Konrad skrócony o głowę

Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz

publikacja 12.02.2017 16:07

Wystawione 11 lutego wieczorem w krakowskim Teatrze im. Słowackiego "Wyzwolenie" Radosława Rychcika, jest nieudaną próbą nawiązania do arcydramatu, w którym 114 lat temu ze sceny przy pl. Świętego Ducha rzucono w twarz Polaków bardzo gorzkie, lecz oczyszczające słowa.

Konrad skrócony o głowę Radosław Rychcik przeniósł akcję dramatu Wyspiańskiego do klasy szkolnej, zniekształcając go przy tym nie do poznania Grzegorz Kozakiewicz

Reżyser przygotowując swój twór sceniczny, zastanawiał się jak sam przyznaje: "Co właściwie znaczy: wyzwalać? Przywrócić wolność, niezależność? Uwolnić z czegoś krepującego ruchy, spowodować nagłe uzewnętrznienie się? Pozbyć się jakichś cech, uczuć?".

Niestety, przy tym "miał pomysły" lub ujmując dosadniej słowami Ferdka Kiepskiego z serialu „Świat według Kiepskich", "miał pomysła".

Elżbieta Morawiec, b. kierownik literacki Starego Teatru, w tekście o kondycji współczesnego teatru polskiego "W roztrzaskanym lustrze. Jak z tego wyjść?" napisała, że "Reżyser-inscenizator stał się absolutnym Demiurgiem na scenie, a to jak sobie z nią poczyna, trudno określić inaczej niż »samowolka«".

Przypomniała również opublikowany w 1970 r. słynny artykuł znanego polonisty prof. Konrada Górskiego "Reżyser ma pomysły". Autor już wtedy bronił arcydzieł scenicznych przed dziwacznymi pomysłami reżyserskimi, zniekształcającymi wymowę dzieł i kształt słowa. "Kiedyś trzeba było walczyć o autonomię teatru, zagrożonego przez hegemonię literatury, dziś sytuacja się odwróciła - należy walczyć w obronie literatury, zepchniętej [w teatrze] do roli drugorzędnego przydatku" - napisał Górski.

Jako "drugorzędny przydatek" potraktował tekst zmarłego 110 lat temu Wyspiańskiego Radosław Rychcik. Nieprzypadkowo napisałem, że to on jest autorem tego dzieła. Ów bezładny zlepek różnych tekstów: Wyspiańskiego, idola amerykańskiej kontrkultury Jerome’a Salingera, piosenki z murzyńskiego getta oraz scen i gestów, z Wyspiańskim ma niewiele wspólnego.

Padające w dramacie słowa "Polska współczesna", reżyser potraktował dosłownie i akcję przeniósł do współczesnej szkoły, gdzie pod takim tytułem odbywają się próby do inscenizacji dzieła opartego na "Wyzwoleniu".

Nie byłoby w tym jeszcze niczego złego, bo przecież "Wyzwolenie" też jest napisane w konwencji "teatru w teatrze".

Jest jednak gorzej. Tekst jest pomieszany bezładnie, pocięty, inkrustowany slajdami z portretami więźniów Auschwitz i cytatami z Salingera. Karmazyn w amerykańskiej krawatce i kapelusiku przypomina stryja Jaśka z filmów o Kargulu i Pawlaku a nie szlachcica pełną gębą.

Ważne role Prezesa i Prymasa gra nie wiedzieć czemu aktorka (Marta Konarska). Aktorzy grający uczniów rzucają się zaś po scenie niczym w tańcu św. Wita, inscenizują też orgietkę uczniowską z elementami lesbijskimi w rytm "Karuzeli z Madonnami" Zygmunta Koniecznego.

Nagle pojawia się... gestapowiec w galowym mundurze i "bah! bah!", wszystkich wokoło zabija strzałami z pistoletu maszynowego.

Z tekstem też niedobrze. Rafał Dziwisz w roli nauczyciela Konrada mówi swą rolę jak grzeczny licealny "pan od polskiego". Dominika Bednarczyk jako Muza słynny monolog "Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi" recytuje anemicznie, niczym przeciętna uczennica na akademii szkolnej.

Nie czepiam się ich jednak zbytnio, gdyż być może właśnie takiej, a nie innej formy wypowiedzi oczekiwał od nich reżyser. Konrad swego ważnego monologu "Chcę, żeby w letni dzień/w upalny letni dzień/przede mną zżęto zboża łan" nie mówi, lecz dosłownie wywrzaskuje wraz z uczniami.

Honor aktorski uratował Feliks Szajnert, recytujący jak Pan Bóg przykazał kwestię Starca, pokazującego córkom katedrę wawelską, gdzie "myśl polska się buduje": "oto tu wszystko jest Polską, kamień każdy i okruch każdy, a człowiek, który tu wstąpi, staje się Polski częścią, budowy tej częścią".

Polski jest bardzo mało w tym gniocie scenicznym. Tam, gdzie Przodownik mówi: "Braterskie sobie podajemy ręce, abyśmy wiedzieli, że w węzeł spajamy nierozdzielny, nierozerwalny, uświęcony tym słowem: Polska", a chór powtarza trzykrotnie "Polska, Polska", reżyser kazał aktorom wołać: "Teatr Polski, Teatr Polski".

Piszę "Polski" z dużej litery, bo reżyserowi pewnie chodziło o grę słów, nawiązującą do rozpalającego współcześnie nasz światek teatralny gwałtownego sporu o wrocławski teatr pod tą nazwą.

"Wyzwolenie" pisane paralelnie i pod wpływem "Myśli nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego jest wielkim traktatem o narodzie i Polsce. Niewiele z tego zostało w tworze Rychcika.

Wypadła m.in. ważna dopowiedź Maski 19 "Ty myślisz o Polsce" do wywrzeszczanego wraz z uczniami monologu Konrada, bez której te słowa stają się jedynie jakąś opowiastką bez znaczenia.

Najważniejsze, w co trudno uwierzyć, nie ma słynnej modlitwy Konrada z frazą „Daj nam poczucie siły i Polskę daj nam żywą. (...) „Zwyciężę na tej ziemi,/z tej ziemi PAŃSTWO wskrzeszę”. To tak jakby inscenizację "Dziadów" pozbawić Wielkiej Improwizacji Konrada.

Nie ma też końcowego komentarza autorskiego z dającym nadzieję wezwaniem "Więzy rwij". Zresztą nawet gdyby wszystko było, to i tak utonęłoby w magmie inscenizacyjnych realiów w amerykańskim kontrkulturowym stylu.

Dziwaczne przedstawienie dziwacznie się kończy. Konrad po prostu staje wśród tłumu uczniów, strzela sobie nagle w łeb z rewolweru, pada i sztuka skończona.

Ten finał symbolizuje wg mnie tyleż klęskę Konrada, co samobójstwo reżyserskie Rychcika. Chciałoby się rzec trawestując słowa Starego Aktora: "Wyspiański był bohater, a wy jesteście nic!".

Zachowując krytyczny stosunek do formy i treściowej zawartości utworu Rychcika nie miałbym nic przeciwko temu, by został w pełni podpisany jego nazwiskiem i jako autorski utwór współczesny pojawił się na jakiejś scenie wyspecjalizowanej w takich dziwacznych eksperymentach. Tak byłoby uczciwiej.

Podjęto zresztą próbę napisania współczesnej sztuki inspirowanej "Wyzwoleniem". 18 lutego w ramach cyklu „Sztuka myślenia” w Teatrze Słowackiego będzie czytana sztuka Mateusza Pakuły "Konradmaszyna". Nie wiedzieć czemu więc Rychcik swoją sztukę podpisał nazwiskiem Wyspiańskiego.

Wyspiański przewidział zresztą, co może się dziać z jego dramatem Gdy w III akcie nagabnięty Aktor mówi: "Myślę, by sztukę skrócić, gdy jutro powtórzą, w momencie, kiedy Konrad wychodzi na scenę", Konrad reaguje gwałtownie: "Chcesz mnie skrócić o głowę".

"Kwestie trzy lub cztery ze stanowiska sceny reżyser wykreśli" - odpowiada niezrażony Aktor. Oburzona Muza wykrzykuje zaś: "Jak to - chcesz biżuterię dać poprawiać cieśli". Radosław Rychcik okazał się nawet nie cieślą, ile pilarzem, urządzającym arcydziełu Wyspiańskiego "teksańską masakrę piłą mechaniczną".

Czyż nie ma znikąd nadziei na przedstawienie tak ważnego dla Polaków "Wyzwolenia" w sposób zrozumiały, który budowałby widzów, zmuszając ich przy tym do myślenia? Chyba jedynie w "wyzwoleniu" przez ministra kultury zapisu filmowego słynnej inscenizacji tego dramatu przez Konrada Swinarskiego ze Starego Teatru. Po załatwieniu spraw formalnych i uiszczaniu przez państwo należności, można by ów zapis wrzucić do sieci, otwierając swobodny dostęp do niego ku pożytkowi wszystkich.