Pan Bóg będzie nad nami czuwał

Szymon Piegza

publikacja 24.03.2018 06:00

- Ojciec powiedział tylko, że jesteśmy bardzo narażeni, bo przechowywanie Żyda w domu jest nielegalne i grozi nam kara śmierci. Rodzice wierzyli, że jeśli przyjmą go pod swój dach, to Pan Bóg będzie nas chronił - wspomina Kazimiera Trębacz, której rodzina podczas II wojny światowej uratowała życie Pinkusowi Jakubowiczowi.

Pan Bóg będzie nad nami czuwał Rodzina Trębaczów. W dolnym rzędzie: Waleria, jej ojciec, jej mąż Józef i córka Kazimiera archiwum rodzinne

Ta historia mogła się nie wydarzyć. Nie byłoby strachu, przerażenia i nieprzespanych nocy. Jej bohaterowie nie zastanawialiby się, jak będzie wyglądać egzekucja: czy najpierw zabiją rodziców na oczach dzieci, czy odwrotnie, żeby rodzice patrzyli na śmierć swoich pociech. Ta historia nie wydarzyłaby się na pewno, gdyby nie heroizm i męstwo niezamożnej rodziny, a właściwie ojca Józefa i matki Walerii Trębaczów. To na ich barkach w połowie czerwca pamiętnego 1942 roku spoczęła odpowiedzialność za życie, bądź śmierć ich samych oraz trójki dzieci: Anny, Stanisława i najmłodszej Kazimiery oraz zięcia Władysława.

Gdyby ich plan się nie powiódł, wszyscy zostaliby na miejscu rozstrzelani albo w "najlepszym" wypadku wysłani transportem do pobliskiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Czy była to najtrudniejsza decyzja w życiu tych ludzi? - Nasi rodzice byli bardzo bogobojni. Wierzyli, że jak przyjmą pod swój dach Żyda, to Pan Bóg będzie nad nami czuwał. I tak było do końca wojny - odpowiada dziś pani Kazimiera.

Wasze ulice, nasze kamienice

A zaczęło się jeszcze przed wojną. W Chrzanowie, według dzisiejszych szacunków, przed pojawieniem się Niemców żyło około ośmiu tysięcy Żydów, a więc prawie co trzeci mieszkaniec miasta był wyznania mojżeszowego. Jak wyglądały relacje polsko-żydowskie? Poza nielicznymi aktami agresji, układały się bez zarzutu. Pamiętający te czasy Żyd - Berek Grajower określa je nawet jako "poprawne".

Czy chrzanowscy Żydzi byli bogaci? Mieszkańcy wspominają, że mieli nosa do interesów, potrafili inwestować i oszczędzać. Potwierdzają to liczby: dane z 1934 roku wskazują, że 77,5 proc. przedsiębiorstw handlowych i 64 proc. usługowych prowadzonych było przez wyznawców judaizmu. Żydzi widoczni byli w wielu dziedzinach gospodarki, prowadzili handel hurtowy i detaliczny, spożywczy i przemysłowy. Prawie całkowicie zdominowali także wyszynk alkoholu. Duży udział mieli w piekarnictwie, cukiernictwie i przemyśle odzieżowym. Byli też tacy, którzy zajmowali się lichwą.

Czy Polacy im zazdrościli? Chrzanowianie odpowiedzą, że owszem, niektórzy Żydzi obnosili się ze swoim majątkiem. "Wasze ulice, nasze kamienice" - powtarzają dziś z ironią. Jednak życie z reguły bywa bardziej skomplikowane, a los człowieczy wymyka się podziałom na: "nasze" i "wasze". Nikt w 1934 roku nie przypuszczał, że sytuacja wkrótce zmieni się tak dramatycznie.

Dobre i złe czasy

Przed wojną dobrze żyło się również Trębaczom, którzy utrzymywali się z niewielkiej cegielni. Interes przynosił spore zyski, bo ludzie coraz chętniej stawiali murowane domy. Roboty było tyle, że Józef Trębacz zatrudniał do pracy kilku pomocników. Niczego im nie brakowało, przez co również zwracali na siebie uwagę nieżyczliwych.

Pan Bóg będzie nad nami czuwał   Dom rodziny Trębaczów, ok. 1916 roku archiwum rodzinne - Pewnego ranka ojciec odkrył, że cegielnia nie może dalej pracować, bo w nocy ktoś ukradł silnik - opowiada Kazimiera, dodając, że zdobycie wtedy motoru napędowego, było rzeczą prawie niewykonalną. - Zakład musiał przerwać produkcję cegły, co wpędziło zakład w długi - tłumaczy.

Trębacz był jednak człowiekiem, który umiał znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Problem kupna nowego silnika, spłacenia części klientów i postępującej inflacji gospodarczej rozwiązała pożyczka od szkolnego kolegi, zamożnego kupca chrzanowskiego - Pinkusa Jakubowicza. Jeszcze przed wojną, gdy znów stanął na nogi, oddał wszystko co do grosza. Trębacz miał więc u Żyda spory dług wdzięczności.

Dobre czasy powróciły, ale nie na długo. Już 1 września 1939 roku o godzinie 6 rano niemieckie bombowce dokonały nalotu na Trzebinię. Chrzanów był w następnej kolejności.

- Rodzice wpadli w popłoch: mama piekła chleb, byśmy mieli co jeść w czasie ucieczki, a ojciec przygotował furmankę i konie, aby zabrać cały dorobek życia. W Wolbromiu zobaczyliśmy pierwsze skutki rozpoczynającej się wojny: na rynku miasta leżały ciała Żydów pomordowanych przez Niemców. Naziści zorganizowali łapankę, której ofiarą był mój brat. Ojciec zdecydował wtedy o powrocie do domu - wspomina po 79-latach pani Kazimiera.

Pierwsze miesiące okupacji - czas terroru, mordów i prześladowań - szczególnie dotkliwie odczuła ludność żydowska. W listopadzie 1941 roku Niemcy utworzyli w Chrzanowie getto, które obejmowało rejon dzisiejszych ulic: Kadłubka, Krzyskiej, Garncarskiej, część Krakowskiej, Luszowickiej, Balińskiej i Berka Joselewicza. Tam właśnie znajdowały się przedwojenne "wasze" kamienice, które po okupacji okazjonalnie przejęli zupełnie obcy ludzie.

Niespodziewany gość

"Przed południem, 21 czerwca 1942 roku, zjawił się w naszym domu Pinkus Jakubowicz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był Żydem i gdyby nie przyszedł w biały dzień, w stroju noszonym przez ortodoksyjnych" - tak to zdarzenie zapamiętał 20-letni wówczas Stanisław, który zapisał je po latach w "Sadze rodziny Trębaczów".

Kronikarz rodu zapomniał dodać jeszcze zdanie: nie byłoby nic dziwnego w pojawieniu się Żyda, gdyby nie fakt, że tego dnia Jakubowicz powinien już nie żyć. Pinkus jeszcze przed wojną postanowił opuścić Chrzanów i razem z rodziną udał się do Tarnowa. Przebywając w tamtejszym getcie, w pierwszej kolejności zadbał o bezpieczeństwo swoich dzieci. Wiele ryzykując, przekupił jednego z maszynistów, który przemycił w węglarce jego syna i córkę do Węgier, co dawało im spore szanse na przeżycie. Sam pozostał jednak w Tarnowie, kiedy Niemcy rozpoczęli masowe mordy na lokalnej ludności żydowskiej. W połowie 1942 roku Jakubowicz razem z żoną znaleźli się w transporcie zmierzającym do obozu koncentracyjnego.

Kiedy pociąg stanął w Dulowej, na granicy Generalnej Guberni i Rzeszy, uwierzyli, że jest jeszcze nadzieja. Nie zastanawiając się długo, wyskoczyli chcąc ukryć się w pobliskiej Puszczy Dulowskiej. Udało się tylko Pinkusowi. Jego żona przewróciła się, zbiegając z nasypu, gdzie dopadła ją seria strzałów z niemieckich karabinów. Jakubowicz pamiętał dokładnie przedwojenny adres Trębaczów. 21 czerwca 1942 roku zapukał do drzwi ich domu. Byli dla niego jedyną szansą na przeżycie.

- Tato, mama i Pinkus zamknęli się w dużym pokoju, a nas wyrzucili do małego. Nie chcieli, żebyśmy brali udział w rozmowie. Narada trwała bardzo długo, ale w końcu zdecydowali - przypomina sobie pani Kazimiera.

Gość w dom, Bóg w dom

Od razu z namysłem przystąpiono do działania: najpierw ogolono Pinkusowi brodę oraz pejsy, następnie wykąpano go i zdjęto z niego brudny, żydowski chałat. W następnej kolejności poinformowano dzieci, że gość zostanie w domu na dłużej.

- Ojciec powiedział, że jesteśmy teraz bardzo narażeni, gdyż przechowywanie Żyda w domu było nielegalne i groziła nam kara śmierci. Od tej chwili musieliśmy być bardzo czujni i obowiązywało nas milczenie. Jako dzieci byliśmy posłuszni rodzicom i przyjmowaliśmy bez sprzeciwu ich decyzje - wraca pamięcią Kazimiera.

Pan Bóg będzie nad nami czuwał   Józef i Waleria Trębaczowie, ok. 1930 roku archiwum rodzinne

Czy rodzice się bali? Czy kiedykolwiek pomyśleli, że ktoś mógłby go wydać?

- Nasi rodzice byli bardzo bogobojni. Wierzyli, że jak przyjmują pod swój dach Żyda, to Pan Bóg będzie nas chronił. I tak było do końca wojny, bo mimo wielu groźnych sytuacji wszyscy szczęśliwie przeżyliśmy - odpowiada.

O tych "groźnych sytuacjach" więcej dowiaduję się z zapisków Staszka Trębacza.

Szereg przypadków, szereg cudów

Pierwszą kryjówką Pinkusa był strych, gdzie w razie zagrożenia niespodziewany gość mógł schować się pomiędzy snopkami słomy. To zagrożenie pojawiło się szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

"Zaraz na drugi dzień zjawił się u nas niemiecki konfident - Hans Reilich. Mama pracowała w ogródku przed domem, zobaczyła go i nie tracąc odwagi zaczęła z nim rozmowę. Reilich oznajmił, że przyszedł skontrolować strych pod względem bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Wpadłem wówczas niezauważony przez sionkę na strych, ukryłem Jakubowicza, a następnie przez okienko spuściłem się do przyległej stodoły, z której wyszedłem na spotkanie Reilicha. Asystowałem mu przy kontroli strychu, a on długo się rozglądał, ale nic szczególnego nie spostrzegł" - tak opisuje całą sytuację Stanisław.

Jak wspominał po latach, konfident miał już na sumieniu kilku mieszkańców Pogorskiej. Do dziś nie wiadomo, czy Reilich coś przypuszczał, czy może była to rutynowa kontrola zlecona przez nazistów. Wiadomo natomiast, że niedługo po tym zdarzeniu wyrok śmierci na kapusiu wykonali polscy partyzanci.

To nie jedyny przypadek, gdy opatrzność boska czuwała nad Trębaczami.

- Raz zaniosłam Pinkusowi obiad i wracając na dół zauważyłam, że w kuchni stoją dwaj SS-mani z wielkim psem. Strasznie się wystraszyłam i nie wiedziałam co robić: ostrzec go czy zejść i o niczym nie mówić. W ostatnim momencie zauważyłam, że zszedł za mną kot i powiedziałam głośno: "Nie schodź na dół, bo ten wielki pies cię zje". Pinkus się musiał domyślić, bo szybko się schował. Na szczęście Niemcy już nie byli tacy domyślni. Zabrali od nas dwie kury i poszli - relacjonuje z przejęciem pani Kazimiera i sama nie wie, czy to przypadek, czy prawdziwy cud.

Po tym zdarzeniu głowa rodziny - Józef Trębacz - podjął decyzję o zmianie kryjówki dla Jakubowicza. Wpadł na pomysł ukrycia dawnego przyjaciela pod stajnią, a dokładniej w specjalnie wykopanej dla niego piwniczce. Kopano ją w nocy tak, by nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Wejście znajdowało się wewnątrz stajni pod krowim żłobem, zamaskowane słomą. W niewielkiej jamce znajdował się stołek, siennik i biurko przy okienku. By okno nie wzbudzało ciekawości, pani domu zasadziła przed nim krzewy bukszpanu.

- Każdy z nas – dzieci - miał przydzielone jakieś zadania i był zaangażowany w pomoc Żydowi. Ja, poza noszeniem obiadów, razem ze Staszkiem przynosiłam mu książki od księdza proboszcza Molewicza.  On jedyny wiedział, że ukrywamy Jakubowicza, zresztą również znał go jeszcze sprzed wojny. Co on na to? Nic, a co miał nam powiedzieć, żeby go wysłać na pewną śmierć? - pyta ze zdziwieniem moja rozmówczyni.

Wiosną 1944 roku u Trębaczów znów pojawiły się problemy. Ukrywany w ziemiance gość zachorował na zapalenie oskrzeli. Jego stan był na tyle poważny, że postanowiono zawezwać niemieckiego lekarza. Na czas wizyty umieszczono Pinkusa w sypialni. Lekarzowi przekazano, że to kuzyna ojca, który odwiedził rodzinę i pechowo zmogła go choroba. Doktor przyjął wymyśloną wersję zdarzeń, a przy badaniu Jakubowicz rozebrał się tylko od pasa w górę. Znów Pan Bóg nad nimi czuwał. Po kilku dniach kuracji Żyd wrócił do swojej kryjówki.

"W tym czasie strach narzucał nam potrzebę większej czujności. W ciągu dnia obserwowaliśmy, czy nie nadchodzi jakiś policjant, a w nocy budził nas najdrobniejszy szelest" - zapisał po latach Stanisław Trębacz.

Wydać Żyda?

Czy Trębaczowie zastanawiali się, jak to będzie, kiedy Niemcy odkryją kryjówkę? Czy najpierw zabiją rodziców na oczach dzieci, czy odwrotnie, żeby rodzice patrzyli na śmierć swoich pociech? A może urządzą publiczną egzekucję, zejdą się mieszkańcy całego miasta, by zobaczyć na własne oczy, jak żałośnie kończą ci, którzy pomagają "podludziom"? - te pytania nie dawały mi spokoju, kiedy ulicą Pogorską razem z panią Kazimierą zmierzaliśmy w stronę ich rodzinnego domu.

Jedno jest pewne: ciągłe niebezpieczeństwo, stale narastające napięcie wynikające z faktu ukrywania obcego człowieka, za którego można stracić życie, było w domu Trębaczów wyczuwalne. Czasem dawało swój upust w najmniej spodziewanych momentach. We wspomnieniach Staszka znajduję fragment świadczący o momencie ludzkiego załamania: "Pewnego razu siostry narzekały na ciągłe niebezpieczeństwo, a Józia wyskoczyła z pogróżkami, że zawiadomi niemiecką policję. Wówczas ojciec uderzył ją w twarz tak mocno, że aż się zachwiała i wyjaśnił spokojnie skutki jej desperackiego czynu".

Pytam o tę sytuację jedynego żyjącego dziś świadka.

- Józia była czasem bardzo nerwowa, po prostu taki miała charakter - tłumaczy mi pani Kazia. - Podczas jednej z kłótni z rodzicami odmówiła wykonania jakiegoś obowiązku i powiedziała w nerwach to zdanie. Ojciec jej wtedy dokładnie wytłumaczył, że Niemcy zamordowaliby całą naszą rodzinę, ją również. Myślę, że siostra od razu zrozumiała swój błąd i już nigdy więcej nie wygadywała takich głupot - ucina.

Wolność

Początek 1945 r. przyniósł dobre wieści dla mieszkańców okupowanego Chrzanowa. Coraz częściej powtarzano plotki o rychłym zakończeniu wojny. W momencie przejścia sowieckiego frontu cała rodzina schowała się w piwnicy, gdzie znowu przeżyli chwilę grozy. Jeden z pocisków artyleryjskich eksplodował w ścianie stajni nad wejściem do żydowskiej kryjówki. Nikomu nic się nie stało... I tym razem ktoś nad nimi czuwał.

Gdy działania wojenne w pełni ucichły, Pinkus Jakubowicz po raz pierwszy od niemal trzech lat opuścił dom Trębaczów. Powiedział, że nigdy nie zapomni o tym, co Polacy dla niego zrobili.

- Z listów, które pisał, wywnioskowaliśmy, że wyjechał za granicę do swoich dzieci. Początkowo przebywał w Belgii, później przeniósł się do Paryża, a stamtąd poleciał do USA, gdzie zmarł. Pamiętam też, że słał do nas paczki na święta, dodając do nich dolary. Ojcu, który chorował na astmę, chciał posyłać leki - dopowiada losy chrzanowskiego Żyda moja rozmówczyni.

Pan Bóg będzie nad nami czuwał   Pinkus Jakubowicz archiwum Ambasady Izraela Do tej pory zachowała się ich korespondencja. Pani Kazimiera wyjmuje poskładaną kartkę papieru, której awers służył do adresowania koperty, a rewers do przekazania kilku zdań od nadawcy. Na odwrocie pieczątka: marzec 1966 rok, New Jersey.

"Szanowny Panie Trębacz!

Z powodu moich chronicznych dolegliwości, a szczególnie cierpień żołądkowych, nie mogłem się zabrać do pisania. Musiałem przez dłuższy czas używać antybiotyki i dzięki temu czuję się obecnie trochę lepiej. Co u Pana dobrego, jak ze zdrowotnością? Czytałem jakoby w Polsce były wielkie śniegi i wielkie mrozy, czy to zgodne z prawdą? Panie Trębacz, chciałbym panu przesłać stąd dobrą oryginalną kawę i zdaje się, że paczki są wolne od opłaty przy odbiorze, więc proszę mi napisać czy jednocześnie mogę panu dołożyć lekarstw przeciw asthmie. U nas poza tym wszystko po staremu. Serdecznie Pana pozdrawiam i życzę Mu wszystkiego najlepszego i długich lat życia w zdrowiu. Ukłony dla szanownej rodziny Pana - Jakubowicz".

Wojna psuje ludzi

- Dziś ten dom jest zaniedbany, bo od kilku lat nikt w nim nie mieszka - pani Kazimiera wskazuje dłonią na jednopiętrowy budynek ze skośnym dachem. - Kiedyś na tej ulicy były tylko trzy domy i każdy znał każdego. Niech pan patrzy, ile dziś wybudowano.

- Poddasze, z którego dziś wychodzą okna, to niegdysiejszy strych, gdzie wśród słomy ukrywał się Jakubowicz? - pytam, zbliżając się do ogrodzenia z siatki.

Pan Bóg będzie nad nami czuwał   Dom rodziny Trębaczów obecnie Szymon Piegza - Tak. To właśnie z tego okna wyskoczył Staszek, kiedy przyszedł do nas niemiecki konfident. Proszę popatrzeć na tę metalową tablicę - tu dawniej wychodziło okienko z jego piwnicy. Przy tym oknie czytał książki - wskazuje na wnękę znajdującą się około pół metra nad ziemią.

Obchodzimy dom dookoła i patrzymy, jak powoli niknie wśród gąszczu dzikich krzewów. Zatrzymujemy się przed frontowymi drzwiami.

- Czy myśli pani, że dziś znaleźliby się ludzie gotowi podjąć się tak heroicznego czynu? - pytam, samemu również zadając sobie to pytanie.

- Teraz to jest inna sytuacja i inne czasy. Dziś większość ludzi szuka wymówek, jeśli chodzi o pomoc. Każda wojna psuje ludzi. Musi pan wiedzieć, że ludzie się zmieniają w czasie zagrożenia - odpowiada pani Kazimiera.

- Jednak pani rodzina się nie zmieniła, zaufała sobie i Bogu. Czy czuje pani dziś dumę?

- Rodzice uczyli nas raczej, żeby być skromnym. Po wojnie wstydziłam się mówić na ten temat, bo ludzie różnie reagowali. Powiem panu, że i dziś spotykam się z takimi komentarzami. Kiedy byliśmy na wycieczce w Izraelu, mąż podsłuchał rozmowę, jak jeden Polak mówił do drugiego: "Szkoda, że Hitler wszystkich Żydów nie wymordował". Niech pan sobie wyobrazi, co wtedy czułam - słyszę w odpowiedzi, ale zamykam oczy i wyobrażam sobie inny obraz: oczyma wyobraźni widzę przygarbionego mężczyznę, który w zniszczonym chałacie drżącą ręką puka do drzwi tego domu.


Za ocalenie życia Pinkusowi Jakubowiczowi w 2009 roku Instytut Yad Vashem przyznał pośmiertnie Walerii i Józefowi Trębaczom z Chrzanowa tytuł Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. W ubiegłym roku z okazji 75. rocznicy powstania Rady Pomocy Żydom "Żegota" Andrzej Duda Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczył Kazimierę Trębacz. Prezydent podpisał również ustawę ustanawiającą 24 marca narodowym dniem pamięci Polaków ratujących Żydów podczas II wojny światowej.

W trakcie pisania korzystałem z pracy autorstwa Zbigniewa Razowskiego "Na cztery strony świata. Losy Żydów chrzanowskich podczas Holokaustu" wydane przez chrzanowskie muzeum oraz "Sagi rodziny Trębaczów" spisanej przez Stanisława Trębacza, a także pamięci i życzliwości jego siostry - Kazimiery.


Tekst "Pan Bóg będzie nad nami czuwał" otrzymał Nagrodę Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka w kategorii "Reportaż - po debiucie".

Fundatorem nagrody w tej kategorii jest "Gość Niedzielny", a patronuje jej Paweł Migas, młody dziennikarz "Gościa Krakowskiego", który zmarł 13 kwietnia 2006 r., nie doczekawszy swoich 25. urodzin.

W tym roku nagroda została podzielona między dwa reportaże. Oprócz Szymona Piegzy otrzymała ją także Beata Kwiatkowska za reportaż radiowy "Nieulotne".