Zdążyć przed niedzielą

Jan Głąbiński

|

Gość Krakowski 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Tadeusz Ślesicki od 30 lat, niemal bez przerwy, dociera do ok. 70 parafii na Podhalu, Spiszu i Orawie, by czytelnik mógł na czas wziąć do ręki najnowszy numer „Gościa Krakowskiego”.

Piątkowe popołudnie. Pan Tadeusz za chwilę dostarczy tygodniki do parafii w Miętustwie i wyruszy w dalszą trasę. Piątkowe popołudnie. Pan Tadeusz za chwilę dostarczy tygodniki do parafii w Miętustwie i wyruszy w dalszą trasę.
Jan Głąbiński /Foto Gość

Co ciekawe, w swojej logistyce kolporterskiej pan Tadeusz nie zmienia za dużo. – Wszystko zaczyna się w magazynie przy ul. Domagały w Krakowie. Stamtąd w każdą środę odbieram ok. 800 egzemplarzy „Gościa”. Z nimi najpierw jadę do domu w Rabce, by następnego dnia rozpocząć objazd po parafiach – mówi.

Po „nocowaniu” prasy w Rabce przychodzi czas, by trafiła do odbiorców. – W czwartek wyruszam w krótszą trasę, nazywam ją roboczo orawską. Jadąc przez m.in. Rokiciny Podhalańskie, Rabę Wyżną czy Czarny Dunajec, docieram najdalej, czyli do granicy polsko-słowackiej w Chyżnem, do tamtejszej parafii św. Anny ojców karmelitów. Oczywiście, w międzyczasie „Goście” trafiają do innych wspólnot w tamtych okolicach. Zajmuje to kilka godzin i można wracać spokojnie do domu – opowiada T. Ślesicki.

W piątek nasz kolporter „robi” trasę podhalańską. Dojeżdża z Rabki m.in. do Nowego Targu i Zakopanego. Punktem docelowym jest też najwyżej położona parafia w Polsce – pw. św. Anny w Zębie.

Kardynalski odbiór

„Goście” trafiają najpierw na plebanie. Duszpasterze tam pracujący albo świeccy zawsze spodziewają się pana Tadeusza o określonej porze. – Kiedy wiem, że nie będzie nikogo, umawiam się, gdzie mogę zostawić gazety – mówi pan Tadeusz. W czasie dostarczania „Gościa” nie brakuje niespodzianek. – Bardzo dobrze pamiętam jedną z zakopiańskich parafii i sytuację sprzed wielu już lat. Dzwonię, jak zawsze, do drzwi, one się otwierają, a tam... kard. Franciszek Macharski. Po krótkiej rozmowie otrzymałem błogosławieństwo od naszego ówczesnego metropolity i z radością wyruszyłem w dalszą drogę – wspomina.

Bywają miejsca, gdzie pan Tadeusz nie może szybko zostawić gazet i wyruszyć dalej w drogę. – Z niektórymi proboszczami zawiązała się przyjaźń, więc zapraszają na kawkę, a ta jest przeze mnie pożądana, wszak na trasę w piątek wyjeżdżam dość wcześnie, bywa że i o 6.00 rano – zdradza pan Tadeusz. Jednym z takich duszpasterzy, którzy nie „odpuszczali” naszemu rozmówcy, był nieżyjący już ks. Tadeusz Dybeł, wieloletni proboszcz z parafii św. Mikołaja w Maniowach. – Zawsze miał gest i wyciągał same smakołyki na stół, które konsumowaliśmy do kawki. Był moim imiennikiem, zapamiętałem też dobrze, że kiedy był sezon na bób, to zawsze nim częstował – wspomina T. Ślesicki.

Zwrotów nie było

Nasz kolporter przypomina sobie też inną zabawną historię, która zdarzyła się w jednej z zakopiańskich parafii. – Ile egzemplarzy „Gościa” zostanie sprzedanych, to w dużej mierze zależy od duchownych, którzy zachęcą wiernych do kupowania prasy katolickiej. Proboszcz pod Tatrami tak się zaczytał w artykule o odciskach na stopach i jak sobie z nimi radzić, że opowiedział o tym w czasie ogłoszeń. Stwierdził, że na pewno są parafianie, którzy też mają z tym problem. To zadziałało – zwrotów żadnych nie było – puszcza oko pan Tadeusz.

Przyznaje, że z czytelnictwem jest tak sobie, choć nie można załamywać rąk. – Są takie parafie, w których „Gościa” nie było, ale doszło do zmiany księdza proboszcza i nowy duszpasterz chętnie bierze kilka egzemplarzy. To zawsze coś – podsumowuje T. Ślesicki.

Pan Tadeusz nie pamięta takiej sytuacji w ciągu 30 lat, by nie udało się dostarczyć „Gościa” do którejś parafii, np. ze względu na zamiecie śnieżne. – Oczywiście bywają, zwłaszcza w zimie, trudne warunki do jazdy, ale kiedy już naprawdę nie da się przejechać, po prostu wycofuję się i dostarczam egzemplarze w sobotę. Przecież chodzi o to, by zdążyć przed niedzielą – uśmiecha się T. Ślesicki. Nasz rozmówca zna drogi tak dobrze, że nie korzysta z nawigacji GPS. Przyzwyczaił się już do korków na zakopiance czy w samym Zakopanem, gdzie przejazd od parafii do parafii potrafi mu zająć nawet 40 minut. Oprócz gazet w samochodzie pan Tadeusz ma też łopatę i wiaderko z piaskiem, by poradzić sobie w razie jakieś zimowej zawieruchy i ślizgawicy.

Pan Tadeusz podsumowuje, że w ciągu roku z „Gościem” na pokładzie swojego samochodu przejeżdża ok. 40 tys. km. – Czyli już parę razy kulę ziemską okrążyłem, spiesząc do czytelników – mówi z dumą i nadzieją, że jeśli siły mu na to pozwolą, nadal będzie docierał z „Gościem” do tatrzańskich parafii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.