Msza w głębokim buszu

Jan Głąbiński

|

Gość Krakowski 47/2017

publikacja 23.11.2017 00:00

W głębokim buszu na Zanzibarze znalazła wspólnotę chrześcijańską, na Dominikanie nauczyła się tańców wykonywanych podczas Mszy św., a turbulencje traktuje jako narzędzie Pana Boga do nawracania.

– Jestem zawsze gotowa do rejsu – śmieje się pani Monika. – Jestem zawsze gotowa do rejsu – śmieje się pani Monika.
Jan Głąbiński /Foto Gość

Stewardesa Monika Radomska-Roskosz najbardziej lubi dalekodystansowe loty czarterowe. Nie wyobraża sobie, aby nie uczestniczyć w Mszy św., nawet w najdalszych zakątkach naszego globu. W komórce ma specjalną aplikację, dzięki której w kilka sekund obok polskiego tekstu liturgii pojawia się tekst w języku narodowym państwa, gdzie akurat przebywa. – Pamiętam dobrze Eucharystię w głębokim buszu wśród wspólnoty chrześcijańskiej na Zanzibarze. Akurat jedna z dziewczynek miała urodziny. Dołączyliśmy wspólnie z członkami załogi do wielkiego dziękczynienia za dar jej życia. Wszyscy płakaliśmy ze wzruszenia. Nawet szybko zorganizowaliśmy jakieś prezenty, dla niej i innych dzieci – wspomina M. Radomska-Roskosz. Z kolei na Dominikanie nauczyła się tańców, które wierni wykonują tam podczas niedzielnej Eucharystii.

Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.