Kiedyś spało się w stodołach

Monika Łącka Monika Łącka

publikacja 08.08.2018 19:12

W szeregach pątników 38. PPK pielgrzymkowych weteranów nie brakuje. Nie inaczej jest we wspólnotach I (prądnickiej) i III (podgórsko-wielickiej).

Kiedyś spało się w stodołach Kapucyn, o. Bolesław (pierwszy z prawej) Jasną Górę kocha całym sercem. W Pieszej Pielgrzymce Krakowskiej idzie 37. raz! Monika Łącka /Foto Gość

Dawne czasy wszyscy wspominają z wielką nostalgią.

Pan Stanisław z grupy 2. wspólnoty I prądnickiej pielgrzymkową przygodę zaczął wiele lat temu. Później zrobił sobie małą przerwę, a od 2002 r. idzie już rok w rok. - Teraz to już 22. raz. Pielgrzymka to najważniejszy punkt w moim kalendarzu i mimo że zdrowie słabnie, to w sierpniu jest pełna mobilizacja - uśmiecha się pan Stanisław. Opowiada też, że przed laty chodziło się nieco inaczej. - Teraz jest o niebo prościej. Pielgrzymi mają zapewnione świetne warunki, wręcz wszystko mamy podane na tacy. Dawniej po 40 km drogi na nocleg trzeba było iść kolejne kilometry, niosąc jeszcze na plecach bagaż - zauważa.

Żeby więc nie było mu zbyt lekko, od lat pielgrzymuje z grupą, której patronuje św. o. Pio i która charakteryzuje się tym, że pątnicy śpią w namiotach i cały czas spędzają wspólnie - od pobudki do zaśnięcia.

Grupą 2. św. o. Pio od wielu lat dowodzi o. Bolesław, kapucyn, który Jasną Górę kocha całym sercem. Z Pieszą Pielgrzymką Krakowską do Matki Bożej w tym roku idzie już po raz 37. - Miałem tylko rok przerwy, bo akurat musiałem głosić rekolekcje dla pewnych sióstr - tłumaczy. Ten rok straty nadrobił jednak z nawiązką, bo do Częstochowy chodził też z innymi pielgrzymkami, a nawet przez jakiś czas mieszkał w tym mieście i dzień w dzień spowiadał u tronu Mamy.

- W pielgrzymce chodzi o to, aby na tych kilka dni wyciągnąć ludzi z domów, być z nimi, towarzysząc we wszystkim - od modlitwy po grę w piłkę - zaznacza zakonnik. A co jego zdaniem może najbardziej przekonać pątników do corocznego wyruszania w drogę? - Odpowiedź jest tylko jedna: muszą poczuć macierzyńskość Maryi. To, że Ona jest blisko każdego człowieka i pomaga w codzienności - podkreśla o. Bolesław.

Gdy zaczynał pielgrzymkową przygodę, wiele rzeczy wyglądało inaczej. - Przede wszystkim trzeba było wszystko nosić na plecach, były też problemy z wyżywieniem pielgrzymów. Dziś wszystkiego jest pod dostatkiem - mówi kapucyn, który w tym roku kończy 73 lata.

We wspólnocie i wśród weteranów jest też Paulina, która na Jasną Górę idzie po raz 17. - Zaczęło się w szkole podstawowej, ale jako dziecko wędrowanie traktowałam bardziej jako zabawę - mówi. Potem była już zaangażowana w grupę muzyczną. W końcu, z różnych względów, poszła na pielgrzymkowy urlop, a w tym roku postanowiła wrócić, bo w ostatnim roku wiele się wydarzyło w jej życiu i jej mama zdecydowała, że po raz pierwszy pójdzie do Częstochowy. - Chcę jej więc towarzyszyć i teraz to już jest bardzo świadome pielgrzymowanie. Potrzebowałam też czegoś więcej niż Msza św. raz w tygodniu - wyjaśnia.

Wspomina też, że przed laty więcej domów było otwartych dla pielgrzymów. - Nie szkodzi, że czasem oznaczało to spanie w stodole czy przybudówce. Ważne, że ludzie byli bardziej gościnni. Współczesna pielgrzymka jest też pełna udogodnień dla pielgrzymów - nawet o prowiant nie trzeba się troszczyć, bo na postojach zawsze jest coś do jedzenia - zauważa.

We wspólnocie III podgórsko-wielickiej wśród weteranów jest natomiast pani Teresa. - Po raz pierwszy szłam w 1981 r., gdy po zamachu na Jana Pawła II z potrzeby serca zrodziła się pielgrzymka. Do dziś mam ciarki na plecach, gdy myślę o tym, jakie emocje nam wtedy towarzyszyły. Serce się ściskało, gdy szliśmy, a ludzie ze wzruszeniem wszędzie nam machali - opowiada pani Teresa, która w latach 80. XX w. do Częstochowy szła 6 razy. Potem miała wieloletnią przerwę, a teraz znów idzie po raz 6. Towarzyszą jej dwie inne weteranki: pani Marta i pani Władysława oraz pani Anna, która w tym roku debiutuje na szlaku.

- Z roku na rok coś po prostu pcha do Częstochowy. Pcha i umacnia, dodaje sił, a w sercu jest tyle intencji, że wszystkie trzeba zdążyć omodlić. To wszystko sprawia, że mimo różnych schorzeń idąc, góry można przenosić! - zapewnia pani Teresa i zauważa, że z biegiem lat wiele zmienia się na lepsze w życiu pielgrzymów i ułatwia im drogę.

- Kiedyś spało się w namiotach, stodołach, przybudówkach, nie było toi-toi, ani takiego wyżywienia, jak jest dzisiaj - wspomina również ona.

Pan Władysław, także ze wspólnoty III, po raz pierwszy na Jasną Górę wyruszył w 1984 r. - Do dziesiątej pielgrzymki liczyłem, ile razy już idę, a potem liczyć przestałem. Chodzę, bo tego potrzebuje moje serce. W tym roku skończyłem 70 lat. Idę więc podziękować za to Panu Bogu - mówi. A podczas swojej pierwszej pielgrzymki dziękował za rok, w którym wytrwał w trzeźwości. - Wtedy z kolei postanowiłem, że nie będę też palił papierosów. I tak trwam do dziś. Za to też dziękuję i proszę o dalsze siły i potrzebne łaski dla moich bliskich - opowiada pan Władysław.