Po modlitwie trzeba iść do ludzi

Monika Łącka

|

Gość Krakowski 23/2018

publikacja 07.06.2018 00:00

Skoro nasza założycielka – służebnica Boża matka Franciszka Lechner – 150 lat temu nazwała zgromadzenie: Córki Bożej Miłości, to znaczy, że musiała doświadczyć tej miłości Boga i była w Nim prawdziwie zakochana – przekonuje s. Teresa Blandyna Wala FDC.

– Bursy nie zamieniłybyśmy na żadne inne miejsce – zapewniają studentki mieszkające u Córek Bożej Miłości. Na zdjęciu z s. Justyną Krzyżan. – Bursy nie zamieniłybyśmy na żadne inne miejsce – zapewniają studentki mieszkające u Córek Bożej Miłości. Na zdjęciu z s. Justyną Krzyżan.
Monika Łącka

Matka Franciszka, zakładając zakon, miała tylko krzyż, dwa lichtarze z domu rodzinnego, figurę Matki Bożej i mały, wynajęty pokoik. – Wierzyła, że przy Bożej pomocy zdoła zgromadzić wokół siebie kobiety, które będą chciały razem z nią realizować Bożą miłość w wymiarze opieki nad dziewczętami zagrożonymi moralnie, przyjeżdżającymi do Wiednia bez żadnego przygotowania do życia w wielkim mieście. Taką właśnie potrzebę czasu widziała – dodaje s. Teresa, przełożona prowincji polskiej zgromadzenia, którego sercem jest krakowski dom prowincjalny przy ul. Pędzichów 16. To zarazem oaza spokoju i miejsce tętniące życiem, bo choć za klauzurą panuje modlitewna cisza, to w murach klasztoru mieszczą się też przedszkole i bursa dla studentek. Tam zawsze jest gwarno i radośnie.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.