Kard. Stanisław Dziwisz kończy w sobotę 80 lat

Magdalena Dobrzyniak

publikacja 25.04.2019 15:38

W rozmowie z "Gościem Krakowskim" metropolita senior podsumowuje czas swojej posługi u boku Jana Pawła II i później w Krakowie. Zdradza także, czy czuje ciężar upływającego czasu.

Kard. Stanisław Dziwisz kończy w sobotę 80 lat Kard. Stanisław Dziwisz namaszcza krzyżmem świętym ołtarz kościoła w sanktuaurium św. Jana Pawła II na Białych Morzach. Miłosz Kluba /Foto Gość

Magdalena Dobrzyniak: Nieżyjący już kard. Stanisław Nagy określił kiedyś Księdza Kardynała mianem: „Cyrenejczyk bez przymusu”. Czy odnajduje Eminencja siebie w tym porównaniu?

Kard. Stanisław Dziwisz: Kard. Nagy był bliskim przyjacielem św. Jana Pawła II i z pewnością wiedział, że jest to człowiek święty. Całe moje życie, od dnia, gdy abp Karol Wojtyła poprosił, bym został jego kapelanem, upływa w blasku tej świętości. Gdy stanąłem u jego boku, miałem zaledwie 27 lat. Byłem młodym, niedoświadczonym kapłanem, który został obdarzony przerastającym go zadaniem. Wtedy jednak nie przypuszczałem, że wkraczam na drogę, która określi całe moje życie.

Podporządkował je Ksiądz Kardynał całkowicie Ojcu Świętemu. Nie było chwil wątpliwości, zmęczenia albo pragnienia bardziej zwyczajnego życia?

Jana Pawła II kochałem jak syn i wiedziałem, że on obdarza mnie ojcowską miłością. W tym sensie różnię się od ewangelicznego Cyrenejczyka, który nie był świadomy, Komu pomaga. Dla mnie służba papieżowi była niezasłużonym przywilejem i fascynującą przygodą. To nie był krzyż, który przygniata, ale łaska, która podnosi ku górze i umacnia: dzień po dniu, godzina po godzinie. Jak mógłbym pragnąć czegoś innego!

Trudno pytać o najważniejsze momenty tej posługi, bo było ich wiele. Gdyby Ksiądz Kardynał miał ocenić, które z wydarzeń pontyfikatu Jana Pawła II były dla Eminencji przełomowe, to...?

Z pewnością takim wydarzeniem był zamach na papieża. To były dramatyczne chwile, o których już wiele powiedziano. Wtedy, na pl. św. Piotra, byliśmy w szoku. Lęk o życie Ojca Świętego przeplatał się z niedowierzaniem, że znalazł się ktoś, komu nie zadrżała ręka, gdy podnosił ją na papieża. Widok cierpiącego Jana Pawła II zapadł mi w serce bardzo głęboko. Do dziś nie rozumiem, jak w tej sytuacji udało nam się podjąć takie decyzje, które ostatecznie go uratowały. Dlatego razem z papieżem dzielę przekonanie, że jego ocalenie było cudem. Dziś jestem pewien, że krew, którą wówczas przelał, stała się zasiewem przemian w Kościele. Drugim takim wydarzeniem było odchodzenie Ojca Świętego. Serce się łamało, gdy trzeba było się z nim pożegnać. Pocieszeniem była świadomość jego świętości, która w ostatnich ziemskich chwilach papieża zajaśniała pełnym blaskiem. Po ludzku przepełniały mnie ból i żal, ale gdzieś tliło się przekonanie, że Jan Paweł II będzie z nami nadal, choć inaczej. Czas to szybko potwierdził, gdy Ojciec Święty został najpierw beatyfikowany, potem kanonizowany. Papież jest obecny w Kościele, a jego świętość promieniuje i jest dla wielu ludzi w Polsce i na świecie źródłem nadziei i pokrzepienia.

A jednak podnoszą się głosy kwestionujące tę świętość.

Należałoby zapytać, komu na tym zależy. Spotykam się z ludźmi, dla których Jan Paweł II jest punktem odniesienia i wzorem, dla których pozostaje autorytetem życiowym i duchowym przewodnikiem. Takich ludzi jest wielu. Widzę ich w świątyniach w całej Polsce i poza jej granicami, spotykam ich w Krakowie, docierają do mnie różne świadectwa spotkania ze świętością Jana Pawła II. Prawda medialna nie zawsze jest zgodna z rzeczywistością. Widzę i doświadczam czegoś zupełnie innego. Widzę miłość i oddanie wielu ludzi, którzy szukają w Ojcu Świętym mistrza i nauczyciela.

Ostatnio kilka razy Ksiądz Kardynał musiał publicznie bronić papieża.

Nie ma we mnie zgody na to, by szargano pamięć o nim i fałszywie oskarżano. Nie mogę się temu biernie przyglądać. Jan Paweł II był człowiekiem Ewangelii i miłości do drugiego człowieka. Był w tym nieskazitelny i jednoznaczny. Wciąż żyją ludzie, którzy byli tego świadkami i na własne oczy widzieli jego troskę o najsłabszych i potrzebujących, jego wysiłki zmierzające ku temu, by Kościół był coraz bardziej ewangeliczny. Proces kanonizacyjny ostatecznie potwierdził heroiczność jego miłości do Boga, która wyrażała się w całkowitym oddaniu na modlitwie, w posłudze pasterza, w słowach i czynach. Dlatego jestem pewien, że próby splamienia pamięci o nim są daremne, choć bolesne dla wszystkich, którym papież był i jest bliski. Również dla mnie. Pamiętajmy też i o tym, że Jan Paweł II był w wielu środowiskach kontestowany. Nazywał rzeczy po imieniu, a gdy chodziło o człowieka i obronę jego praw, był stanowczy i wyrazisty. Dostrzegał w świecie nasiona i owoce cywilizacji śmierci, liczne formy zamachów na ludzkie życie, nieposzanowania i deptania godności człowieka. To budziło i nadal budzi sprzeciw. Paradoksalnie mówiąc, ataki na Ojca Świętego są świadectwem, że jego oddziaływanie jest wciąż silne, a nauczanie - nadal żywe i aktualne.

Czy sanktuarium jemu poświęcone na Białych Morzach w Krakowie jest dziełem życia Księdza Kardynała?

Tak się mówi. Ja jednak jestem daleki od przypisywania sobie zasług, bo nie byłoby tego sanktuarium, gdyby nie pragnienia ludzi, którzy chcieli, by w Krakowie powstało miejsce, gdzie można duchowo spotkać się z papieżem, powierzyć mu swoje sprawy, modlić się za jego wstawiennictwem. Dziś to miejsce tętni życiem. Wystarczy przyjść na niedzielną Mszę, by zobaczyć świątynię wypełnioną ludźmi, zwłaszcza młodymi rodzinami. Cieszy mnie dziecięcy gwar, który się wówczas rozlega, bo to daje nadzieję, że pamięć o papieżu z Krakowa przejmą następne pokolenia. To sanktuarium jest jego domem. Ono wyrosło z ludzkiej miłości do św. Jana Pawła II, a w jego budowę, którą przez lata kierował z poświęceniem ks. Jan Kabziński, angażowali się nie tylko wierni z Polski. Dlatego jest ono własnością Kościoła powszechnego, a jego kolejni opiekunowie - tylko stróżami tego miejsca.

Od ponad dwóch lat jest Ksiądz Kardynał naszym seniorem. Wreszcie jest czas, aby odpocząć?

Proszę tylko spojrzeć w mój kalendarz i będzie pani miała odpowiedź. Oczywiście, ciężar kierowania diecezją przekazałem swojemu następcy, ale to nie znaczy, że wycofałem się z posługi. Służę, na ile mogę i cieszę się, że wciąż jestem na różne sposoby potrzebny. Czasu na odpoczynek nie mam i całe szczęście, że tak jest. Życie na Kanoniczej jest intensywne, drzwi się nie zamykają, bo ludzie chcą kontaktu, a ja staram się być do ich dyspozycji. Wciąż też jest wiele zaproszeń od parafii, szpitali, szkół i innych miejsc w kraju i poza Polską, gdzie pielęgnowana jest pamięć o Janie Pawle II. Moim zadaniem jest dawać świadectwo o jego świętości i strzec dziedzictwa, jakie pozostawił. Spłacam życiowy dług i będę to robił, dopóki sił wystarczy.

Czy z perspektywy Kanoniczej Kościół w Krakowie wygląda inaczej niż z Franciszkańskiej?

To, co w nim najcenniejsze, pozostaje stałe i niezmienne. Mamy wspaniałe fundamenty, na których winniśmy budować jego przyszłość. Dzieje Krakowa kształtowali ludzie święci. Wystarczy wspomnieć Królową Jadwigę, Jana z Kęt czy Brata Alberta, a z nowszych czasów - dwoje Apostołów Miłosierdzia: Jana Pawła II i s. Faustynę Kowalską. To Kościół, który zawsze stawiał w centrum ubogich, chorych i potrzebujących. Kościół krakowski jest Kościołem miłosierdzia, czego widomym znakiem jest łagiewnickie sanktuarium, ale również konkretne dzieła, które powstały z troski o najsłabszych: domy samotnej matki, jadłodajnie i schroniska dla bezdomnych, ośrodki dla niepełnosprawnych czy pierwsze w Polsce okno życia. To niezwykłe bogactwo i inspirująca siła krakowskiego Kościoła. Patrzę na niego z miłością, dlatego nie ma znaczenia, z jakiej perspektywy. Pragnę, by wzrastał i umacniał się, choć nie zamykam oczu na pojawiające się problemy.

Ostatnio można odnieść wrażenie, że jest ich coraz więcej. Coraz silniejsze są też niepokoje wielu, zwłaszcza świeckich, którzy dają im wyraz.

To jest pochodna ogólnej sytuacji Kościoła, który w Polsce i na świecie zmaga się z kryzysem i na oczach opinii publicznej doświadcza tajemnicy zła i grzeszności. Nie ma tu łatwych rozwiązań. Jest to sytuacja, która wymaga od nas wszystkich, może zwłaszcza od biskupów i kapłanów, powrotu do ewangelicznego radykalizmu. Pamiętajmy, że krzyż prowadzi do zmartwychwstania. Takie jest orędzie chrześcijańskie i o tym nie wolno nam zapomnieć. Kościół wyjdzie z tej próby oczyszczony i umocniony, o ile poszukamy odpowiedzi w Ewangelii i będziemy jej wierni. To jednak wymaga szczególnej wrażliwości pasterzy, bo zaufanie do nich jest nadwyrężone. Odzyskamy je tylko wtedy, gdy będziemy przejrzyści w słowach, postawach i świadectwie życia.

Czy Ksiądz Kardynał czuje ciężar wieku i przemijania?

Gdy ma się osiemdziesiątkę na karku, trudno tego nie doświadczać. Pan Bóg dał mi siły i zdrowie, dzięki czemu wciąż mogę być aktywny, ale mam też świadomość, że zbliżam się do końca mojej drogi. Pożegnałem już wielu krewnych i przyjaciół, kapłanów, z którymi od początku wzrastałem w powołaniu. Gdy Ojciec Święty pisał "List do ludzi w podeszłym wieku", był rok młodszy niż ja dzisiaj. Ten dokument uczy, jak przeżywać jesień życia z pokojem i z nadzieją, że ziemski kres jest początkiem wieczności. Gdy patrzę wstecz, widzę powody do wdzięczności za dar życia u boku wyjątkowego człowieka. Od niego uczyłem się radości i doceniania urody życia, ale w pamięci mam też lata jego cierpień, które znosił z pokorą i godnością, a nawet z pewną pogodą. Chciałbym, gdy przyjdzie czas, dobrze zdać egzamin z tej lekcji.