Sakrament. Nie marketing!

Monika Łącka

Z wielkim niesmakiem przyjęłam pomysł Kolei Małopolskich, by przed świętami kapłani spowiadali w pociągach.

Sakrament. Nie marketing!

Z jeszcze większym niesmakiem przeczytałam, w jaki sposób władze spółki traktowały ów pomysł. Jako wydarzenie nie o charakterze religijnym, lecz marketingowym. Już sam ten fakt sprawiał, że inicjatywa nie miała nic wspólnego z sacrum, tylko miała służyć dobrej reklamie kolei. Chyba jednak nikt nie spodziewał się, że sprawa nagłośniona przez media spotka się z tak bardzo negatywnym przyjęciem, i to także ze strony środowisk katolickich.

Inaczej być nie mogło, bo osoby wierzące, które na serio traktują Pana Boga, dobrze wiedzą, że spowiedź to sprawa poważna, dotycząca życia i śmierci (duchowej). Co więcej, jest to sakrament, który domaga się godnego przyjęcia, a więc przygotowania się, wyciszenia, skupienia, zrobienia rachunku sumienia. Temu sprzyja wnętrze kościoła, a nie zatłoczony pociąg, w którym do spowiedzi można by podejść z doskoku, dla zabicia czasu i bez głębszej refleksji.

Powie ktoś, że przecież ludzie spowiadają się także w plenerze, na pielgrzymce na przykład czy na różnych wydarzeniach religijnych. Zgadza się, ale dzieje się to pod wpływem religijnego przeżycia, świadectwa wiary innych osób, modlitwy, a często jest też poprzedzone rozmową z obecnym tam kapłanem.

Kolejna ważna sprawa: gdy się kogoś kocha, poświęca mu się swój czas. Dużo czasu, którego przecież się nie liczy. Kto więc kocha Boga, znajdzie dla Niego czas, pójdzie do kościoła, a nawet odsiedzi swoje w kolejce do spowiedzi, modląc się i myśląc nad tym, co chce wyznać w konfesjonale. A to często nie jest łatwe. Spowiedź w pociągu można by więc porównać do pójścia do kościoła i siedzenia na Mszy św. z laptopem na kolanach. Czyli: Panie Boże, jestem, uciesz się, ale tak naprawdę to robię coś innego. Diabłu świeczkę, a Tobie ogarek...

I jeszcze jedna ciekawostka. Spowiedź w pociągu miała odbywać się 21 i... 24 grudnia. Spowiedziowe last minute w drodze do domu, na wigilijną kolację, z toną prezentów pod choinkę, które miało się czas kupić w galeriach handlowych?

Zadzwoniłam dziś do kilku znajomych księży z pytaniem, co sądzą o takim pomyśle. Wszyscy zgodnie powiedzieli, że to nieporozumienie, a oni sami nigdy nie wzięliby w czymś takim udziału, chyba że nakazałby im to ich biskup. Mogą jednak być spokojni. Bo nawet gdyby Koleje Małopolskie nie wycofały się z pomysłu, jak to się ostatecznie stało, musiałyby najpierw uzyskać zgodę abp. Marka Jędraszewskiego, metropolity krakowskiego. Chyba płonne nadzieje...