Tam trzeba jeździć

Monika Łącka

|

Gość Krakowski 50/2023

publikacja 14.12.2023 00:00

„Heri ya Sherehe ya Kuzaliwa Bwana wetu Yesu Kristo” – tymi słowami mieszkańcy parafii Kiabakari w Tanzanii życzą Czytelnikom „Gościa” błogosławionych świąt Bożego Narodzenia. Dziękują też krakowskim lekarzom za dwa tygodnie ich pracy na Czarnym Lądzie.

Krakowska ekipa w pełnym składzie. Pierwsza od prawej (z ciemnymi włosami) Lidia Stopyra. Obok Agnieszka Juranek, Edyta Cywa (w ciemnych okularach), Katarzyna Moskała i Karolina Wójcikowska. Krakowska ekipa w pełnym składzie. Pierwsza od prawej (z ciemnymi włosami) Lidia Stopyra. Obok Agnieszka Juranek, Edyta Cywa (w ciemnych okularach), Katarzyna Moskała i Karolina Wójcikowska.
Archiwum Katarzyny Moskały

Tym, co najbardziej ich zaskoczyło, był brak podejmowania walki o pacjenta ze strony lokalnych medyków. – Gdy widzą, że noworodek jest w ciężkim stanie, uważają, że jest mu pisana śmierć. Byli w szoku, obserwując, jak przywracamy dziecko do życia – mówi dr n. med. Lidia Stopyra, specjalistka chorób zakaźnych i pediatrii, która kierowała misją medyczną w Tanzanii.

Tamten dzień miał być jednym z wielu spędzonych w przychodni Blessed Pier Giorgio Frassati Dispensary, znajdującej się na terenie katolickiej misji w Kiabakari, nieopodal Jeziora Wiktorii, gdzie od 33 lat pracuje ks. Wojciech Kościelniak, kapłan archidiecezji krakowskiej, rektor miejscowego Narodowego Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Cztery lekarki oraz położna, pracujące na co dzień w Szpitalu im. Żeromskiego w Krakowie, przyszły do pracy ok. godz. 9 rano. Chwilę później pojawiła się tam kobieta, która nad ranem w swoim domu urodziła bliźniaki – dziewczynkę i chłopca.

Nie musi umrzeć

– Zgłosiła się po pomoc, ponieważ krwawiła. Problem nie był skomplikowany, krwawienie szybko zostało opanowane. Gorszy okazał się natomiast stan jednego z dzieci – wspomina L. Stopyra. Dziewczynka była okazem zdrowia, ale jej brat ważył ok. 1500 g, był zimny, miał kłopoty z krążeniem, zaburzenia neurologiczne i nie miał odruchu ssania. – Miejscowi lekarze powiedzieli, że nie są w stanie mu pomóc i że musi umrzeć. Nie mogłyśmy się na to zgodzić. Jego mama początkowo też patrzyła nieufnie na to, co robimy, bo dla niej było naturalne, że nie każde dziecko może przeżyć – dodaje lekarka.

Nie było łatwo wkłuć się w wątłe żyły chłopca, ale w końcu udało się podłączyć kroplówkę, by podać dziecku płyny oraz antybiotyk (było podejrzenie sepsy). W polskich warunkach chłopiec trafiłby do inkubatora, podpięty do mnóstwa kabli i różnego rodzaju aparatury – pomp infuzyjnych, monitorów. Tam nie było nawet odpowiednich odczynników w laboratorium, by wykonać badania krwi. – Robiąc, co tylko się dało, ogrzałyśmy i nawodniłyśmy dziecko, obserwując, że jego stan powoli zaczyna się poprawiać. Zaczął też przyjmować pokarm. Widząc to, lekarze byli zszokowani, a mama dziecka – coraz bardziej szczęśliwa. Takie sytuacje pokazują, że misje medyczne w krajach Afryki mają ogromny sens, bo jadąc tam, nie tylko ratujemy zdrowie i życie ludzi, ale też edukujemy, pokazujemy, jak skutecznie pomagać – podkreśla L. Stopyra.

Misja medyczna w Tanzanii była czwartym tego typu wyjazdem, organizowanym przez krakowską Polską Fundację dla Afryki. W 2017 r. aż 12 lekarzy pojechało do Kamerunu, gdzie wykonali 90 operacji i udzielili 1560 porad (okulistycznych, pediatrycznych, dermatologicznych, chirurgicznych, rehabilitacyjnych). W 2018 i 2019 r. medycy pojechali na Madagaskar, by zderzyć się z tamtejszą rzeczywistością.

– Inicjatywę przerwała pandemia, dlatego cieszę się, że z sukcesem udało się wrócić do tego pomysłu, bo wiedza przekazywana przez naszych specjalistów jest bezcenna i daje szansę na lepszą przyszłość dla wielu chorych – uważa Wojciech Zięba, prezes fundacji, i dodaje, że listopadowa misja (trwała od 2 do 15 listopada) była odpowiedzią na konkretną prośbę, jaka napłynęła z Kiabakari.

Jaka tam jest bieda...

– Działamy od 10 lat, realizując wnioski przygotowywane przez misjonarzy i różne organizacje, istniejące w 20 krajach Afryki. Projektów zakończonych sukcesem mamy już na koncie 334 – cieszy się W. Zięba.

Współpraca z ks. Kościelniakiem trwa dobrych kilka lat, a zaczęła się od kupienia dla jego misji traktora oraz sprzętu agrotechnicznego. Potem było wsparcie finansowe dla powstającej tam farmy zwierząt i produktów organicznych, a jeszcze później – ufundowanie trzeciego busa szkolnego dla szkoły podstawowej i przedszkola w misji Kiabakari. W tym roku fundacja zajęła się również budową pasażu handlowo-gastronomicznego w Kiabakari, który przynosi już konkretny dochód i pozwala na rozkręcanie działalności kas samopomocowych dla kobiet (zwłaszcza samotnych matek), będących w trudnej sytuacji finansowej.

– Moje obserwacje jasno pokazywały, że nasze panie bardzo potrzebują też specjalistycznej pomocy medycznej, dlatego zapytałem, czy fundacja podejmie się i takiego zadania – opowiada ks. Kościelniak. W efekcie do jego misji przyjechały lekarki: Lidia Stopyra (ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie), Edyta Cywa (internista, pulmonolog, w trakcie specjalizacji z chorób zakaźnych), Agnieszka Juranek (pediatra, w trakcie specjalizacji z chorób zakaźnych) i Katarzyna Moskała (ginekolog) oraz położna Karolina Wójcikowska.

– W Polsce nawet nie zdajemy sobie sprawy i nie wyobrażamy sobie, w jak skrajnych warunkach potrafią żyć ludzie w Afryce i jaka tam jest bieda. Tam trzeba jeździć! Dla nas codziennością jest to, że rodzice wyświetlają dzieciom bajki na smartfonie, prosząc, by zjadły posiłek, a my, jako lekarze, obserwujemy zatrważający wzrost problemu otyłości wśród dzieci. Tam ludzie cierpią głód, a posiłek, który kosztuje 2,90 zł, jest dla dziecka marzeniem. Te dzieci czujnie patrzą na turystów, czekając, czy wyrzucą do kosza coś, co jeszcze można zjeść. Dlatego często myślę, że gdyby Polacy, mieszkający nad Wisłą, wiedzieli, jaką wartość ma jedzenie dla afrykańskiego dziecka, nie kupowaliby go w takiej ilości, która potem się marnuje – mówi gorzko L. Stopyra i dodaje, że niedożywienie prowadzi do spadku odporności oraz do ciężkiego przebiegu chorób, które nie powinny być śmiertelne. W Afryce zabijają.

Z Afryką w sercu

– Zaskoczeniem był też fakt, że kobiety w Tanzanii nie wiedzą, kim jest ginekolog. Nie wiedzą tego nawet miejscowi felczerzy, dlatego początkowo dochodziło do zabawnych sytuacji. Podczas zapisów na wizyty trafiały też do nas (specjalistów od leczenia kobiet, jak byłyśmy nazwane z Karoliną Wójcikowską) panie z bólem nogi czy ucha – uśmiecha się K. Moskała. Opowiada, że chorych nie stać ani na pójście do lekarza, ani na wykupienie leków. – Widziałyśmy zarówno kobiety, jak i mężczyzn z tak bardzo zaawansowaną chorobą nowotworową, że już nic nie dało się zrobić. Nikt ich wcześniej nie leczył, a do nas przychodzili, wiedząc, że umierają, i prosząc o pomoc w opanowaniu bólu. Przygnębia też to, że wiele kobiet umiera podczas porodu z powodu krwotoku lub różnych infekcji – mówi K. Moskała.

Karolina Wójcikowska wskazuje na jeszcze jeden problem: wiele tanzańskich kobiet ma za sobą nawet 8 lub 10 porodów i normalne jest dla nich, że dwoje lub troje dzieci umiera szybko po przyjściu na świat lub w wieku niemowlęcym. Temu można zaradzić. – Wielodzietność zderza się tam z niepłodnością wtórną, bo kobiety często mają robione cesarskie cięcie w takich warunkach, które skutkują zakażeniami i powikłaniami zapalnymi, a te powodują zrosty i niedrożność jajowodów. Infekcje to z kolei efekt warunków sanitarnych – w przychodni umywalką były dwa wiadra. W szpitalach bywa jeszcze gorzej – przyznaje K. Moskała.

Nie ma też wątpliwości, że takie misje medyczne, choć systemu nie zmienią, są niczym kropla drążąca skałę. Im więcej będzie wyszkolonych lekarzy i felczerów, tym lepszą opiekę będą dostawały m.in. ciężarne i rodzące panie. – Jedno jest pewne: po pobycie w Afryce inaczej patrzy się na problemy, które nas tutaj otaczają. Ten wyjazd pokazał, jaka może być kolejna misja. Jeśli za jakiś czas taka wyprawa będzie znów planowana, to nie mówię, że nie pojadę (choć będzie to uzależnione od wielu czynników), bo kawałek Afryki przywiozłam w swoim sercu do domu – nie kryje K. Wójcikowska.

Lidia Stopyra i Edyta Cywa mówią również, że misje medyczne dają też im, jako lekarkom z wieloletnim doświadczeniem, bardzo konkretne korzyści. – Coraz więcej osób wyjeżdża na wakacje do krajów tropikalnych, a potem lądują w szpitalu z chorobą, która jest „pamiątką” po takiej podróży. Musimy umieć rozpoznawać takie schorzenia, bo można przeczytać nawet sto książek, a liczy się to, co zobaczymy na żywo – zaznacza E. Cywa. Co ciekawe, polskie lekarki rozpoznawania chorób zakaźnych, typowych dla Afryki, uczyły miejscowych medyków. – Udało nam się na przykład pomóc czteroletniej dziewczynce, która od dwóch lat potwornie cierpiała, mając bardzo zaawansowane zmiany skórne. U dziecka zdiagnozowałyśmy leiszmaniozę [wywołują ją pierwotniaki przenoszone przez moskity – przyp. aut.] z nadkażeniami grzybiczymi i bakteryjnymi. Dzięki lekom przywiezionym z Polski rozpoczęłyśmy terapię. Teraz tamtejsi lekarze mają nam przysyłać zdjęcia i dalsze leczenie będziemy konsultować online – opowiada L. Stopyra.

Edyta Cywa dodaje, że niezwykłe było i to, że w Krakowie, w Szpitalu Żeromskiego, istniało „zaplecze techniczne”, służące radą przez internet. – Wysyłałyśmy zdjęcia, zarówno te robione telefonem, jak i USG, gdy obraz budził wątpliwości, a koledzy specjaliści pomagali w diagnozie. Dla mnie, jako internisty, marzeniem jest, by mieszkańcy Tanzanii mieli łatwiejszy dostęp do leków, które w polskich aptekach są na wyciągnięcie ręki. Tam kosztują majątek, dlatego zostawiłyśmy, co tylko się dało – opowiada lekarka.

Ksiądz Kościelniak jest pełen wdzięczności i podkreśla, że wszystko, co zrobiła dla jego parafian krakowska ekipa, to wielkie dobro.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.