę chodzi o umożliwienie uczestniczenia w Mszy Świętej również późnym wieczorem. Chcemy, by w tętniącym życiem centrum Krakowa nie zabrakło również żywej obecności samego Boga - mówi ks. Rafał Marciak, od początku koordynujący "Szpital Domowy", od niedawna rektor kościoła św. Wojciecha.

- To będzie dla nas, kapłanów, wyzwanie, bo od rana mamy wiele obowiązków w szkole, w parafii, w kancelarii. Widać natomiast, że młodzi ludzie dopiero ok. 21 mają czas, by po szkole, pracy czy zajęciach na uczelni przyjść do kościoła - przyznaje ks. Marciak.

Inicjatywa "Szpital Domowy" została podjęta przez krakowskie duszpasterstwa 18 listopada 2014 r. i trwała aż do Światowych Dni Młodzieży. Przez pierwszy miesiąc były to adoracje prowadzone przez kolejne grupy. Potem zyskała nową formułę - priorytetem nie była już animowana przez wspólnoty modlitwa, ale cicha adoracja Pana Jezusa i obecność kapłana w konfesjonale.

W akcję zaangażowało się w sumie kilkadziesiąt osób - świeckich i kapłanów. To młodzież z różnych duszpasterstw codziennie przypominała kolejnym księżom o wieczornym dyżurze, dbała o to, by na czas otworzyć kościół i by ani przez chwilę Najświętszy Sakrament nie pozostał bez opieki.

Czasem fakt, że modlitwa odbywała się na samym środku Rynku Głównego, utrudniał skupienie - bywało, że adoracji towarzyszył "podkład" jazzbandu grającego kilka metrów od drzwi kościoła, innym razem na świątynię spadł… dron.

Najbardziej w pamięć zapadały jednak zupełnie inne wydarzenia. Jeden z dyżurów ks. Michała Kani wypadł w Niedzielę Zmartwychwstania. - Pomyślałem, że to bez sensu - przecież nikt nie przyjdzie. Miałem ochotę pojechać do domu rodzinnego, odpocząć - opowiada kapłan. Na dyżur jednak przyjechał.

- Nie było tego wieczoru minuty, podczas której ktoś by się nie spowiadał. Przyszła m.in. osoba, dla której była to pierwsza spowiedź od 30 lat! Wyszedłem po tym dyżurze i myślałem, że będę tańczył z radości na środku Rynku - wspomina ks. Kania.