publikacja 12.11.2020 00:00
O śpiewaniu Wodeckiego, Młynarskiego i Demarczyk po francusku opowiada François Martineau.
▲ – W naszej rodzinie muzyka jest wszechobecna – mówi Francuz.
zdjęcia Miłosz Kluba /Foto Gość
Miłosz Kluba: Jak trafił Pan do Krakowa?
François Martineau: W 2011 r. przyjechałem na studia. Pomysł był taki, żeby nauczyć się polskiego i zostać tłumaczem.
Dlaczego akurat polskiego?
To był totalny przypadek. Kiedy byłem w Senegalu na misjach z katolicką akcją humanitarną „Domy Serca”, odkryłem swoje zdolności językowe. Trudno byłoby jednak wykorzystać w pracy dialekt „wolof”, którego tam się nauczyłem. Wtedy postanowiłem, że chcę wyjechać do jakiegoś kraju, nauczyć się tam języka i zostać tłumaczem. Na chybił trafił wskazałem widelcem miejsce na mapie Europy. Padło na Polskę. Potem to się potwierdziło w różnych rozmowach.
Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.