Czy zostaniesz moim dzieckiem?

Daria Kobylińska

publikacja 23.12.2020 14:15

Asia, Agnieszka oraz Jasio blisko 18 lat temu powiedzieli "tak" pani Basi oraz panu Pawłowi. Publikujemy reportaż, który otrzymał Nagrodę Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka w kategorii "Reportaż - po debiucie".

Czy zostaniesz moim dzieckiem? Pani Basia oraz (od lewej) Agnieszka, Jasio (na rękach) i Asia arch. prywatne

Ich historia jest niesamowita. I chociaż ma smutny początek, to kończy się happy endem. Zaczęła się prawie 2 dekady temu i trwa aż do dziś.

Rodzina zastępcza czy adopcyjna?

Gdy pani Basia oraz pan Paweł zaczęli zastanawiać się nad adopcją, byli już parą z 11-letnim stażem małżeńskim. I chociaż zdaniem lekarzy nie istniały przeciwwskazania medyczne do tego, by mogli mieć dzieci biologiczne, to i tak ich wszystkie próby kończyły się niepowodzeniem. Matka natura zaplanowała dla nich inną formę rodzicielstwa - w praktyce  adopcyjną, w teorii zastępczą.

Rodziny adopcyjne są na zawsze. Natomiast zastępcze są tylko przejściowe - na ogół dzieci czekają w nich albo na rodziców adopcyjnych, albo na moment, w którym ich rodzice biologiczni dojrzeją do odpowiedzialnego rodzicielstwa. W przypadku rodziców Asi, Agnieszki oraz Jasia taki moment nie nadszedł. Nadeszło natomiast małżeństwo spod Krakowa, z którym dzieci związały się już na zawsze.

O tym, że na papierze byli rodziną zastępczą, zadecydowały względy finansowe. Małżeństwo  zgłaszając się do ośrodka, nie myślało o adopcji trojga dzieci, ale o jednym bądź o dwojgu.Na utrzymanie większej liczby dzieci nie było ich stać. Jednak gdy na horyzoncie pojawiła się propozycja adoptowania Asi, Agnieszki oraz Jasia, para nie wycofała się.

Pomocną dłoń wyciągnęła do nich dyrektor ośrodka: zaproponowała założenie rodziny zastępczej, która otrzymuje wsparcie finansowe. Dzięki niemu małżeństwo bez obaw o sprawy materialne mogło przyjąć pod swój dach całe rodzeństwo.

Bo motywacja jest najważniejsza

O tym, jak w przypadku rodziców adopcyjnych ważna jest odpowiednia motywacja, mówi mi psycholog Anna Skwarka-Buzała (kierownik Małopolskiego Ośrodka Adopcyjnego). - Dziecko nie może być receptą na problemy w małżeństwie czy kryzys w rodzinie - podkreśla. Przywołuje również historię małżeństwa z Podhala, które chciało adoptować dziecko, ponieważ nie miało komu przepisać swojego majątku. Komu zostawić te hektary, lasy, pola? Pytali.

Pani Basia oraz pan Paweł nie pytali o to, o co para z Podhala. Nie mamy dzieci: trudno – trzeba się z tym chyba jakoś pogodzić. Tak myśleli, ale tylko do czasu. Pewnego dnia, gdy mąż był w pracy, pani Basia obejrzała w telewizji program, którego tematem była adopcja oraz metoda in vitro. Słowa, jakie w nim padły, pani Basia pamięta do dziś.

- Tam był taki ksiądz, który mówił, że w domach dziecka jest tyle dzieci, którymi nie ma się kto zająć. I pytał, dlaczego ludzie wbrew Bogu korzystają z tej metody i sztucznie tworzą dzieci, skoro jest tyle dzieci, co tak czekają na mamę i tatę i tak chciałyby mieć swoją rodzinę - wspomina.

Wypowiedź ta nie tylko ją poruszyła, ale uświadomiła również, jak bardzo chciałaby być mamą. Ich dom pełen miłości był pusty - nie było w nim dzieci, których oboje pragnęli równie mocno, chociaż żadne z nich nie mówiło o tym głośno.

Gdy tylko pan Paweł wrócił z pracy, jego żona natychmiast opowiedziała o tym, co oglądała i zapytała wprost, czy chciałby zostać tatą. Na jego odpowiedź nie musiała długo czekać. Już następnego dnia para była w Krakowie w ośrodku adopcyjnym.

A teraz mówię "sprawdzam"

Na samym początku "sprawdzam" małżeństwu powiedzieli psychologowie przeprowadzający  rozmowy, od których zależało ich być albo nie być rodzicem.

- Pamiętam, jak pani psycholog pytała mnie, czy mąż pije alkohol. A ja od razu, że nie, że skąd. A ona dalej pyta: a może na weselach czy na spotkaniach ze znajomymi. A ja dalej, że nie, że ani kropelki, ani kieliszka. Bałam się, że jak powiem, że jak czasem coś na weselu, to nam zaszkodzę. Myślałam, że musimy być parą idealną, taką bez żadnej skazy. Żadnych kłótni, żadnych używek - opowiada pani Basia.

- To jest naturalny odruch – mówi mi psycholog Małopolskiego Ośrodka Adopcyjnego. – Jesteśmy świadomi tego, że kandydaci na rodziców, chcą pokazać się od jak najlepszej strony - przyznaje. Dodaje jednak przy tym, że wolałaby, gdyby przychodzące do nich małżeństwa były szczere oraz nie bały się mówić o swoich problemach. I nie chodzi tutaj o to, by nie wydać im pozytywnej opinii, ale o to, by po prostu pomóc im przezwyciężyć trudności.

Następnie "sprawdzam" powiedziały dzieci. Było ich troje: dwie śliczne dziewczynki - Asia (4-latka) i Agnieszka (3-latka) - oraz Jasio (20 miesięcy). Chłopczyk równie śliczny, ale chory na astmę oskrzelową i poważnie opóźniony w rozwoju. Mając niecałe 2 lata, nie potrafił chodzić, mówić ani gryźć. Pracownicy ośrodka wiedząc, ile opieki i poświęcenia wymaga opieka nad całym rodzeństwem, radzili małżeństwu adopcję tylko dziewczynek.

- Mówili nam, że nie musimy brać całej trójki. Kazali nam się nad tym dobrze zastanowić, ale my z mężem to się nawet nad tym nie zastanawialiśmy. Bo jak by człowiek tak o tym wszystkim zaczął rozmyślać, rozważać wszystkie za i przeciw, to nigdy by się nie zdecydował. Ja nie wyobrażałam sobie zostawienia Jasia w domu dziecka. Sumienie nie dałoby mi spokoju. Ile razy człowiek myślałby o tym, że my go tam zostawiliśmy samego - mówi pani Basia.

Postanowili adoptować całą trójkę. Pracownicy ośrodka byli w szoku. To właśnie wtedy dyrektor ośrodka poradziła im zostanie rodziną zastępczą, której od skarbu państwa należy się wsparcie finansowe.

Kolejne "sprawdzam" powiedziała rodzina, sąsiedzi, przyjaciele.

- Pamiętam, jak sąsiadki przychodziły poznać nasze dzieci. A Jasio wtedy był taki jeszcze chudziutki, nóżki miał jak patyczki. A one mówiły, że nie wiadomo czy z niego co będzie, bo taki biedny i chory - wspomina pani Basia.

Ona nie martwiła się o to w ogóle.

- Wiedziałam, że jak on dał sobie radę w domu dziecka, to tutaj u nas, w domu, gdzie otoczony będzie miłością, tym bardziej sobie poradzi. Modliłam się też do Boga, który przecież nie po to nam go dał, żeby zaraz zabierać - mówi.

Modlitwy pani Basi zostały wysłuchane. Dziś Jasio, a właściwie Jan, jest dwudziestoletnim mężczyzną, któremu kultury oraz obycia mogłaby pozazdrościć niejedna osoba. Grzeczny, ułożony, pięknie śpiewający jest dumą pani Basia oraz pana Pawła. Początkowe opóźnienia nadrobił bardzo szybko.

Jedna z byłych nauczycielek dzieci wprost mówi o tym, że jest pod wrażeniem nie tylko postępów poczynionych przez Jasia, ale również jest pełna podziwu dla pani Basi – jej miłości, możliwości oraz wysiłku, jaki włożyła w wychowanie dzieci. Chociaż łatwo nie było.

Miłość to moc potężna

Pojawienie się Asi, Agnieszki oraz Jasia wywróciło do góry nogami życie pani Basi oraz pana Pawła. Tyle lat mieszkali sami, a tu nagle troje maluchów, którymi trzeba się zająć. - Jak w ciągu dnia się nimi zajmowałam, to w nocy prałam i sprzątałam - wspomina mama rodzeństwa.

Nie pomagała też presja ze strony urzędników oraz brak wsparcia ze strony bliskich, przyjaciół czy znajomych. Jedna z sąsiadek otwarcie atakowała nowopowstałą rodzinę:

- Strasznie nam dokuczała. Mnie nazywała złodziejką dzieci, a dzieci moje nazywała bękartami. One biedne nie wiedziały co to znaczy i pytały się mnie, a ja nie wiedziałam co im odpowiedzieć. Jak jej wnuki przyjechały, to pamiętam, że nie pozwalała im się razem bawić. Krzyczała, że moje dzieci zarażają - opowiada pani Basia.

Życia nie ułatwiały również choroby, z jakimi zmagały się dzieci. 

- Agnieszka to prawie na wszystko miała alergię. A Jasio miał taka niską odporność, że cały czas chorował. Pamiętam, jak kiedyś jeszcze był malutki i byłam z nim w szpitalu, to pani doktor, zaczęła na mnie krzyczeć, że co ze mnie za matka, że jak ja mogłam do takiego stanu dziecko doprowadzić, że on taki chudziutki i taki biedny. A ja mówię jej, że ja raptem 2 miesiące pod opieką go mam i wtedy ona już zmieniła swoje nastawienie względem mnie. Później jak dzieci chodziły do szkoły i jak ktoś w szatni kichnął, to ja już wiedziałam, że mój Jasio będzie chory - wspomina.

I był chory, ale pani Basia nie poddawała się. O wszystkie dzieci walczyła jak lwica. Gdy tylko działa im się krzywda - reagowała. Nie miało znaczenia, kto był oprawcą, czy nieznośna koleżanka, czy nauczycielka historii, co też się zdarzało.

Czy zostaniesz moim dzieckiem?   Pan Paweł oraz (od lewej) Asia, Jasio i Agnieszka arch. prywatne

Dziś wszyscy są już pełnoletni. Dziewczyny postanowiły się usamodzielnić. I chociaż nie mieszkają z rodzicami, to cały czas utrzymują z nimi kontakt. Asia, najstarsza z rodzeństwa, do mamy i taty przyjeżdża razem z córeczką - Julcią. Z rodzicami został Jasio - najmłodszy z rodzeństwa, chłopak, którego adopcję odradzano.

- Gdybyśmy wtedy nie wzięli Jasia, to dziś zostalibyśmy sami. Dziewczyny co prawda przyjeżdżają do nas i my do nich też jeździmy, ale to nie to samo. A tak mamy obok siebie Jasia, którego miało nie być - zapewnia pani Basia.

Rodzina, której miało nie być, a jest. Rodzina, którą połączyły nie więzy krwi, ale więzy miłości - uczucia, które ma siłę potężną. Przeradza zło w dobro, smutek w radość, nieszczęście w szczęście.

A może adopcja?

Adopcja to proces żmudny, trudny i skomplikowany, ciągnie się latami i nie zawsze kończy się powodzeniem - tak myśli większość społeczeństwa, nie wiedząc nawet, w jak wielkim błędzie tkwi.

- Procedura adopcji jest dość sprawna. Pierwszy etap to diagnoza: 5 spotkań, które odbywają się co dwa tygodnie. To trwa około 2-3 miesięcy. Później jest szkolenie, które trwa około pół roku. Po ukończeniu szkolenia rodzina czeka na dziecko. I tutaj właśnie zaczyna się czekanie. Jeśli ktoś chce zdrowego noworodka, to rzeczywiście czeka od 2 do 3 lat. Jeśli rodzina mówi: przyjmę dziecko z FAS (alkoholowy zespół płodowy), to ona będzie czekała dwa tygodnie – mówi kierownik Małopolskiego Ośrodka Adopcyjnego. 

Procedura adopcyjna wiąże się z mnóstwem formalności oraz załatwianiem setek zaświadczeń - to kolejny mit, z którym należy się rozprawić. W przypadku Małopolskiego Ośrodka Adopcyjnego liczba dokumentów przygotowywanych przez kandydatów wynosi od 8 do 9 - m.in. jest to wniosek o przeprowadzenie procedury, fotografia, zaświadczenie o dochodach czy o niekaralności. Wszystko można załatwić w przeciągu kilku dni.

Samotni nie mają żadnych szans na adopcję - myślą niektórzy, mając odrobinę racji. Samotni kandydaci rzeczywiści mają trudniej. Jeśli ośrodek ma do wyboru rodzinę pełną i niepełną, zawsze wybierze pełną, kierując się złotą zasadą: "wybieramy rodzinę dla dziecka, a nie dziecko dla rodziny". Nie jest jednak tak, że samotne kobiety, bo to głównie one się zgłaszają, są pozbawione takiej możliwości. Kierownik Małopolskiego Ośrodka Adopcyjnego w trakcie rozmowy przywołuje historię 40-letniej kobiety, która zdecydowała się zaadoptować 4-letnią dziewczynkę z zaburzeniami. W całej Polsce nie można było znaleźć dla niej rodziny - nikt jej nie chciał, chociaż dziś dziewczynka rozwija się już prawidłowo. Wszystkie zaburzenia zostały wyrównane.

- Adopcja jest samym dobrem - jest świadomym podjęciem się miłości i wychowania dziecka - mówi mi Anna Skwarka-Buzała. Trudno się z tym nie zgodzić. Warto o tym mówić zwłaszcza dziś, w czasach, w których jednocześnie walczy się o liberalizację aborcji, a 1 na 5 par ma problem z poczęciem dziecka biologicznego.


Reportaż Darii Kobylińskiej "Czy zostaniesz moim dzieckiem?" został wyróżniony w ostatniej edycji Nagród Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka. Patronem specjalnej kategorii "Reportaż - po debiucie" jest Paweł Migas, utalentowany, zmarły młodo dziennikarz krakowskiego oddziału "Gościa Niedzielnego".