– Prowadząc fundację, muszę być uparta jak muł i silna jak czołg. Muszę być konsekwentna i mieć twardą rękę, ale też miękkie, wrażliwe serce, by każdego przytulić – mówi o sobie Anna Dymna.
Na szczyt kopca pani Anna wyszła z Łukaszem Waśniowskim, chłopcem z zespołem Downa, który w drodze powiedział: „Aniu, ofiaruję ci siłę i miłość”. Monika Łącka /Foto Gość
Jak wspomina, początki jej przyjaźni z osobami niepełnosprawnymi sięgają 1999 r., gdy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zaprosił ją do Radwanowic. Nie doszłoby jednak do tej wizyty, gdyby przed laty młody Tadeusz – uczeń liceum – nie spotykał na podwórku przy ul. Zyblikiewicza 5 pani Anny, wtedy już znanej krakowskiej aktorki.
Oni dają mi siłę
W latach 70. XX w., gdy tam mieszkał, strych kamienicy został przerobiony na mieszkanie dla artystów, do którego wprowadzili się państwo Dymni. Tadeusz podziwiał ją wtedy w teatrze i z zachwytem kłaniał się jej, gdy rano szedł do szkoły, a pani Anna z mężem wracała do domu. Po latach, już jako kapłan i szef Fundacji im. św. Brata Alberta, wpadł na pomysł, by zorganizować dni integracji, a konkretnie przegląd teatrów osób niepełnosprawnych, i do jury zaprosić A. Dymną. Zgodziła się.
Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.