Kraków. Pogrzeb Attili Leszka Jamrozika

Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz

publikacja 17.12.2019 14:15

Pogrzeb zmarłego 10 grudnia artysty projektanta, prezesa Zarządu Okręgu Krakowskiego Związku Polskich Artystów Plastyków na początku lat 80. XX w., działacza niepodległościowego, odbędzie się 18 grudnia na cmentarzu Salwatorskim.

Kraków. Pogrzeb Attili Leszka Jamrozika Prezes "Acio" zachował do końca życia swój charakterystyczny błysk oczu za okularami. Grzegorz Kozakiewicz

Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się o godz. 12 Mszą św. w kaplicy cmentarnej pw. Wszystkich Świętych. Artysta spocznie na cmentarzu, gdzie jest pochowany także jego wuj Kazimierz Kołaczkowski, 22-letni żołnierz krakowskiego Zgrupowania "Żelbet" Armii Krajowej, poległy w sierpniu 1943 r., w trakcie akcji zdobywania broni z niemieckich magazynów wojskowych.

Przyjaciele i współpracownicy wspominają zmarłego jako dobrego, pomocnego człowieka, jednocześnie bezkompromisowego wobec zła i głupoty, będącego autorytetem. Do końca życia zwali go "Prezesem", ze względu na pamięć o jego prezesurze związku plastyków w Krakowie czasów Solidarności, lub poufale "Aciem".

Attila Leszek Jamrozik urodził się 24 października 1944 r. w Balatoföldvàr na Węgrzech. Jego matka była związana z działalnością kurierską między okupowaną Polską a Węgrami. Dług wobec ziemi, na której się urodził, starał się spłacać przez całe życie, nie tylko kładąc przy swoim nazwisku na początku imię węgierskie, lecz także angażując się w rozmaite przedsięwzięcia polsko-węgierskie, szczególnie te, mające na celu upamiętnienie pomocy Węgrów dla naszych rodaków.

Po wojnie zamieszkał na krakowskim Półwsiu Zwierzynieckiem, z którego wywodziła się jego matka, i tej okolicy Krakowa pozostał wierny do końca życia. Wpierw ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych, potem zaś, w 1971 r. - Wydział Architektury Wnętrz na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie obyło się bez perypetii, gdy za udział w demonstracjach studenckich został w 1968 r. relegowany z uczelni. Po głośnych protestach przywrócono go w prawach studenta.

Po studiach oddał się z zapałem projektowaniu wnętrz. Wraz z żoną Ewą Barańską-Jamrozikową, sławną później karykaturzystką, był autorem projektów aranżacji wnętrz 100 obiektów użyteczności publicznej: banków, domów wczasowych, muzeów i szpitali. Spod jego ręki wyszedł m.in. projekt aranżacji wnętrz Szpitala Rehabilitacyjno-Leczniczego Instytutu Pediatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego w krakowskim Prokocimiu.

Zmysł działalności społecznej młody A.L. Jamrozik wykształcił w sobie w latach 1957-1965, będąc harcerzem. Potem działał w Zrzeszeniu Studentów Polskich, a w latach 1971-1990 - w Związku Polskich Artystów Plastyków.

Działalność w ZPAP w okresie Solidarności i stanu wojennego była "gwiezdnym czasem" w biografii A.L. Jamrozika. We wrześniu 1980 r. był wśród współzałożycieli Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych. 10 grudnia 1980 r. został wybrany prezesem Zarządu Okręgu Krakowskiego ZPAP. Pełnił tę funkcję do początku marca 1983 roku. Był współtwórcą kulturalnego oblicza pokojowej rewolucji Solidarności. Uczestniczył m.in. w obradach słynnego Kongresu Kultury Polskiej, przerwanego przez władze komunistyczne po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. Już następnego dnia napisał list z żądaniem zwolnienia internowanych kolegów. Był w związku z tym przesłuchiwany przez Służbę Bezpieczeństwa, przeszukano też jego dom i pracownię.

A.L. Jamrozik od początku zaangażował się w udzielanie bezpośredniej pomocy osobom represjonowanym przez władze komunistyczne, m.in. w ramach działającego przy krakowskiej Kurii Metropolitalnej Komitetu Pomocy Więzionym i Prześladowanym. Koordynował udzielanie plastykom pomocy materialnej i medycznej.

Od roku 1982 r. był współorganizatorem wystaw plastycznych w budynkach kościelnych, w 1989 r. przewodniczył zaś zjazdowi plastyków, w trakcie którego reaktywowano ZPAP. W latach 1989-1990 należał do Krakowskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarność". Wspierał także działalność powstałej w 1989 r. Społecznej Szkoły Podstawowej nr 1 im. J. Piłsudskiego oraz rodzącego się na początku lat 90. XX w. Muzeum Armii Krajowej. Związany z klasztorem ojców kapucynów był aktywnym członkiem Towarzystwa Ratowania Kaplicy Loretańskiej. Robił wiele dla opieki nad miejscami pamięci narodowej.

Od 1990 r. był związany ze środowiskiem dziennika "Czas Krakowski" i kwartalnika "Arka", od końca 1994 r. zaś - z wydawnictwem i dwumiesięcznikiem "Arcana". Był m.in. projektantem znaku graficznego wydawnictwa oraz setki okładek dwumiesięcznika. Współpracował także z wydawnictwem Biały Kruk.

W 2016 r. prezydent Andrzej Duda odznaczył go osobiście Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Kraków. Pogrzeb Attili Leszka Jamrozika   Zarząd Okręgu Krakowskiego Związku Polskich Artystów Plastyków na początku lat 80. ub. wieku. "Gwiezdny czas" prezesury A.L. Jamrozika. Prezes siedzi w środku. Po lewej - Marian Gołogórski, po prawej - Stanisław Rodziński. U góry stoją m.in.: pierwszy z lewej - Leszek Dutka, pierwszy z prawej - Andrzej Łukaszewski. Archiwum prywatne

Wspomnienia o zmarłym czytaj na następnej stronie.

Zmarłego A.L. Jamrozika wspominają m.in. na FB:

Prof. Andrzej Nowak, historyk, redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana" w latach 1994-2016:

Attila, "Acio", jak pozwalał do siebie mówić swoim przyjaciołom, twórca projektu plastycznego okładki "Arcanów", która otwierała nasze pismo przez ponad 100 numerów, dobry duch naszej redakcji - nie żyje. Trudno się z tym oswoić, choć przecież wiedzieliśmy, że chorował ciężko już od kilku lat, znosząc cierpienie z (zawsze starannie ukrywanym) heroizmem. Tyle od samego początku naszego pisma dawał nam energii, tyle życzliwej pomocy w życiowych sprawach naszej małej załogi, tyle mądrych rad - od kwestii technicznych po wskazania jego nigdy niezachwianego moralnego kompasu: nie ugłaskiwać zła, nie bratać się z łajdakami, nie iść na kompromis z dziedzicami systemu komunistycznego upodlenia i zamazywaczami prawdy o tym systemie. Był wyczulony na wszelki fałsz. Może pomagał mu w tym zmysł estetyczny, potęga smaku, może połączenie duszy węgierskiej i polskiej, niepokornego chłopaka z Balatonföldvàr i z krakowskiego Zwierzyńca. W 1989 roku wszedł do Krakowskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" - z nadziejami na zdecydowane odejście od kontraktu z panami PRL. Niestety: nadziejami szybko zawiedzionymi.

Wtedy też zaczęły się spotykać nasze drogi. Najpierw w "Czasie Krakowskim", z którym współpracował razem ze swoją żoną Ewą Barańską, genialną karykaturzystką, a wkrótce w kwartalniku "Arka" i organizowanych wokół tego ważnego pisma konferencjach, mających prowadzić do spotkania polityków niepodległościowych ze środowiskami intelektualnymi i twórczymi, niepogodzonymi z "rządami jednej gazety". Acio i Ewa byli już wtedy stałymi bywalcami redakcji, najpierw "Arki", a od końca 1994 roku "Arcanów", wspierając nas w tych w pewnym sensie pionierskich czasach swoją niezmienną życzliwością, autorytetem i zawsze potężną dawką humoru. I tak już było przez następnych 25 lat, w ciągu których - ośmielę się powiedzieć - staliśmy się przyjaciółmi. A oni - oboje - pięknym znakiem rozpoznawczym naszej redakcji.

Nie opiszę tutaj tego ćwierćwiecza. Wspomnę tylko, utrwalony w pamięci wszystkich chyba członków i bliższych współpracowników "Arcanów", uśmiech Attili, błysk za okularami żywej uwagi w jego oczach, serdecznej zawsze, nawet jeśli czasem (słusznie z reguły) krytycznej, wreszcie cięte, subtelne, a czasem miażdżące puenty, którymi kwitował absurdy, podłości i głupotę życia politycznego i towarzyskiego spadkobierców i odnowicieli komuny.

Prof. Adrienne Körmendy, konsul generalny Węgier w Krakowie:

Pozostanie na zawsze w naszych węgierskich sercach. Był niezawodnym przyjacielem. Pomny na gościnę udzieloną w czasie II wojny światowej jego matce na terenie Węgier, gdzie się urodził, odpłacał gorącą miłością do kraju swego urodzenia. Wszystko, co węgierskie, było mu drogie. Wspierał wszelkie formy upamiętnienia pomocy, jaką polscy uchodźcy otrzymywali podczas wojny na ziemi węgierskiej. Był członkiem komitetu ustanowienia w Krakowie popiersia premiera Pala Telekiego, który w 1920 r. zadecydował o wysyłce do Polski amunicji, co pomogło w zwycięstwie nad Armią Czerwoną, w 1939 r. zdecydował zaś o otwarciu granic Węgier dla żołnierzy polskich oraz uchodźców.

Prof. oświaty Jerzy Giza, dyrektor Społecznej Szkoły Podstawowej nr 1 im. J. Piłsudskiego na krakowskich Klinach:

Miałem zaszczyt być jego przyjacielem. Był to człowiek niezmiernie prawy i prostolinijny, jak pisał Norwid - "bez światłocienia". Nie wszyscy z tego powodu za nim przepadali, bo potrafił prosto w oczy powiedzieć najcięższą prawdę, a przy tym był człowiekiem wewnętrznie niezwykle ciepłym i życzliwym. Ja osobiście w czasach stanu wojennego wiele zaznałem pomocy i wiele od niego się nauczyłem.

Kiedy powstawała nasza szkoła, od razu wraz z żoną Ewą aktywnie ją wspierał, poświęcał jej czas, bezinteresownie wykonywał rozmaite projekty, brał czynny udział w życiu szkoły. Attila z Ewą powtarzali często, że nie mając własnych dzieci, uczniów naszej szkoły traktują jak swoje.

Attila odszedł w święto Matki Bożej Loretańskiej, co ma swoją wymowę, bo przez wiele lat aktywnie działał w Towarzystwie Ratowania Kaplicy Loretańskiej w Krakowie. Został za to odznaczony przez ojców kapucynów Krzyżem św. Franciszka.

Leszek Długosz, poeta, pieśniarz:

Attila był wspaniale obecny tam, gdzie trzeba było być.  Był niezawodnym, serdecznym człowiekiem. Był nie tylko dobrym kompanem, ale gdy trzeba, także "napominaczem" środowiska artystycznego. Pilnował, napędzał - ku temu, co lepsze, wyższe, piękniejsze. Lepiej, wyżej, piękniej. Z żoną Ewą, artystką jak i on, najświetniejszą polską autorką karykatur, artystką jakże subtelną i precyzyjną, stanowiącą wspaniały model inteligencji, kobiecości i malowniczości, stanowili jedność. I to nam wszystkim, ich przyjaciołom, było radością i wsparciem. Kraków ileż utracił! Jakiż smutek i żal!

Marian Gołogórski, rzeźbiarz:

Aciu był honorowy, niezłomny, uczciwy i życzliwy wszystkim ludziom. Był najlepszym prezesem ZPAP, jakiego znałem, a poznałem go przy wspólnej pracy w Zarządzie ZPAP. Do tego stopnia mu zaufałem, że został ojcem chrzestnym mojej córki Aleksandry Gabrieli. Nasza przyjaźń była pełna emocji, radości, ale też konfliktów. Aciu wiedział zawsze najlepiej i był bezkompromisowy. Nie zawsze miał rację, ale był wszechnicą wszelkiej wiedzy i dobrych pomysłów. Wraz z Ewą Barańską-Jamrozik był projektantem mojej pierwszej galerii na ul. Grodzkiej. Ewa zaprojektowała piękne, niebanalne wnętrze. Jeszcze parę lat temu aktywnie się spotykaliśmy, ale najpierw moja choroba, a później jego na tyle nam dały w kość, że kontakty ograniczyły się do minimum. Aciu zmagał się ze swoim strasznym rakiem siedem lat, niestety przegrał walkę i zmarł zbyt wcześnie.

Maciej Wojciechowski, anglista, reżyser filmów dokumentalnych o Kresach:

Jego pomoc w moich rozmaitych przedsięwzięciach wspominam z wielką wdzięcznością. Miał błyskotliwe, ironiczne poczucie humoru. Jego krytyka niektórych moich pomysłów pomogła mi uniknąć błędów. Często powtarzał, że ostrze jego krytyk kierowane jest przede wszystkim wobec osób, które lubi, ceni i obdarza przyjaźnią. Ma to jednak na celu skierowanie ich we właściwym kierunku, by nie skończyli na manowcach.