Czy Waleria może spać spokojnie?

Miłosz Kluba

|

Gość Krakowski 39/2019

publikacja 26.09.2019 00:00

Choć minęło już niemal 100 lat, sprawa śmierci trzech mężczyzn w Tatrach wciąż rozpala wyobraźnię.

Lodowa Przełęcz  od strony Dolinki Lodowej. Lodowa Przełęcz od strony Dolinki Lodowej.
Krzysztof Dudzik /Wikimedia Commons

3 sierpnia 1925 roku, podczas schodzenia z Lodowej Przełęczy w Tatrach, w ciągu kilkunastu minut zmarły trzy osoby – Kazimierz Kasznica, jego 12-letni syn Wacław oraz towarzyszący im młody taternik Ryszard Wasserberger. Przeżyła tylko żona Kazimierza – Waleria (w pierwszych relacjach nazywana Zofią). To ona była później oskarżana o zamordowanie – być może otrucie – męża, syna i przypadkowego świadka zbrodni.

Zostawieni na szlaku

Rodzina Kaszniców wyruszyła ze Starego Smokowca (990 m n.p.m., wtedy na terenie Czechosłowacji). Planowana przez nich trasa wiodła przez schronisko Téryego (2015 m n.p.m.), Lodową Przełęcz (2372 m n.p.m.), potem Doliną Jaworową do Jaworzyny Tatrzańskiej, Łysej Polany i Zakopanego. Była długa. Sam odcinek ze Smokowca do Jaworzyny to – według dzisiejszych oznakowań szlaków – ok. 10 godzin marszu. Na dodatek owego dnia panowały fatalne warunki. Było zimno, wiał silny wiatr, padał deszcz. Wiadomo też, że Kasznicowie nie byli wytrawnymi turystami. Dopiero przed godz. 11 dotarli do Chaty Téryego. Tam spotkali czterech taterników, którzy również zamierzali wracać do Zakopanego. Byli to Jan i Alfred Szczepańscy, Stanisław Zaremba i Ryszard Wasserberger. Kasznicowie poprosili ich o pomoc i w dalszą drogę wyruszyli razem. Dla doświadczonych taterników rodzina szła jednak za wolno. Kazimierz co chwilę zatrzymywał się, by przetrzeć okulary, które nieustannie zalewał mu deszcz. Ostatecznie rozdzielili się przy Lodowym Stawie. Z Kasznicami został tylko R. Wasserberger.

Przerwane zejście

Droga na Lodową Przełęcz zajęła wolniej poruszającej się grupie ponad dwa razy więcej czasu niż powinna. Mimo to nie zdecydowali się wrócić do schroniska. Zaczęli schodzić do Doliny Jaworowej. Mały Wacław skarżył się, że ma problemy z oddychaniem. Matka zabrała jego plecak, a R. Wasserberger pomagał nastolatkowi iść. Dotarli do Żabiego Stawu Jaworowego. Tam Kazimierz usiadł na jednym z głazów. „Jestem bardzo zmęczony. Dalej iść nie mogę” – powiedział. Kiedy jego żona poprosiła towarzyszącego im taternika o pomoc, usłyszała: „Czuję się także bardzo słaby. Z całego serca pomógłbym pani, ale doprawdy nie mogę”. Kasznicowa przeprowadziła syna i R. Wasserbergera pod najbliższy większy głaz, który mógł dać schronienie od wiatru. Próbowała wzmocnić ich koniakiem i czekoladą. Z trudem wlała też nieco koniaku w usta męża, który był już półprzytomny i którego nie była w stanie zaciągnąć ze szlaku w pobliże głazu. Kobieta krążyła między mężem, synem i Wasserbergerem. Po kolei odkrywała, że trzej mężczyźni nie żyją.

Szczegóły tego, co stało się podczas zejścia czwórki turystów z Lodowej Przełęczy, znamy z relacji Walerii. Kobieta noc, kolejny dzień i jeszcze jedną noc spędziła przy zwłokach swoich towarzyszy. Być może czekała na pomoc, którą mogli wezwać trzej spotkani wcześniej taternicy. 5 sierpnia zeszła przez Jaworzynę do Łysej Polany. Tam przypadkowo spotkała Mariusza Zaruskiego, twórcę TOPR. Choć od wstąpienia do Legionów w 1914 r. nie prowadził on akcji ratowniczej, szybko zorganizował ekspedycję do Doliny Jaworowej (w 1925 r. był już generałem i adiutantem prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego, ale formalnie pozostawał naczelnikiem TOPR). Uczestnicy wyprawy o zmroku odnaleźli zwłoki turystów.

Zofio, gdzie twój grób?

Tragiczną historię wycieczki rodziny Kaszniców opisał m.in. Wawrzyniec Żuławski. „Sprawa wypadku w Dolinie Jaworowej odbiła się głośnym echem w całej Polsce. Opinia publiczna domagała się wyjaśnień, wskazania przyczyn. Snuto najrozmaitsze, mniej lub więcej bezsensowne hipotezy, domysły, podejrzenia. Kasznicową pomawiano nawet o otrucie towarzyszy wycieczki” – napisał w opowiadaniu „Tajemnica Doliny Jaworowej”. To właśnie jego „Trylogia tatrzańska” zainspirowała Macieja Kwaśniewskiego, dziennikarza, redaktora naczelnego „Taternika”, który kilka lat temu dotarł do nowych szczegółów sprawy. Nurtowały go oskarżenia pod adresem W. Kasznicowej (u W. Żuławskiego przedstawionej jako Zofia), która miała otruć męża, syna oraz świadka zbrodni – R. Wasserbergera.

Dziennikarz szukał akt śledztwa, wyników sekcji zwłok. W dostępnych archiwach nic nie udało się znaleźć. – Wtedy pomogła niezawodna pamięć inteligenta – wspomina M. Kwaśniewski. Zwrócił się do Erazma Barana, zajmującego się historią medycyny. Za trzy dni znał już tytuł czasopisma, w którym Marian Ciećkiewicz opisał wyniki sekcji zwłok ofiar spod Lodowej Przełęczy. – Poczułem się rozczarowany. To już? Zagadka rozwiązana – opowiada M. Kwaśniewski. Według opisu M. Ciećkiewicza, u wszystkich trzech zmarłych występowały poważne wady serca. To w połączeniu z wyczerpaniem i fatalnymi warunkami atmosferycznymi mogło doprowadzić do tragedii. Lekarz zanotował też, że śmierć nie była „następstwem działania gwałtownego osób trzecich, w szczególności nie była wynikiem otrucia”. „A więc, Zofio... śpij spokojnie. Pozostało tylko odnaleźć twój grób (dotąd się nie udało). Wszystkich, którzy będą pisać o wypadku z 1925 roku, proszę o informowanie, że Zofia Kasznica była jego czwartą ofiarą i umarła ze smutku, dręczona niesłusznym oskarżeniem” – tak M. Kwaśniewski zakończył swój tekst, opublikowany w 2015 r. na łamach „Tygodnika Powszechnego”.

IKC donosi o zbrodni

Apel krakowskiego dziennikarza nie był bezpodstawny, bowiem rodzina Zofii – Walerii przechowała wspomnienie krewnej, która po wypadku już nigdy nie podniosła się psychicznie. – Kiedy zmarła 7 lat później, okazało się, że jej siennik był wypchany oskarżającymi ją wycinkami z prasy – opowiada M. Kwaśniewski. Wątek zbrodni, którą miała popełnić Kasznicowa, powracał zresztą przez dziesiątki lat. Skąd wzięła się popularność wersji wydarzeń, w której to W. Kasznicowa zabija trzech towarzyszy wędrówki? Podsuwający takie rozwiązanie zagadki tekst ukazał się w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” (wtedy ok. 240 tys. egzemplarzy nakładu). Został też przedrukowany w gazetach, stale korzystających z informacji IKC.

– Zdałem sobie sprawę, że to gotowy akt oskarżenia. Bez dania głosu drugiej stronie, posługując się insynuacjami, autor sugerował, że Waleria mogła kogoś otruć – mówi M. Kwaśniewski. Udało mu się ustalić, że autorem notatki był Ludwik Szczepański. To ważny kontekst, bo prywatnie był on ojcem Jana i Alfreda, dwóch z trzech taterników, którzy – idąc szybciej – zostawili na szlaku R. Wasserbergera i rodzinę Kaszniców. Mało tego, w tekście pojawiają się informacje, które L. Szczepański mógł mieć tylko od swoich synów. Najwyraźniej rozmawiał z nimi o tej sprawie jeszcze przed publikacją.

Aktualna do dzisiaj

Nie wszystkich przekonał – tak jak M. Kwaśniewskiego – opis sekcji zwłok, zaprezentowany przez M. Ciećkiewicza. W internecie można znaleźć mniej lub bardziej amatorskie rozważania i dociekania na temat tego, co wydarzyło się na tatrzańskim szlaku 3 sierpnia 1925 roku. Tematem zajęła się także grupa kryminologów – Piotr Arkuszewski, Karol Kłosiński, Ewa Meissner, Jakub Kowalczyk, Joanna Zielińska, Marcin Jeleniewski i Małgorzata Zielińska. Większość z nich to lekarze, J. Kowalczyk pracuje w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. Wyniki swojej pracy przedstawili w obszernym artykule w czasopiśmie „Wiadomości Lekarskie”. Opowiadali o tym również podczas niedawnych Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem.

Naukowcy przyjrzeli się 7 hipotezom, dotyczącym przyczyny zgonu K. i W. Kaszniców oraz R. Wasserbergera: od otrucia w schronisku Téryego, przez otrucie na szlaku, „obrażenia ciała będące skutkiem urazu mechanicznego”, przez fatalne warunki pogodowe (śmierć z wychłodzenia), aż po „nadmierny wysiłek fizyczny przy współistniejących zmianach chorobowych i hipotermii” czy reakcję anafilaktyczną. W ramach Spotkań z Filmem Górskim odbyła się także „wizja lokalna”, w której wzięli udział m.in. P. Arkuszewski i J. Kowalczyk. Był także M. Kwaśniewski, dla którego była to już kolejna próba terenowej rekonstrukcji tragicznej wycieczki. Szukali głazu, przy którym zmarli uczestnicy wędrówki z 1925 roku. „Znaleźliśmy miejsce, które może odpowiadać temu opisywanemu w dokumentach” – podsumował wyjście P. Arkuszewski w rozmowie z TVP. Pytany o to, czy mogło dojść do otrucia turystów, przyznał, że „jest to jedna z częściej postulowanych teorii”. – Naszym zdaniem, jest to możliwe, ale nie jest to jedyne wyjaśnienie tej zagadki – zaznaczył P. Arkuszewski.

Jako drugą ważną hipotezę wymienił śmierć turystów z wychłodzenia. Historia wycieczki rodziny Kaszniców ma morał aktualny do dziś. Przyjmując, że powodem zgonów trzech mężczyzn nie było otrucie przez Walerię, niemal do ostatniej chwili tragedii można było uniknąć. – Oni nie powinni wychodzić ze Smokowca. Jeśli już wyszli do Pięciu Stawów Spiskich, do schroniska Téryego, to nie powinni z niego wychodzić. Powinni zawrócić z Lodowej Przełęczy – tłumaczy M. Kwaśniewski. Jego zdaniem, nałożyły się na siebie różne okoliczności – fatalna pogoda, wyczerpanie, ukryte choroby. Koniec końców jednak przeważyła uparta chęć kontynuowania wędrówki. – My to nadal obserwujemy w górach. Dookoła walą już pioruny, ale przecież nie zejdziesz, nie zawrócisz, bo szkoda dnia – mówi M. Kwaśniewski.

Dostępne jest 4% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.