Piękna dusza w kruchym ciele

Magdalena Dobrzyniak

publikacja 21.03.2020 12:45

Głosił rekolekcje, był ojcem chrzestnym, pięknie tańczył i pisał miłosne listy do Pana Boga. Z okazji Światowego Dnia Osób z Zespołem Downa wspominamy Karola Nahlika, mieszkańca śledziejowickiej Arki.

Piękna dusza w kruchym ciele - Bóg przytulił mnie ramionami Karola - wspomina S. Szczepaniak. Archiwum Stanisławy Szczepaniak

Karol Nahlik urodził się w 1952 r. w rodzinie znanego profesora prawa międzynarodowego Stanisława Nahlika. Jego mama była anglistką. - Rodzice Karola mieli dużo szczęścia. Mały nie miał żadnych wad, poza zewnętrznymi cechami zespołu Downa. Nic. Ani wady serca, słuchu. Rozwijał się mniej więcej jak inne dzieci. Z pewnością częściej chorował na gardło i uszy, ale chodził i zaczął mówić podobnie jak dzieci w jego wieku - wspomina swojego przyjaciela Stanisława Szczepaniak, szefowa Środowiskowego Domu Samopomocy w Skawinie.

Babcia Karola nie miała wątpliwości: Karolka trzeba po prostu kochać, o resztę zatroszczy się Bóg. To ona uczyła go o Panu Bogu. Po mamie Karol odziedziczył wyszukane maniery, a po ojcu - zamiłowanie do książek i ciekawość świata. Całe życie coś studiował. Każde popołudnie spędzał otoczony stosem książek. 

Do Arki Karol trafił w 1986 roku. Tak wspominał pierwsze wrażenie: "Możecie zapytać, dlaczego się tutaj znalazłem. Odpowiedź moja była taka, że w tym domu warto zostać i poznać to całkiem nowe życie. Mogłem tu właściwie znaleźć wiernych przyjaciół, że można też wreszcie rozwijać swoje własne talenty historyczne, filozoficzne i teologiczne oraz też artystyczne. Nic o tym nie wiedziałem". Stał się filarem wspólnoty, dobrym duchem śledziejowickiego domu Effatha.

- Był najlepszym tancerzem, jakiego znałam w życiu. Lubiliśmy tańczyć w naszym domu w Śledziejowicach. Czasami to tak po prostu, wieczorem albo po południu. Pod dachem i przy ognisku - opowiada S. Szczepaniak. Chodzili razem do teatru, jadali kolacje w eleganckich restauracjach.

Dla Stanisławy Karol był pierwszym mężczyzną, który stanął w jej obronie. - Rozmawiam przez telefon na ulicy. Karol stoi obok i mimo woli się przysłuchuje. Kończę. Patrzę na niego. A Karol na mnie. Długo tak patrzy bez słów, a w końcu mówi: "Ktokolwiek to był, nie jest ciebie wart". I przytula mnie, a ja płaczę w jego uścisku. Bóg przytulił mnie ramionami Karola - mówi dzisiaj.

Rodzice małej Zosi wybrali Karola na ojca chrzestnego dla swojej córki. - Był mądrym i oddanym ojcem. Wiedział, jaki go spotkał honor, a małą Zosię kochał jak swoją własną - podkreśla jego przyjaciółka.

O wyjątkowości Karola przekonany był o. Mirosław Ostrowski OP, który zaprosił go do głoszenia rekolekcji wielkopostnych w dominikańskim klasztorze na Służewie w Warszawie. Kościół pękał w szwach.

Jego twórczość literacka jest niezwykłym fenomenem. Karol Nahlik jest autorem "Mruczanek śledziejowickich", czyli listów do Pana Boga. W tekstach tych zawarł własne przemyślenia na temat życia, przemijania, cierpienia i radości, relacji człowieka z Bogiem. Przez wiele lat spisywał również "Historię pisaną inaczej". Uwielbiał zagadki i gry słowne. Był znany z celnych powiedzonek: "Końca nie będzie. Będzie wieczność" czy "Mam wrażenie, że anieli niosą mnie wszędzie".

Pani Stanisława pamięta 40. rocznicę urodzin Karola. Impreza była huczna, a ona sama siedziała na honorowym miejscu - u stóp jubilata, który z radością przyjmował życzenia i prezenty. "Takich Karolów jest dwóch: ja i papież" - mówił o sobie z dumą. 

I jeszcze taki obrazek. Na rekolekcjach ksiądz postawił ikonę Chrystusa Pantokratora pod ołtarzem i zaproponował: "Przynieście jutro zdjęcia tych, których kochacie i są dla was ważni". Stasia Szczepaniak przyniosła zdjęcie Karola. Postawili je obok ikony. - Patrzymy wszyscy z niedowierzaniem. Jak te dwie twarze są do siebie podobne! - relacjonuje ze wzruszeniem.

Karola już nie ma na ziemi. Odszedł w czerwcu 2018 r., w wieku 67 lat. Pod koniec życia bardzo cierpiał. - Towarzyszyłam mojemu przyjacielowi, kiedy tylko mogłam. Przychodziłam do domu i do szpitala. Patrzył na mnie rozumnym spojrzeniem, by po chwili zapaść w płytki sen. Odmawiałam Różaniec, czasem po prostu trzymałam go za rękę, by czuł moją obecność. Pielęgnowali go z oddaniem asystenci mieszkający wtedy z nim w domu - wspomina jego ostatnie chwile S. Szczepaniak.

- Nie miał już wtedy rodziców, ukochanej babci. Wydawałoby się, że ktoś taki powinien odchodzić w samotności i zapomnieniu... A jednak nie. Piękną duszę Bóg wysłał do kruchego ciała naznaczonego zespołem Downa. I Bogu to nie przeszkodziło, by się nam w tym człowieku objawić - podkreśla.

Karol Nahlik do końca był niezwykle wdzięczny Bogu i ludziom za wszelkie dary i każdy, nawet najmniejszy, gest przyjaźni i dobroci.