Płonące bliźniaki

Jan Głąbiński

|

Gość Krakowski 35/2021

publikacja 02.09.2021 00:00

– To było jak wybuch trzeciej wojny światowej. Pomyślałem wtedy, że do domu trzeba będzie wracać łodziami – wspomina nowotarżanin Stanisław Jagoda, który 11 września 2001 r. był w Nowym Jorku.

Nowotarżanin Stanisław Jagoda zamach na WTC obserwował, będąc w pracy niedaleko nowojorskiego centrum. O jego bezpieczeństwo najbardziej bała się najstarsza, nieżyjąca już córka Agata (na zdjęciu trzymanym przez ojca). Nowotarżanin Stanisław Jagoda zamach na WTC obserwował, będąc w pracy niedaleko nowojorskiego centrum. O jego bezpieczeństwo najbardziej bała się najstarsza, nieżyjąca już córka Agata (na zdjęciu trzymanym przez ojca).
Jan Głąbiński /Foto Gość

Za kilka dni minie 20 lat od zamachów na World Trade Center w Nowym Jorku. Pan Stanisław bardzo dobrze pamięta tamten dzień. Od jakiegoś czasu przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował wspólnie z góralami z okolic Nowej Białej i regionu spiskiego.

– To miał być normalny dzień pracy, który spędzaliśmy nie tak daleko od wież, na obrzeżach miasta. Kiedy samolot uderzył w pierwszą z nich, nie bardzo wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie znaliśmy przecież dobrze języka angielskiego. Czas mijał bardzo szybko, wszyscy byli zdenerwowani. Ktoś rzucił hasło, że z USA trzeba pewnie będzie uciekać łodziami, bo droga powietrzna zostanie zamknięta. Rzeczywiście tak się stało, ale na szczęście na krótko. Do dziś noszę w sercu widok nieba zasłoniętego ogromnymi czarnymi chmurami i kłębami dymu. To były sceny wyglądające na koniec świata – mówi z wielkim wzruszeniem pan Stanisław. O jego bezpieczeństwo bardzo martwiła się rodzina w Polsce.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.