Wśród dzieci Boga

Monika Łącka

|

Gość Krakowski 41/2023

publikacja 12.10.2023 00:00

Co było jej największą radością podczas wyjazdu misyjnego? – Ludzie. Każde spotkanie z drugim człowiekiem było niezwykłe – nie ma wątpliwości Marcelina Kordek, która na Kubie spędziła 15 miesięcy. 

Marcelina z Maybelis. Marcelina z Maybelis.
Archiwum prywatne

Radość była tym większa, że mieszkańcy wyspy, niesłusznie nazywanej czasem rajem na ziemi, misjonarzy przyjmują z ogromną wdzięcznością. – Kuba jest piękna przyrodniczo, ale to państwo, którego polityka to trudny temat. Ten kraj tylko w telewizji wygląda wspaniale, dlatego Kubańczycy są zdezorientowani, widząc taki przekaz i obserwując otaczającą ich rzeczywistość. O to, co złe, obwinia się Stany Zjednoczone, a nie własny rząd odbierający człowiekowi nadzieję na lepsze, bardziej wartościowe życie. Kubańczycy mówią też często, że po śmierci muszą iść prosto do nieba, skoro za życia mają już czyściec. Trudno jest im więc zrozumieć, że chcemy zostawiać swoje życie, w którym mamy wszystko, żeby być z nimi, którzy nie mają nic. I to „nic” nie jest przesadą – zapewnia Marcelina.

Przyznaje też, że po powrocie do ojczyzny początkowo ogarniał ją smutek, gdy widziała – gdzie tylko się spojrzy – sklepy pełne towarów. Na Kubie nie ma ani jednego miejsca, gdzie można zrobić normalne zakupy.

Nie od pierwszego wejrzenia

Gdy w Polsce mówimy, że mamy pustą lodówkę, zazwyczaj coś w niej jednak jest albo szybko możemy uzupełnić zapasy. – Tam każdemu mieszkańcowi przysługuje jedna (!) bułka dziennie, po którą trzeba iść do piekarni bardzo wcześnie rano. Na miesiąc obowiązuje limit ryżu i fasoli, 5 jajek i dwa udka z kurczaka. Mięso jest rarytasem, który trzeba zdobywać. Je się głównie owoce i warzywa. Dla osób chorych i starszych teoretycznie ustalony jest większy limit gramów białka, ale w praktyce nic się nie zmienia. Na Kubie, która słynie ze znakomitej kawy, nie ma jej dla mieszkańców. Nie ma nawet czekolady – opowiada Marcelina.

Jadąc na misję z ramienia Fundacji „Domy Serca” (w drogę w grudniu 2021 r. posłał ją zaś i pobłogosławił bp Robert Chrząszcz), nie miała w planach realizacji wielkich projektów. Chciała być z człowiekiem i dla człowieka. – Domy Serca powstały 33 lata temu we Francji, a w Polsce istnieją od 11 lat. Są katolicką organizacją międzynarodową (odpowiedzialny za nią w Polsce jest ks. Clement Imbert), której patronuje Matka Boża Bolesna. Obecnie fundacja działa w 26 krajach (m.in. w Chile, Brazylii, Argentynie, Ekwadorze, na Filipinach, w Tajlandii, Senegalu, Ukrainie), prowadząc 40 Domów Serca. Zawsze znajdują się one w dzielnicy biedy, a w każdym domu mieszka od 4 do 6 wolontariuszy z różnych stron świata, którzy przyjmują i odwiedzają swoich sąsiadów oraz najbardziej potrzebujących czy odrzuconych – tłumaczy.

Oczywiste było więc, że z tymi, których los postawił na jej drodze, dzieliła i to, co dobre, i to, co złe. – Robiłam to, chociażby stojąc z nimi w kolejce po towar, którego i tak nie było na półkach sklepu, albo przytulając i zdejmując choć trochę cierpienia z kogoś, kto właśnie został pobity. Bo przemoc, także ta domowa, jest na Kubie niejako częścią codzienności, dla nas niezrozumiałej – podkreśla.

Tak było na przykład pewnej nocy, gdy do Domu Serca, w którym mieszkała Marcelina, zapukała zaprzyjaźniona z nimi kobieta. Przyszła bez butów, w zakrwawionej piżamie, z widocznymi obrażeniami. Jak się okazało, rękę na własną mamę podniósł syn, uzależniony od alkoholu i narkotyków. – Najpierw zabrałyśmy ją do szpitala, a potem została z nami, aż na nowo nabrała sił. Chciałyśmy umieścić ją w domu opieki prowadzonym przez zgromadzenie zakonne, ale to oznaczałoby dla naszej przyjaciółki przyznanie się przed policją, że sprawcą nieszczęścia jest jej dziecko. Tego nie potrafiła zrobić, więc pewnie jeszcze wiele razy zapuka do Domu Serca – zamyśla się M. Kordek i przyznaje, że choć Kuba nie była jej miłością od pierwszego wejrzenia, to z biegiem czasu przyszło i rozkwitło emocjonalne związanie z miejscem, do którego posłał ją Pan.

Pomagały w tym przyjaźnie nawiązywane z kolejnymi osobami, którym pomagała jako misjonarka. – Codzienność tych ludzi stała się moją codziennością i mimo że czasem zdarzały się momenty trudne, gdy w sercu pytałam, czy to wszystko ma sens, Bóg znajdował sposób, by pokazać, że tak. Zwłaszcza wtedy, gdy udawało się kogoś do Niego przyprowadzić – wzrusza się świecka misjonarka.

Od szklanki wody do chrztu

Jedną z takich „zabłąkanych owieczek” jest Edel, który Chrystusa poznał dzięki wolontariuszkom z Domu Serca. Jego przyjaźń z tym miejscem zaczęła się od... szklanki wody, o którą kiedyś poprosił po ciężkim dniu pracy na ulicy. Edel jest znany jako człowiek od wszystkiego – gdy ktoś potrzebuje skosić trawę czy pomalować płot, szuka właśnie jego. – O wodę zaczął prosić każdego dnia, a odwiedziny Edela wnosiły w nasz dom dużo radości. W końcu zapytał: „Kim jest ten, który wisi na tym krzyżu, i po co on tam wisi?”. W Polsce odpowiedź zna nawet małe dziecko, a Edel nie miał możliwości, by wcześniej poznać Boga. Zaczęłyśmy więc z nim cykl katechez, wspólnie się modliliśmy, uczestniczyliśmy w Mszy św. To wszystko doprowadziło go do przyjęcia chrztu. Stało się to podczas Eucharystii, na której kończyłam swoją misję i dziękowałam Panu za ten czas. Uroczystości przewodniczyli kardynał Kuby Juan de la Caridad García Rodríguez wraz z bp. Eloyem Ricardo Domínguezem Marnnezem oraz misjonarzem z Kongo ks. Herve. W sercu na zawsze zapisały mi się słowa Edela, że teraz stał się nową, silniejszą osobą, dzieckiem Boga. Dla mnie stał się on darem misyjnym – cieszy się Marcelina.

Mocnym doświadczeniem było też dla niej przystąpienie do sakramentów kilku innych osób zaprzyjaźnionych z kubańskim Domem Serca, m.in. Michała (po wielu latach oddalenia od Boga wyspowiadał się, przyjął Komunię św. i zaczął mądrzej myśleć o swojej przyszłości) oraz Luisa i Angeli. – Luis już jako dorosły mężczyzna zaczął poznawać i przyjmować do swojego życia Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Towarzyszy nam często podczas codziennego Różańca w domu, a w niedzielę przychodzi na Mszę św. Chrystus stał się centrum jego życia, dlatego z niecierpliwością czekałyśmy na jego chrzest i Komunię św. Angela miała więcej szczęścia – została ochrzczona jako małe dziecko, a teraz, mając 9 lat, po kilkuletnich niedzielnych katechezach, wraz ze swoimi przyjaciółmi (9 osób) mogła przyjąć Jezusa do serca – mówi M. Kordek.

Tłumaczy też, że życie bez sakramentów jest na Kubie konsekwencją wielu lat komunistycznych rządów, gdy władza głosiła, że Boga nie ma i zabraniała ludziom praktyk religijnych – groziła za to utrata pracy, talonów na żywność, a nawet wolności. Teraz sporo się zmieniło, bo Kościół stara się nie wypowiadać na drażliwe tematy, choć i tak kapłani są sprawdzani, czy na pewno opowiadają wiernym tylko o Bogu. – Księży jest tu bardzo mało (obecnie w seminarium jest zaledwie ok. 30 kleryków), a przygotowanie do kapłaństwa trwa minimum 10 lat. Kubańczycy pamiętają też, jak dużo zawdzięczają Janowi Pawłowi II, który niejako przywrócił im możliwość świętowania Bożego Narodzenia, oraz jego następcom, którzy również odwiedzili ten kraj. Dzięki wszystkim zmianom rząd zezwolił też na piękne obchodzenie Triduum Paschalnego, którego częścią jest inscenizowana Droga Krzyżowa na ulicach Hawany – zaznacza Marcelina i dodaje, że Kuba jest idealnym miejscem dla pracy misyjnej, bo można tu dotknąć człowieka w jego ubóstwie – duchowym i materialnym.

To nie były wakacje

Ubóstwa dotykała, chociażby odwiedzając dzieci z biednych domów, by bawić się z nimi na ulicy, i dom dla osób niepełnosprawnych fizycznie oraz intelektualnie. Mieszka w nim ok. 200 osób – są wśród nich zarówno dzieci, jak i osoby starsze. – Często brak odpowiedniej rehabilitacji doprowadził ich do tego, że żyją w dziecięcym świecie, choć są już w podeszłym wieku. To miejsce, które – gdy odwiedza się je po raz pierwszy – przeraża i w człowieku pojawia się chęć ucieczki, bo obraz, który widzimy, trudno udźwignąć. Dopiero gdy poznaje się tych ludzi, chce się do nich wracać, bo nikt nie potrafi kochać tak, jak oni – przekonuje misjonarka.

Jej serce od pierwszego spotkania skradła Maybelis, dziewczyna z zespołem Downa, która na skutek wieloletnich zaniedbań nie mówi i nie chodzi, ma też inne schorzenia. Spotkania z misjonarką z Polski były dla niej niczym promyk słońca, a Marcelina zabierała ją na spacery, czesała, grała z nią w łapki, malowała jej paznokcie i modliła się. – Wyjeżdżając z Kuby, poprosiłam moje następczynie, by też spędzały czas z Maybelis, żeby nie czuła się przeze mnie opuszczona. Niezwykłe w tym miejscu jest też to, że dom odwiedza kardynał Kuby – nie tylko po to, by odprawiać Mszę św. Dla niego przygotowaniem do Eucharystii jest kilka godzin spędzonych z niepełnosprawnymi mężczyznami, którym np. pomaga się ogolić i po prostu z nimi jest. On przekazuje swoją wiarę nie tylko słowem, ale przede wszystkim czynem i świadectwem – opowiada Marcelina.

Wyjeżdżając na misję, miała 32 lata i śmiała się wtedy, że „rozwala swoje życie na własnych zasadach, w momencie gdy jest jej dobrze, by na własnych zasadach potem je odbudować”. Zostawiła swoją kancelarię adwokacką (w 2018 r. zdała egzamin adwokacki), zrezygnowała z wynajmu lokalu, mieszkania, pożegnała bliskich oraz fundację, w której działała. – Ani przez moment nie żałowałam tej decyzji. Pobyt na Kubie to nie były wakacje pod palmami, ale ciężka praca i często bywałam maksymalnie zmęczona. Nigdy nie było dla mnie ważne, by tylko „mieć”, ważniejsze było, by „być” i dawać innym siebie. Teraz widzę to jeszcze wyraźniej. Na pewno też jeszcze bardziej zbliżyłam się do Boga – wróciłam do korzeni swojej wiary, zobaczyłam, w Kogo wierzę, dlaczego i co On mi daje. Praca misyjna była doświadczeniem żywego Kościoła – wyznaje.

Czy wróci kiedyś na misję? Czas pokaże. Na razie planuje wznowić działalność swojej krakowskiej kancelarii i wsłuchać się w to, co w planie ma dla niej Pan Bóg.

Gdyby ktoś chciał skontaktować się z Marceliną, może napisać pod adres: misja.marcelina@gmail.com.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.