Wszedł do Piwnicy i został tam długo

Bogdan Gancarz

|

Gość Krakowski 51-52/2017

publikacja 21.12.2017 00:00

Nie lubi gadać po próżnicy, bo wypowiada się językiem muzyki. A ta wciąż dostarcza wielu wzruszeń tym, którzy słuchali jego kompozycji dla Ewy Demarczyk.

▲	Mistrzowskie połączenie dźwięków i poezji przyczyniło się do nadania mu przydomka „poety piosenki”. ▲ Mistrzowskie połączenie dźwięków i poezji przyczyniło się do nadania mu przydomka „poety piosenki”.
zdjęcia Grzegorz Kozakiewicz

Andrzejowi Pacule, poecie związanemu w latach 80. XX w. z Piwnicą pod Baranami, udało się jednak namówić 76-letniego dziś Andrzeja Zaryckiego, by opowiedział o swoim życiu, „które wspomina łagodnie”. Okraszona fotografiami i wypowiedziami innych opowieść ukazała się drukiem. Zamiłowanie do muzyki A. Zarycki wyniósł z zakopiańskiego domu. Kilkuletniego Andrzejka ojciec zapisał do szkoły muzycznej. Uczył się gry na akordeonie i fortepianie. Akordeon woził do szkoły w wózku dziecięcym, bo był prawie tak wielki jak on sam. W piątej klasie podstawówki, doceniając jego umiejętności muzyczne, uczyniono go kościelnym fisharmonistą w kaplicach na zakopiańskich Skibówkach i Krzeptówkach. Grał tam podczas niedzielnych Mszy św. i nabożeństw majowych. Glejt od księdza proboszcza pomógł mu wówczas przetrwać trudne chwile, gdy zadzierżyste góralki chciały śpiewać po swojemu, a nie tak, jak chłopczyk miał w nutach.

Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.